środa, 18 września 2013

III : Nowe życie

                Minerwa McGonnagal stała przed szarym, kamiennym domem, mierząc go sceptycznym spojrzeniem. Był koniec lipca, a od dwojga przyszłych adeptów Hogwartu nadal nie przyszło listowne potwierdzenie. Do Harry'ego Pottera wysłano więc Hagrida, któremu bardzo na tym zależało. Wicedyrektorka zajęła się drugim przypadkiem. Jednak budynek, przed którym się aportowała, nie wyglądał na dom jedenastoletniej czarownicy. Prawdę mówiąc, w ogóle nie wyglądał na zamieszkany...
                Westchnęła ciężko. Jeżeli Dumbledore podał jej błędny adres, marny jego los. Podeszła do bramy i przeszła przez furtkę, która przeraźliwie skrzypnęła. Ogród był potwornie zaniedbany, większość roślin uschła lub rozrosła się dziko. Tylko magiczny bluszcz wyglądał zwyczajnie. Nauczycielka podeszła do drzwi pod głową gargulca i zdecydowanie w nie zastukała. Odpowiedziała jej cisza. Kobieta się zirytowała. Zapukała jeszcze raz. Tym razem głowa stwora na szczycie portalu skłoniła się, a dębowe wrota powoli otwarły...

*

                Profesor Albus Dumbledore był w wyjątkowo dobrym humorze. Dziś miał ostatecznie zamknąć listę uczniów klasy pierwszej i wszystko wyglądało na to, że bez problemu uda mu się to zrobić. Przed chwilą otrzymał sowę z wiadomością od swojego gajowego. Harry Potter będzie pobierał nauki w Hogwarcie, właśnie robił zakupy w czarodziejskiej dzielnicy Londynu. Profesor McGonnagal nie mogła poradzić sobie gorzej. Właściwie dziwne, że musiał ją tam wysłać. Dzieci w czarodziejskich rodzinach, a zwłaszcza dzieci czystej krwi, odpowiadały na listy od razu, wręcz wypatrywały ich z utęsknieniem. Natomiast ta dziewczynka nawet nie odebrała swojego listu. Mimo, że został wysłany cztery razy...
                W okno gabinetu zastukała sowa. Dyrektor machnął różdżką, otwierając je i wpuszczając ptaka. Odwiązał od jego nogi rulonik pergaminu. Uśmiechnął się, widząc pismo swojej zastępczyni. Jednak w następnej chwili jego twarz się zmieniła. Nie takich wiadomości oczekiwał...

                Albusie,
                Sprawdziły się nasze najgorsze przypuszczenia. Naprawdę zrobił to własnemu dziecku.
                Gdyby Catherine to widziała...
                Ale to nie wszystkie złe wieści. Ponad miesiąc temu zniknął. Pojechał gdzieś, zostawiając dziecko samo w domu, z zapasem jedzenia na trzy-cztery tygodnie. Oba skrzaty zabrał ze sobą.
                Zamknął okna i drzwi, dlatego nasza sowa nie wleciała do środka. Dziewczynka mogła otworzyć wrota tylko, jeśli ktoś zapuka. Wygląda na to, że miał zamiar już wrócić...
                Dziewczynka jest wychudzona i przygnębiona, ale nic poważnego jej się nie stało, musi być bardzo silna. Z lepszych wiadomości - ma pozwolenie od ojca i będzie się uczyła w Hogwarcie. Przywiozę kopię dokumentacji Friedricksena, przekazuje nam ją, byśmy mogli "odpowiednio Jej pilnować". Bezczelność! Zabieram Erine na zakupy szkolne na ulicę Pokątną. Do końca wakacji pozostanie w Dziurawym Kotle. Na dworzec dojedzie mugolskimi środkami transportu.
                Jestem oburzona. Mam nadzieję, że coś z tym zrobisz.
                                                                                                            
                                                                                     Minerwa McGonnagal

                Ten list był wyjątkowo chaotyczny, jak na nauczycielkę. Musiała się bardzo przejąć. Nie dziwił się. Zastanawiał się tylko, kogo powinno być mu bardziej żal: chłopca, którego oddał wujostwu, przez co jego dzieciństwo było nieszczęśliwe, a on sam do dziś nie wiedział nic o sobie, czy dziewczynki, którą zostawił u ojca, który ją skrzywdził, i z bolesną świadomością, kim jest... Harry'ego, czy Erine...

*

                Jedenastoletnia dziewczynka szła obok wysokiej czarownicy o wyjątkowo surowym wyglądzie, kryjąc się za kurtyną ciemnozłotych włosów. Niosła kociołek z zestawem ingrediencji i torbę z szatami. Kufer, wraz z kompletem książek, został magicznie odesłany do wynajętego pokoju. Ojciec zostawił jej wydzieloną kwotę, musiała więc ograniczyć wydatki, by starczyło na zakwaterowanie. Nie chciała zaciągać długów, była zbyt dumna, po ojcu i matce... Kupiła więc książki w antykwariacie (nie tylko ona; widziała tam wyjątkowo sympatyczną, rudowłosą rodzinę), dwie używane szaty, jedną nową, żeby zakładać ją  na "specjalne okazje" - ważniejsze uczty czy egzaminy, i jeden, regulaminowy płaszcz. Może nie zmarznie w zimie, w końcu ma też swoją starą, nieodłączną skórzaną kurtkę. Pani profesor nie musi wiedzieć, że to jej jedyne cieplejsze ubranie... Pozostało jej tylko kupić różdżkę... Emocjonowało ją to nawet bardziej niż wizyta w aptece, mimo, że miała wrodzone zdolności do eliksirów. Różdżka... prawdziwa magiczna różdżka... jak ta, której ojciec nigdy nie pozwolił jej dotknąć...
                - Erine, wejdź, proszę - odezwał się głos. Dziewczyna zorientowała się, że od kilku chwil stoi, gapiąc się w wystawę sklepu pana Oliwandera. Zawstydzona otworzyła drzwi i weszła do środka razem ze swoją opiekunką. Dzwoneczek nad wejściem obwieścił ich przybycie. Pomieszczenie było ciemne i tajemnicze, aż tchnęło magiczną aurą. Dziewczynka rozglądała się ciekawie, nieświadoma, że od kilku minut jest bacznie obserwowana...
                - Dzień dobry - cicho, niemal szeptem przywitał ją właściciel. Błyskawicznie odwróciła się i odgarnęła gęstą grzywę z twarzy. Zapadnięte policzki uwydatniały ostro zakończony podbródek i niesamowicie jasne, szare oczy, które zdawały się delikatnie jarzyć w półmroku.
                - Proszę, proszę, panna Erica Friedricksen, czyż nie? - zdziwił ją dźwięk nazwiska, które miała nosić. - Pamiętam twoich rodziców, kiedy przychodzili tutaj po swoje różdżki... Cedr i włókno ze smoczego serca, 15 cali, wyjątkowo sztywna, pewnie wiele razy ją widziałaś... Taak, i jawor, włos z ogona jednorożca, 10 cali, niezbyt giętka, kupiona dokładnie rok później, niezwykłe, prawda?  To był wyjątkowo piękny jednorożec, tak jak twoja matka... Słyszałem, że różdżkę pochowano razem z nią. - Wielki wytwórca różdżek przerwał swój monolog, przywitał się z profesor McGonnagal, i nagle ponownie zwrócił się do swojej klientki.
                - Która ręka ma moc?
                - Eee... prawa... chyba.
                - Chyba? - Oliwarder był wyraźnie zainteresowany.
                - Tak... właściwie to obie, ale prawa jakby bardziej - jąkała się dziewczynka.
                - Wyciągnij więc prawą rękę - poprosił czarodziej, wyciągając z kieszeni magiczną miarę, której pracę przerwał po kilku minutach, szukając już czegoś na  regałach. Przyniósł do lady kilka pudełek, wyciągając z jednego z nich magiczny patyczek. Już miał go podać, ale w ostatniej chwili zawahał się.
                - A gdyby tak...- zaczął mruczeć pod nosem - raz się już dzisiaj udało, dlaczego nie teraz... tylko spróbuje, najwyżej tylko spróbuje...
                Wszedł na drabinę i z najwyższej półki zdjął zakurzony pakunek. Wyjął wyjątkowo ładny kawałek czarodziejskiego drewna.
                - Czemu nie, czemu nie... Jawor i smocze serce, 12 cali, sztywna... Proszę spróbować...
                Pouczona uprzednio, jak ma się zachować w tej sytuacji, ujęła różdżkę, błogosławiąc listy starszego o dwa lata kuzyna. Była zaskoczona, że dosyć długa różdżka tak dobrze leży w jej drobnej dłoni. Czuła przyjemne mrowienie, jakby trzymała rękę przyjaciela. Machnęła lekko, powodując szalony taniec tysiąca srebrno-złotych iskier.
                - Świetnie! - Zachwycił się Oliwander - Znakomicie! Jesteś chyba jeszcze bardziej podobna do rodziców, niż wszystkim się wydaje. Pamiętaj - różdżka sama wybiera czarodzieja, i nigdy się przy tym nie myli. Twoja różdżka jest idealnym połączeniem różdżek twoich rodziców. Nie zapominaj o tym...
                Erine, której niezrozumiałe słowa sprzedawcy wciąż brzmiały w uszach, zapłaciła za swój zakup i grzecznie się pożegnała, wychodząc z nauczycielką. Wytwórca różdżek uśmiechał się, zadowolony. Udało mu się dokonać niemalże tak niezwykłej sprzedaży, jak w przypadku Pottera... Tylko tym razem zajęło to o wiele mniej czasu...

*

                Wielka, czerwona lokomotywa stała przy peronie 9¾, mocno parując. Pasażerowie wciąż spacerowali wzdłuż torów, żegnając się z rodzinami lub szukając przyjaciół. Niektórzy dysząc z pośpiechu, dopiero przenikali przez dworcową barierkę. Część uczniów przechadzała się już po pociągu, chcąc zająć jak najlepsze miejsca. W jednym z przedziałów zasłonki na szybach były zaciągnięte, co automatycznie skreślało go w oczach poszukiwaczy wolnych miejsc. Niezauważona przez nikogo, siedziała w nim dosyć drobna dziewczynka, której twarz ginęła w burzy włosów. Kryjąc się za brzegiem okna, obserwowała przez szybę ludzi na peronie. Większość z nich była ubrana w mugolskie ubranie, by nie wyróżniać się przesadnie w niemagicznym Londynie. Chociaż, na jej gust, starsza pani w kapeluszu z wypchanym sępem wyróżniałaby się w każdych okolicznościach. Dalej jasnowłosy chłopiec żegnał się ze swoimi rodzicami. Wszyscy troje byli chłodni i wyniośli. Czystokrwista arystokracja. Usta dziewczyny wykrzywił pogardliwy uśmiech. Matka szybko ucałowała syna w policzek i odgarnęła platynowe włosy z czoła. Musiał być dla niej bardzo ważny... Wysoki czarodziej ograniczył się do kilku słów i zdawkowego uśmiechu. Po chwili chłopiec dołączył do dwóch zwalistych, nieprzyjemnych typów w swoim wieku, którzy wnieśli jego kosztowny kufer do wagonu. Spojrzała w drugą stronę i znowu się uśmiechnęła, tym razem ciepło, a w jej oczach błysnęła zazdrość. Rudowłosa matka, którą widziała na ul. Pokątnej, odprowadzała swych czterech synów. Towarzyszyła jej urocza, dziesięcioletnia dziewczynka,  wyraźnie pragnąca dołączyć do rodzeństwa. Najstarszy z chłopców przestał właśnie przekomarzać się z braćmi i udał się do przedniej części ekspresu. Na jego piersi błyszczała odznaka prefekta. Tymczasem wzrok dziewczynki padł na czarnowłosego chłopca, który nie mógł sobie poradzić z kufrem. Jego widocznie też nie miał kto odprowadzić... Podeszli do niego rudzi bliźniacy, oferując pomoc. Czuła do nich instynktowną sympatię. Pod ich nieobecność matka walczyła z jakąś niewidzialną plamką na nosie najmłodszego syna. Widocznie on również pierwszy raz jechał do Hogwartu. Wrócili bliźniacy. Z ożywieniem dyskutowali z rodziną, ale do dziewczynki doleciały tylko dwa słowa: Harry Potter... To dlatego ten chłopak przyszedł sam... Czuła wszechogarniające współczucie do ludzi w równie beznadziejnej sytuacji co ona. Rudzielce zaśmiali się i weszli do pociągu, który niedługo później ruszył. Dziewczynka odeszła od okna i odsunęła kawałek zasłonki przy wejściu, siadając tak, by widzieć i słyszeć, co dzieje się na korytarzu, pozostając niezauważona.

*

                Siedziała tuż pod szybą jakieś pół godziny, ale nic się nie działo. Czarownica z wózkiem ze słodyczami wykazała wybitną przenikliwość, zaglądając do przedziału, zapewniając jej wyżywienie do końca podróży. Po jakimś czasie usłyszała kroki, którym towarzyszył nieco przemądrzały głos.
                - Nie martw się, Neville, na pewno ją znajdziemy, przecież musi być gdzieś w pociągu, na pewno ktoś ją widział, popytamy ludzi, może poznamy już kogoś z naszego roku... Ropuchy nie znikają tak po prostu...
                - Ale Hermiona, ty nie rozumiesz... jak jej nie znajdę, babcia mnie zabije...
                Kroki pyzatego chłopca i dziewczynki o gęstych, brązowych lokach ucichły, ale Erine, ukryta za drzwiami przedziału wciąż chichotała. Po chwili uspokoiła się. Byli zabawni, kiedy obserwowało się ich z boku, ale w rozmowie dziewczyna mogła być trochę irytująca. I tak nie miała zamiaru się do nikogo zbliżać. Żeby nikogo nie stracić, kiedy się dowiedzą... Potrząsnęła głową, odpędzając ponure myśli. Przejrzała karty z czekoladowych żab. Kiedyś je kolekcjonowała, ale od zeszłego roku ojciec nie kupował jej żadnych słodyczy. O, świetnie, same nowe. Wcisnęła je pod wieko kufra. Jej uwagę przyciągnął jakiś ruch na korytarzu. Wróciła na swój punkt obserwacyjny. Zobaczyła bladego blondyna, którego obserwowała przed odjazdem, i jego dwóch goryli. Jeden z nich ssał krwawiący palec.
                - Zapłaci mi za to! Jak on w ogóle śmiał tak się do mnie odezwać! Nie daruję mu tego! A ty przestań się ślinić, Crabbe, zachowujesz się jak dzieciak, aż wstyd patrzeć...
                - Nie czepiaj się, Malfoy - odburknął osiłek do pieklącego się kolegi. -  Ciebie to krwiożercze bydlę nie chciało pożreć żywcem.
                - Krwiożercze?! To był tylko szczur, ty idioto!
                Chłopcy kłócili się dalej, ale już ich nie słuchała. Malfoy... Na pewno Draco Malfoy, syn Lucjusza... Ojciec go nie cierpi... A ona chętnie zrobiłaby mu na złość, gdyby nie czuła, że już go nie lubi.
                Już niedługo w całym pociągu zapanowało podniecenie, które świadczyło jednoznacznie, że trzeba przebrać się w szkolne szaty. Wieczór był chłodny, więc narzuciła ją po prostu na spodnie i kurtkę, które miała na sobie, i spróbowała przygładzić zbuntowaną szopę na głowie (bezskutecznie). Nagle jej wzrok przyciągnęło coś burego, małego i... kumkającego, tuż obok drzwi. Usłyszała smutny głos Neville'a, i nadąsany Hermiony. Z niewiarygodnym refleksem złapała ropuchę, która nie zdążyła wyczuć zagrożenia, i kiedy chłopak przechodził, zdecydowanym ruchem otworzyła przedział. Uśmiechnęła się na widok miny Neville'a i wcisnęła mu zwierzę do rąk. Odwróciła się i siadła na swoim miejscu, zanim zdążył podziękować.

*

                Uczniowie pierwszego roku, jeszcze rozemocjonowani przeprawą przez jezioro, stali w Sali Wejściowej, rozglądając się ciekawie. Harry dyskutował cicho, z Ronem, Malfoy patrzył na wszystkich z pogardą, a Hermiona nawijała bez przerwy o tym, co przeczytała na temat Hogwartu i ceremonii przydziału. Tymczasem pojawiła się profesor McGonnagal.
                - Za chwilę zostaniecie wprowadzeni do Wielkiej Sali i przyłączeni do poszczególnych domów podczas ceremonii przydziału. Wykorzystajcie pozostały czas na poprawę wyglądu... - powiedziała, zatrzymując wzrok na kilku osobach. Harry, rozpaczliwie usiłując nakłonić sterczące włosy do współpracy, rozejrzał się, kto oprócz niego musi uporać się z jakimś defektem. Ron oczywiście, niepostrzeżenie (w jego mniemaniu), wycierał sadzę z czubka nosa, Neville, chłopiec, który szukał ropuchy, siłował się z peleryną zawiązaną pod uchem, Crabbe wycierał krew z dłoni ukąszonej przez Parszywka, kilka osób dokonywało jakichś drobnych, mało potrzebnych poprawek. Uwagę Harry'ego przykuła drobna dziewczyna, która równie rozpaczliwie, co on, walczyła ze swoimi włosami. Przyklepując sterczącego koguta na czubku głowy, uśmiechnął się do dziewczynki, wyszarpującej grzebień z istnej lwiej grzywy. Odpowiedziała mu niepewnie, ale zanim zdążyli się odezwać, kolumna ruszyła i zostali wprowadzeni do Wielkiej Sali.

                Erine odetchnęła głęboko.

                Zaraz zacznie się jej nowe życie.
################
 Witam :)

Chciałam już opisać ceremonię przydziału, ale rozdział byłby za długi.
Mam nadzieję, że się podoba. Bardzo dziękuję wilczycy1315 - za czytanie i za Versalite Award :)
Bardzo proszę o komentarze! :D

2 komentarze:

  1. Twoje opowiadanie jest naprawdę wciągające! Jeszcze nigdy nie spotkałam się z wilkołakami w potterowskich fan-fick'ach, dlatego jestem pozytywnie zaskoczona oryginalnością tego pomysłu. Muszę Ci powiedzieć, że polubiłam Erine - jest nieśmiała, zamknięta w sobie, a jednocześnie taka miła. Liczę na to, że wkrótce znajdzie nowych przyjaciół. Bycie w Hogwarcie to dla niej ogromna szansa oderwania się od niezrównoważonego ojca. Swoją drogą, nie rozumiem, kim trzeba być, żeby przeprowadzać nieludzkie eksperymenty na własnym dziecku! To straszne... całe szczęście, że Erine jest cała i zdrowa, póki co. Mimo wszystko mam wrażenie, że względny spokój nie potrwa zbyt długo.
    Jak już mówiłam, rozdział bardzo ciekawy. Bardzo przyjemnie się czytało :D Masz lekki styl, aż trudno się oderwać od ekranu monitora.
    Pozdrawiam!
    Iwona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Cieszę się, że się nie zawiodłaś!
      A co do ojca Erine - wojna i strata żony go zniszczyły...
      Mam nadzieję, że dalsze rozdziały też będą ci się podobać :)

      Usuń