Minerwa
McGonnagal stała przed szarym, kamiennym domem, mierząc go sceptycznym
spojrzeniem. Był koniec lipca, a od dwojga przyszłych adeptów Hogwartu nadal
nie przyszło listowne potwierdzenie. Do Harry'ego Pottera wysłano więc Hagrida,
któremu bardzo na tym zależało. Wicedyrektorka zajęła się drugim przypadkiem.
Jednak budynek, przed którym się aportowała, nie wyglądał na dom
jedenastoletniej czarownicy. Prawdę mówiąc, w ogóle nie wyglądał na
zamieszkany...
Westchnęła
ciężko. Jeżeli Dumbledore podał jej błędny adres, marny jego los. Podeszła do
bramy i przeszła przez furtkę, która przeraźliwie skrzypnęła. Ogród był
potwornie zaniedbany, większość roślin uschła lub rozrosła się dziko. Tylko
magiczny bluszcz wyglądał zwyczajnie. Nauczycielka podeszła do drzwi pod głową
gargulca i zdecydowanie w nie zastukała. Odpowiedziała jej cisza. Kobieta się zirytowała.
Zapukała jeszcze raz. Tym razem głowa stwora na szczycie portalu skłoniła się,
a dębowe wrota powoli otwarły...
*
Profesor
Albus Dumbledore był w wyjątkowo dobrym humorze. Dziś miał ostatecznie zamknąć
listę uczniów klasy pierwszej i wszystko wyglądało na to, że bez problemu uda
mu się to zrobić. Przed chwilą otrzymał sowę z wiadomością od swojego gajowego.
Harry Potter będzie pobierał nauki w Hogwarcie, właśnie robił zakupy w
czarodziejskiej dzielnicy Londynu. Profesor McGonnagal nie mogła poradzić sobie
gorzej. Właściwie dziwne, że musiał ją tam wysłać. Dzieci w czarodziejskich
rodzinach, a zwłaszcza dzieci czystej krwi, odpowiadały na listy od razu, wręcz
wypatrywały ich z utęsknieniem. Natomiast ta dziewczynka nawet nie odebrała
swojego listu. Mimo, że został wysłany cztery razy...
W
okno gabinetu zastukała sowa. Dyrektor machnął różdżką, otwierając je i
wpuszczając ptaka. Odwiązał od jego nogi rulonik pergaminu. Uśmiechnął się,
widząc pismo swojej zastępczyni. Jednak w następnej chwili jego twarz się
zmieniła. Nie takich wiadomości oczekiwał...
Albusie,
Sprawdziły się
nasze najgorsze przypuszczenia. Naprawdę zrobił to własnemu dziecku.
Gdyby Catherine to
widziała...
Ale to nie
wszystkie złe wieści. Ponad miesiąc temu zniknął. Pojechał gdzieś, zostawiając
dziecko samo w domu, z zapasem jedzenia na trzy-cztery tygodnie. Oba skrzaty
zabrał ze sobą.
Zamknął okna i
drzwi, dlatego nasza sowa nie wleciała do środka. Dziewczynka mogła otworzyć
wrota tylko, jeśli ktoś zapuka. Wygląda na to, że miał zamiar już wrócić...
Dziewczynka jest
wychudzona i przygnębiona, ale nic poważnego jej się nie stało, musi być bardzo
silna. Z lepszych wiadomości - ma pozwolenie od ojca i będzie się uczyła w
Hogwarcie. Przywiozę kopię dokumentacji Friedricksena, przekazuje nam ją, byśmy
mogli "odpowiednio Jej pilnować". Bezczelność! Zabieram Erine na
zakupy szkolne na ulicę Pokątną. Do końca wakacji pozostanie w Dziurawym Kotle.
Na dworzec dojedzie mugolskimi środkami transportu.
Jestem oburzona.
Mam nadzieję, że coś z tym zrobisz.
Minerwa McGonnagal
Ten
list był wyjątkowo chaotyczny, jak na nauczycielkę. Musiała się bardzo przejąć.
Nie dziwił się. Zastanawiał się tylko, kogo powinno być mu bardziej żal:
chłopca, którego oddał wujostwu, przez co jego dzieciństwo było nieszczęśliwe,
a on sam do dziś nie wiedział nic o sobie, czy dziewczynki, którą zostawił u
ojca, który ją skrzywdził, i z bolesną świadomością, kim jest... Harry'ego, czy
Erine...
*
Jedenastoletnia
dziewczynka szła obok wysokiej czarownicy o wyjątkowo surowym wyglądzie, kryjąc
się za kurtyną ciemnozłotych włosów. Niosła kociołek z zestawem ingrediencji i
torbę z szatami. Kufer, wraz z kompletem książek, został magicznie odesłany do
wynajętego pokoju. Ojciec zostawił jej wydzieloną kwotę, musiała więc
ograniczyć wydatki, by starczyło na zakwaterowanie. Nie chciała zaciągać
długów, była zbyt dumna, po ojcu i matce... Kupiła więc książki w antykwariacie
(nie tylko ona; widziała tam wyjątkowo sympatyczną, rudowłosą rodzinę), dwie
używane szaty, jedną nową, żeby zakładać ją na "specjalne okazje" - ważniejsze
uczty czy egzaminy, i jeden, regulaminowy płaszcz. Może nie zmarznie w zimie, w
końcu ma też swoją starą, nieodłączną skórzaną kurtkę. Pani profesor nie musi
wiedzieć, że to jej jedyne cieplejsze ubranie... Pozostało jej tylko kupić różdżkę...
Emocjonowało ją to nawet bardziej niż wizyta w aptece, mimo, że miała wrodzone
zdolności do eliksirów. Różdżka... prawdziwa magiczna różdżka... jak ta, której
ojciec nigdy nie pozwolił jej dotknąć...
-
Erine, wejdź, proszę - odezwał się głos. Dziewczyna zorientowała się, że od
kilku chwil stoi, gapiąc się w wystawę sklepu pana Oliwandera. Zawstydzona
otworzyła drzwi i weszła do środka razem ze swoją opiekunką. Dzwoneczek nad
wejściem obwieścił ich przybycie. Pomieszczenie było ciemne i tajemnicze, aż tchnęło
magiczną aurą. Dziewczynka rozglądała się ciekawie, nieświadoma, że od kilku
minut jest bacznie obserwowana...
-
Dzień dobry - cicho, niemal szeptem przywitał ją właściciel. Błyskawicznie
odwróciła się i odgarnęła gęstą grzywę z twarzy. Zapadnięte policzki
uwydatniały ostro zakończony podbródek i niesamowicie jasne, szare oczy, które
zdawały się delikatnie jarzyć w półmroku.
-
Proszę, proszę, panna Erica Friedricksen, czyż nie? - zdziwił ją dźwięk
nazwiska, które miała nosić. - Pamiętam twoich rodziców, kiedy przychodzili
tutaj po swoje różdżki... Cedr i włókno ze smoczego serca, 15 cali, wyjątkowo
sztywna, pewnie wiele razy ją widziałaś... Taak, i jawor, włos z ogona
jednorożca, 10 cali, niezbyt giętka, kupiona dokładnie rok później, niezwykłe,
prawda? To był wyjątkowo piękny
jednorożec, tak jak twoja matka... Słyszałem, że różdżkę pochowano razem z nią.
- Wielki wytwórca różdżek przerwał swój monolog, przywitał się z profesor
McGonnagal, i nagle ponownie zwrócił się do swojej klientki.
-
Która ręka ma moc?
-
Eee... prawa... chyba.
-
Chyba? - Oliwarder był wyraźnie zainteresowany.
-
Tak... właściwie to obie, ale prawa jakby bardziej - jąkała się dziewczynka.
-
Wyciągnij więc prawą rękę - poprosił czarodziej, wyciągając z kieszeni magiczną
miarę, której pracę przerwał po kilku minutach, szukając już czegoś na regałach. Przyniósł do lady kilka pudełek,
wyciągając z jednego z nich magiczny patyczek. Już miał go podać, ale w
ostatniej chwili zawahał się.
-
A gdyby tak...- zaczął mruczeć pod nosem - raz się już dzisiaj udało, dlaczego
nie teraz... tylko spróbuje, najwyżej tylko spróbuje...
Wszedł
na drabinę i z najwyższej półki zdjął zakurzony pakunek. Wyjął wyjątkowo ładny
kawałek czarodziejskiego drewna.
-
Czemu nie, czemu nie... Jawor i smocze serce, 12 cali, sztywna... Proszę
spróbować...
Pouczona
uprzednio, jak ma się zachować w tej sytuacji, ujęła różdżkę, błogosławiąc
listy starszego o dwa lata kuzyna. Była zaskoczona, że dosyć długa różdżka tak
dobrze leży w jej drobnej dłoni. Czuła przyjemne mrowienie, jakby trzymała rękę
przyjaciela. Machnęła lekko, powodując szalony taniec tysiąca srebrno-złotych
iskier.
-
Świetnie! - Zachwycił się Oliwander - Znakomicie! Jesteś chyba jeszcze bardziej
podobna do rodziców, niż wszystkim się wydaje. Pamiętaj - różdżka sama wybiera
czarodzieja, i nigdy się przy tym nie myli. Twoja różdżka jest idealnym
połączeniem różdżek twoich rodziców. Nie zapominaj o tym...
Erine,
której niezrozumiałe słowa sprzedawcy wciąż brzmiały w uszach, zapłaciła za
swój zakup i grzecznie się pożegnała, wychodząc z nauczycielką. Wytwórca
różdżek uśmiechał się, zadowolony. Udało mu się dokonać niemalże tak niezwykłej
sprzedaży, jak w przypadku Pottera... Tylko tym razem zajęło to o wiele mniej
czasu...
*
Wielka,
czerwona lokomotywa stała przy peronie 9¾, mocno parując. Pasażerowie wciąż
spacerowali wzdłuż torów, żegnając się z rodzinami lub szukając przyjaciół.
Niektórzy dysząc z pośpiechu, dopiero przenikali przez dworcową barierkę. Część
uczniów przechadzała się już po pociągu, chcąc zająć jak najlepsze miejsca. W
jednym z przedziałów zasłonki na szybach były zaciągnięte, co automatycznie
skreślało go w oczach poszukiwaczy wolnych miejsc. Niezauważona przez nikogo,
siedziała w nim dosyć drobna dziewczynka, której twarz ginęła w burzy włosów.
Kryjąc się za brzegiem okna, obserwowała przez szybę ludzi na peronie.
Większość z nich była ubrana w mugolskie ubranie, by nie wyróżniać się
przesadnie w niemagicznym Londynie. Chociaż, na jej gust, starsza pani w
kapeluszu z wypchanym sępem wyróżniałaby się w każdych okolicznościach. Dalej
jasnowłosy chłopiec żegnał się ze swoimi rodzicami. Wszyscy troje byli chłodni
i wyniośli. Czystokrwista arystokracja. Usta dziewczyny wykrzywił pogardliwy
uśmiech. Matka szybko ucałowała syna w policzek i odgarnęła platynowe włosy z
czoła. Musiał być dla niej bardzo ważny... Wysoki czarodziej ograniczył się do
kilku słów i zdawkowego uśmiechu. Po chwili chłopiec dołączył do dwóch
zwalistych, nieprzyjemnych typów w swoim wieku, którzy wnieśli jego kosztowny
kufer do wagonu. Spojrzała w drugą stronę i znowu się uśmiechnęła, tym razem
ciepło, a w jej oczach błysnęła zazdrość. Rudowłosa matka, którą widziała na
ul. Pokątnej, odprowadzała swych czterech synów. Towarzyszyła jej urocza,
dziesięcioletnia dziewczynka, wyraźnie pragnąca
dołączyć do rodzeństwa. Najstarszy z chłopców przestał właśnie przekomarzać się
z braćmi i udał się do przedniej części ekspresu. Na jego piersi błyszczała
odznaka prefekta. Tymczasem wzrok dziewczynki padł na czarnowłosego chłopca,
który nie mógł sobie poradzić z kufrem. Jego widocznie też nie miał kto
odprowadzić... Podeszli do niego rudzi bliźniacy, oferując pomoc. Czuła do nich
instynktowną sympatię. Pod ich nieobecność matka walczyła z jakąś niewidzialną
plamką na nosie najmłodszego syna. Widocznie on również pierwszy raz jechał do
Hogwartu. Wrócili bliźniacy. Z ożywieniem dyskutowali z rodziną, ale do
dziewczynki doleciały tylko dwa słowa: Harry Potter... To dlatego ten chłopak
przyszedł sam... Czuła wszechogarniające współczucie do ludzi w równie
beznadziejnej sytuacji co ona. Rudzielce zaśmiali się i weszli do pociągu,
który niedługo później ruszył. Dziewczynka odeszła od okna i odsunęła kawałek
zasłonki przy wejściu, siadając tak, by widzieć i słyszeć, co dzieje się na
korytarzu, pozostając niezauważona.
*
Siedziała
tuż pod szybą jakieś pół godziny, ale nic się nie działo. Czarownica z wózkiem
ze słodyczami wykazała wybitną przenikliwość, zaglądając do przedziału,
zapewniając jej wyżywienie do końca podróży. Po jakimś czasie usłyszała kroki,
którym towarzyszył nieco przemądrzały głos.
-
Nie martw się, Neville, na pewno ją znajdziemy, przecież musi być gdzieś w
pociągu, na pewno ktoś ją widział, popytamy ludzi, może poznamy już kogoś z
naszego roku... Ropuchy nie znikają tak po prostu...
-
Ale Hermiona, ty nie rozumiesz... jak jej nie znajdę, babcia mnie zabije...
Kroki
pyzatego chłopca i dziewczynki o gęstych, brązowych lokach ucichły, ale Erine,
ukryta za drzwiami przedziału wciąż chichotała. Po chwili uspokoiła się. Byli
zabawni, kiedy obserwowało się ich z boku, ale w rozmowie dziewczyna mogła być
trochę irytująca. I tak nie miała zamiaru się do nikogo zbliżać. Żeby nikogo
nie stracić, kiedy się dowiedzą... Potrząsnęła głową, odpędzając ponure myśli.
Przejrzała karty z czekoladowych żab. Kiedyś je kolekcjonowała, ale od zeszłego
roku ojciec nie kupował jej żadnych słodyczy. O, świetnie, same nowe. Wcisnęła
je pod wieko kufra. Jej uwagę przyciągnął jakiś ruch na korytarzu. Wróciła na
swój punkt obserwacyjny. Zobaczyła bladego blondyna, którego obserwowała przed
odjazdem, i jego dwóch goryli. Jeden z nich ssał krwawiący palec.
-
Zapłaci mi za to! Jak on w ogóle śmiał tak się do mnie odezwać! Nie daruję mu
tego! A ty przestań się ślinić, Crabbe, zachowujesz się jak dzieciak, aż wstyd
patrzeć...
-
Nie czepiaj się, Malfoy - odburknął osiłek do pieklącego się kolegi. - Ciebie to krwiożercze bydlę nie chciało
pożreć żywcem.
-
Krwiożercze?! To był tylko szczur, ty idioto!
Chłopcy
kłócili się dalej, ale już ich nie słuchała. Malfoy... Na pewno Draco Malfoy,
syn Lucjusza... Ojciec go nie cierpi... A ona chętnie zrobiłaby mu na złość,
gdyby nie czuła, że już go nie lubi.
Już
niedługo w całym pociągu zapanowało podniecenie, które świadczyło
jednoznacznie, że trzeba przebrać się w szkolne szaty. Wieczór był chłodny,
więc narzuciła ją po prostu na spodnie i kurtkę, które miała na sobie, i
spróbowała przygładzić zbuntowaną szopę na głowie (bezskutecznie). Nagle jej
wzrok przyciągnęło coś burego, małego i... kumkającego, tuż obok drzwi.
Usłyszała smutny głos Neville'a, i nadąsany Hermiony. Z niewiarygodnym
refleksem złapała ropuchę, która nie zdążyła wyczuć zagrożenia, i kiedy chłopak
przechodził, zdecydowanym ruchem otworzyła przedział. Uśmiechnęła się na widok
miny Neville'a i wcisnęła mu zwierzę do rąk. Odwróciła się i siadła na swoim
miejscu, zanim zdążył podziękować.
*
Uczniowie
pierwszego roku, jeszcze rozemocjonowani przeprawą przez jezioro, stali w Sali
Wejściowej, rozglądając się ciekawie. Harry dyskutował cicho, z Ronem, Malfoy
patrzył na wszystkich z pogardą, a Hermiona nawijała bez przerwy o tym, co
przeczytała na temat Hogwartu i ceremonii przydziału. Tymczasem pojawiła się
profesor McGonnagal.
-
Za chwilę zostaniecie wprowadzeni do Wielkiej Sali i przyłączeni do
poszczególnych domów podczas ceremonii przydziału. Wykorzystajcie pozostały
czas na poprawę wyglądu... - powiedziała, zatrzymując wzrok na kilku osobach.
Harry, rozpaczliwie usiłując nakłonić sterczące włosy do współpracy, rozejrzał
się, kto oprócz niego musi uporać się z jakimś defektem. Ron oczywiście, niepostrzeżenie
(w jego mniemaniu), wycierał sadzę z czubka nosa, Neville, chłopiec, który
szukał ropuchy, siłował się z peleryną zawiązaną pod uchem, Crabbe wycierał
krew z dłoni ukąszonej przez Parszywka, kilka osób dokonywało jakichś drobnych,
mało potrzebnych poprawek. Uwagę Harry'ego przykuła drobna dziewczyna, która
równie rozpaczliwie, co on, walczyła ze swoimi włosami. Przyklepując
sterczącego koguta na czubku głowy, uśmiechnął się do dziewczynki,
wyszarpującej grzebień z istnej lwiej grzywy. Odpowiedziała mu niepewnie, ale
zanim zdążyli się odezwać, kolumna ruszyła i zostali wprowadzeni do Wielkiej
Sali.
Erine
odetchnęła głęboko.
Zaraz
zacznie się jej nowe życie.
################
Witam :)
Chciałam już opisać ceremonię przydziału, ale rozdział byłby za długi.
Mam nadzieję, że się podoba. Bardzo dziękuję wilczycy1315 - za czytanie i za Versalite Award :)
Bardzo proszę o komentarze! :D
Witam :)
Chciałam już opisać ceremonię przydziału, ale rozdział byłby za długi.
Mam nadzieję, że się podoba. Bardzo dziękuję wilczycy1315 - za czytanie i za Versalite Award :)
Bardzo proszę o komentarze! :D
Twoje opowiadanie jest naprawdę wciągające! Jeszcze nigdy nie spotkałam się z wilkołakami w potterowskich fan-fick'ach, dlatego jestem pozytywnie zaskoczona oryginalnością tego pomysłu. Muszę Ci powiedzieć, że polubiłam Erine - jest nieśmiała, zamknięta w sobie, a jednocześnie taka miła. Liczę na to, że wkrótce znajdzie nowych przyjaciół. Bycie w Hogwarcie to dla niej ogromna szansa oderwania się od niezrównoważonego ojca. Swoją drogą, nie rozumiem, kim trzeba być, żeby przeprowadzać nieludzkie eksperymenty na własnym dziecku! To straszne... całe szczęście, że Erine jest cała i zdrowa, póki co. Mimo wszystko mam wrażenie, że względny spokój nie potrwa zbyt długo.
OdpowiedzUsuńJak już mówiłam, rozdział bardzo ciekawy. Bardzo przyjemnie się czytało :D Masz lekki styl, aż trudno się oderwać od ekranu monitora.
Pozdrawiam!
Iwona :)
Bardzo dziękuję! Cieszę się, że się nie zawiodłaś!
UsuńA co do ojca Erine - wojna i strata żony go zniszczyły...
Mam nadzieję, że dalsze rozdziały też będą ci się podobać :)