Erine siedziała po
turecku na swoim łóżku, wpatrując się w blady sierp księżyca na granatowym,
nocnym niebie. Chociaż nie było pełni, nie mogła spać. Martwiła się o
przyjaciółkę.
Hermiona, Ron
i Harry zawsze wtykali nosy w nie swoje sprawy, a teraz chodziło o coś dużego.
Westchnęła. Nie chciała ich podsłuchiwać, naprawdę. Po prostu rozmawiali tak
cicho, że nikt nie mógł ich usłyszeć. Oprócz niej. Ale poza Hermioną żadne z
nich nie znało jej tajemnicy, więc nie wiedzieli, że powinni szeptać jeszcze
ciszej. A teraz Rin wiedziała co knują. Ale nie wiedziała, jak wybić
przyjaciółce z głowy poszukiwanie tego, czego pilnowało monstrum na trzecim
piętrze.
Ani kim jest
Nicolas Flamel. Nazwisko brzmiało dziwnie znajomo, jak gdyby już obiło jej się
o uszy, i w innych okolicznościach starałaby się odkryć dlaczego, ale teraz jej
to nie obchodziło. Myślała tylko, jak wyciągnąć Hermionę – nie, całą trójkę
– ze sprawy, przed którą instynktownie drżała mocniej każdego dnia.
Ale nie mogła
się przemóc, żeby z nią porozmawiać. Nie miała prawa mówić komuś, że to, co
robi, jest niebezpieczne. Przyjaźń z nią była niebezpieczna.
„Po prostu zaczekam na dobrą okazję.” – postanowiła, kładąc
się i zaciągając zasłonki.
Dobra
okazja nadarzyła się następnego dnia. Rin szukała w kufrze podręcznika do
transmutacji, kiedy do dormitorium wbiegła podekscytowana Hermiona.
- Rinnie, widziałaś tę książkę z biblioteki,
którą czytałam?
- Książkę? Którą? – zmarszczyła brwi.
Dziewczyna ciągle coś czytała.
- Tą... troszkę grubszą.
-A, mówisz o tej cegle. Koło twojego kufra,
pod łóżkiem. Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, po czym na dobre
wynurzyła się spod wieka, ciskając zdobycz na swój materac. – Ale po co ci ona
teraz? – coś tu nie grało. I to bardzo.
- Ee... po prostu przypomniałam sobie, że
natknęłam się tam na coś ciekawego. I chciałam to przeczytać chłopakom. –
Hermiona uśmiechnęła się i, z opasłym woluminem pod pachą, ruszyła w stronę
drzwi.
- Coś ciekawego o Flamelu? – chociaż głos
Erine był niewiele głośniejszy od szeptu, Hermiona zatrzymała się nagle, jakby
natrafiła na opór. Odwróciła się na pięcie, napotykając jasnoszare oczy
patrzące na nią dziwnie.
- Skąd...
- Co wy robicie, Hermiono? – Rin zacisnęła
dłoń na nadgarstku koleżanki. – Co wy chcecie zrobić?
- Rinnie – Gryfonka spróbowała uwolnić rękę z
uścisku, który jednak okazał się o wiele silniejszy, niż mógłby się wydawać. –
nie zdradziłam chłopakom twojej tajemnicy. Nie mogę tobie zdradzić naszej.
- To się źle skończy, Mia... – twarz Hermiony
rozluźniła się na zdrobnienie, którego Rin używała jako jedyna.
- Damy radę, Rin. – uśmiechnęła się, a chwyt
na jej ręce zelżał, ale jeszcze się nie odwróciła, by odejść. – To co robimy...
szkoła może być zagrożona. I nie tylko. Ktoś zły może ukraść... –
Hermiona urwała, niepewna, czy nie zdradza za wiele.
- Coś strzeżonego przez wielkiego
śmierdzącego psa. Rozumiem. – Rin kiwnęła głową i przyjaciółki wyszczerzyły do
siebie zęby, zanim znów opanowało je nieznośne napięcie towarzyszące całej
sytuacji. – A ten Flamel? Co on ma do tego?
- Z tego, co mi się wydaje, całkiem sporo.
Muszę już iść, Rinnie. – Gryfonka uśmiechnęła się, usuwając nadgarstek z
uścisku.
- Uważajcie. – szepnęła jeszcze Rin,
ściskając dłoń przyjaciółki, zanim całkiem ją puściła.
Stała
tak jeszcze przez chwilę, patrząc na zamykające się drzwi i próbując
poskładać fakty.
Na trzecim piętrze, w zamkniętym
korytarzu, wielki pies pilnuje czegoś, co według Hermiony może zostać
skradzione. I z czym ma coś wspólnego jakiś Flamel.
A w lesie jest coś, co sprawia,
że włoski na karku stają jej dęba, gdy tylko zbliży się do linii drzew.
Coś, co zabija jednorożce.
Coś, co rzuciło się na Harry’ego
w czasie szlabanu.
Nagle bardzo, bardzo źle się poczuła. Skuliła się na łóżku,
obejmując się ramionami i wciskając głowę w kolana, za wszelką cenę próbując
się ukryć przed złym przeczuciem, silnym, jak jeszcze nigdy w życiu.
*
Nie mogła
wytrzymać. Nie mogła słuchać jego głosu, jakby miliard szpilek przebijało jej
się przez uszy do mózgu, a część z nich opadała niżej, tworząc gulę w gardle i
kłując w serce. Kuliła się w ławce, wbijając tępe spojrzenie w turban profesora
obrony przed czarną magią, ignorując zaniepokojone szepty siedzącej obok
Parvati. Chociaż Erine bezpośrednio to nie dotyczyło, czuła, jak od wczorajszej
rozmowy cała ta sprawa ją niszczy. Wyprostowała się nieco, podnosząc rękę do
góry.
- Czy mogę wyjść, panie profesorze? – spytała
cicho, przerywając wywód nauczyciela. – Źle się czuję.
- O-oczywiście, idź d-do S-skrzydła
Szpitalnego. – wyjąkał Quirrel. Zgarnęła do torby swoje rzeczy i opuściła
klasę, ale tuż za rogiem zmieniła kierunek i ruszyła w kierunku gabinetu
dyrektora.
Wiedziała,
dokąd iść, odkąd była świadkiem, jak wyjątkowo wściekły Filch ciągnął tam za
uszy bliźniaków. Nie przewidziała jednak jednego, drobnego szczegółu.
Mianowicie tego, że strzegący wejścia kamienny gargulec zażąda od niej hasła.
Zrobiła zbolałą minę.
- Ale ja naprawdę muszę tam wejść... – jęknęła, patrząc
błagalnie na granitowe oblicze. Rzeźba prychnęła.
- Nie myśl sobie,
że weźmiesz mnie na litość.
Westchnęła i odwróciła się by
odejść, gdy nagle stanęła twarzą w twarz z profesorem Dumbledorem.
- Zgaduję, że chciałaś mnie widzieć, Erico. Czy zdarzyło się coś,
o czym powinienem wiedzieć?
- Nic. Znaczy, jeszcze nie. To znaczy... Uch. - przejechała dłonią po twarzy, po czym
spojrzała staremu nauczycielowi w oczy. Jej tęczówki zalśniły w półmroku. –
Muszę panu coś powiedzieć, musi pan obiecać, że dochowa tajemnicy. – jej
pewność siebie drastycznie malała pod jego nieodgadnionym wzrokiem. – Proszę,
panie profesorze. To ważne.
Dyrektor
kiwnął głową w spiczastym kapeluszu i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego.
Nie zaprzątając sobie głowy czemu idą tam, podczas gdy stoją tuż pod jego
gabinetem, Rin ruszyła za nim. Kilkanaście metrów od celu napotkali łopoczącą,
czarną pelerynę.
Dzień dobry, Severusie. Erine źle się poczuła na lekcji,
wolę ją odprowadzić do pani Pomfrey. – dyrektor uśmiechnął się uprzejmie do
mistrza eliksirów, Erine, zawsze blada, a od wczoraj zmagająca się z przytłaczającym
złym przeczuciem, przez co zbladła jeszcze bardziej, mogła śmiało stanowić
potwierdzenie słów starca.
Kiedy Snape
ustąpił im z drogi, ruszyła znów za dyrektorem, nawet nie zawracając sobie
głowy, czemu niektórzy używają jej dwóch imion dość dowolnie.
Zanim
jeszcze kroki nauczyciela ucichły do końca, Dumbledore otworzył drzwi, zajrzał
do środka, a następnie wpuścił dziewczynkę do środka. Wskazał jej jeden z
foteli i sam zasiadł w sąsiednim.
- Co się dzieje?
- Panie profesorze, część tego, co panu powiem, zostało mi
powiedziane w sekrecie, mimo, że ta osoba też miała zachować to w tajemnicy.
Więc jeżeli pan się czegoś domyśli, proszę nic nie mówić, ani nie robić, jeśli
nie będzie trzeba. – Nauczyciel kiwnął głową, zgadzając się. Wzięła głęboki oddech.
- Więc, ktoś uważa, że ktoś... – urwała i jęknęła. – Wiem, że to
brzmi idiotycznie, ale nie mogę... Tak czy inaczej, ktoś uważa, że ktoś zły
chce wykraść to coś, czego strzeże ten wielki pies. Niech pan tak na mnie nie
patrzy, czuję jego smród nawet piętro niżej. – usprawiedliwiła się,
błyskawicznie reagując na zdumienie w oczach czarodzieja, który w odpowiedzi
ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął.
- Ale skąd wiesz, że czegoś pilnuje? – Oj.
- Przecież stoi na klapie. To znaczy... – zacisnęła oczy i uderzyła
się otwartą dłonią w czoło. Uch. – Proszę udać, ze pan tego nie słyszał. Nie
mogę powiedzieć, skąd to wiem.
Dyrektor z namysłem skinął głową,
mierząc ją surowym spojrzeniem. – Nie byłaś tam, Erico?
- Nie. Psy mnie nie lubią. – wzruszyła ramionami. Tymczasem
profesor przeniósł uwagę na inną sprawę.
- Dlaczego ten ktoś miałby być zły?
- Nie wiem, tak mi powiedziała... ee... osoba, która tak myśli.
Ale w lesie jest coś złego. Bardzo złego, wydaje mi się, że to to, co zabija
jednorożce i zaatakowało Harry’ego. Zaczęłam to wyczuwać, gdy byłam w Zakazanym
Lesie, ale teraz jest... silniejsze. – niepewnie zerknęła na rozmówcę, który
patrzyła na nią dziwnie.
- Jak? – zapytał tylko.
- Przez eksperyment ojca mam instynkt. Jak zwierzę, jak wilk.
Wiem, a raczej czuję, (co nie jest naturalne), że coś się stanie, albo, że coś
– czy ktoś – jest niebezpieczny. Nie zawsze działało tak samo, ale od kiedy
jestem w szkole, cały czas mam przeczucia.
- Opanowujesz magię, więc twoje moce są silniejsze, i te
czarodziejskie, i te wynikające z mutacji. I nie mam na myśli niczego złego.
Domyślam się, że skoro chciałaś mi o tym powiedzieć, masz wyjątkowo złe
przeczucia. – spojrzał na nią wyczekująco.
- Oni tam zejdą. Pan już wie, kto. – mimo powagi sytuacji dyrektor
puścił jej oczko. Oczywiście, że wiedział. – Nie mam pojęcia, co tam jest, ani
kto miałby to wziąć, ale oni chcą go powstrzymać. Nie powinni. Nie oni, bo coś
się stanie. I to złe coś z lasu ma z tym jakiś związek. Nie wiem jaki, ale
skrzywdzi Harry’ego.
- On wie?
- Nie. Nie wie, jaka jestem, więc nie mogłam mu nic powiedzieć, a
Hermiona nie dała sobie wybić z głowy mieszania się w tę sprawę.
- Jak silne jest to przeczucie, Erico?
- Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Czuję się tak, jakby ktoś ściskał
mi coś w środku. I nie mogę znieść obecności profesora Quirella.
- Quirella, mówisz?
Przytaknęła. Stary czarodziej
wstał i podszedł do okna.
- Erico – odezwał się po chwili. – To zło, które wyczułaś w lesie.
Jesteś pewna, że wciąż tam jest?
- Tak. To znaczy, nie... - poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Ale
niby gdzie miałoby być?! – Wiem, że jest blisko, ale nie potrafię
powiedzieć, gdzie dokładnie.
- Dobrze. Jeżeli dowiesz się, albo przeczujesz, kiedy twoi koledzy
będą chcieli się tam dostać, natychmiast daj mi znać. Nie ważne, czy to będzie
za dnia, gwarantuję, że nie zostaniesz ukarana. Dziś wieczorem może mnie nie być, ale zostawię w sowiarni
mojego feniksa, na wszelki wypadek. – Erine kiwnęła głową. Zrozumiała. –
Dziękuję ci. A teraz spróbuj o tym nie myśleć. Uciekaj, zanim zacznie się
przerwa.
Rin zerwała
się z miejsca i ruszyła do wyjścia, zatrzymując się na chwilę w drzwiach.
Odwróciła się do wiekowego czarodzieja z uśmiechem. Chciała mu przekazać, że
dziękuje za to, ze może mu ufać. Ale on już na nią nie patrzył.
*
Siedziała w
Wielkiej Sali, uchylając się z linii wzroku nauczycieli za plecy kilku rosłych
Gryfonów. Oparła czoło o brzeg stołu, starając się myśleć o czymś miłym. A w
każdym razie nie myśleć o tarapatach w które pakowali się jej znajomi. Więc czekała
na bliźniaków.
Plask!
Poderwała głowę, przerażona
nagłym odgłosem tuż obok uszu.
- Masz to zjeść. – oznajmił Lee Jordan, wskazując sporą górkę
ziemniaczanego puree., które wylądowało na jej talerzu. Rin odgarnęła z oczu
kosmyk włosów, nadal gapiąc się na niego dosyć bezmyślnie. Nawet nie usłyszała,
jak podchodził.
- No, już. Chłopaki mówili, że rano nic nie zjadłaś. Przypuszczam,
że sprawdzą, czy coś w ciebie wcisnąłem, jak już się wyrwą ze spotkania
drużyny.
Otworzyła
usta, żeby coś odpowiedzieć, ale tym razem to Lee popisał się niebywałym
refleksem i wsadził jej do buzi łyżkę pełną ziemniaków.
- To jeft okhopnie gohące! – wyartykułowała, patrząc na niego z
wyrzutem, ale chłopak zupełnie się nią nie przejął, nakładając na swój talerz
porcję parujących klusek
Po tym
doświadczeniu Rin wolała nie zaczynać rozmowy, dopóki nie upora się z obiadem,
ale nie do końca rozumiała nieobecność przyjaciół.
- Spotkanie drużyny? – spytała, kiedy przełknęła, przezornie
szykując następną łyżkę.
- Przed wieczornym treningiem. Wood nie chce marnować ani chwili
przed finałem.
No tak. Finał
Pucharu Domów. Jak mogła zapomnieć. Bliźniaki nawijały o tym na okrągło od paru
dni, żeby nie wspomnieć o Oliverze Woodzie, kapitanie zespołu, który nie mówił
o niczym innym od jakichś dwóch tygodni. Musiało z nią być naprawdę kiepsko.
- Ten człowiek ma obsesję. – jęknął Fred, opadając na ławkę koło
nich kilka minut później.
- Taa... mógłbym wyrecytować tę jego taktykę obudzony w środku
nocy.
- Nie drzyj się tak, bo jeszcze przeciwnicy spróbują szczęścia. –
Rin uśmiechnęła się kpiąco znad swojego talerza.
- Nie żebym miał coś przeciwko, te Krukonki są naprawdę ładne...
Au! No co?! – pochylił się, by rozmasować kopnięty piszczel. – W każdym razie,
zaczynam mieć serio dość Wooda.
- Wierz mi, nie ty jeden. Jego przemowy... zaczyna mi przypominać
Percy’ego. – Fred z namysłem machnął różdżką, lewitując pieprzniczkę w kierunku
talerza brata i pozbawiając jej zawartości. – Dałbym mu coś, po czym dostanie
czyraków, ale bez niego nie damy rady. Bez Wooda, oczywiście. Nie bez
Percy’ego.
*
Reszta dnia upłynęła spokojnie, jeśli nie liczyć
pogoni wściekłego Percy’ego po niemal całej wieży za Fredem, który spytał, czy
odpowiednio przyprawił mu obiad.
Erine udało
się zasnąć po dłuższej chwili. Teraz śniło jej się coś bardzo dziwnego.
Matka, cała owinięta czarną peleryną, trzyma ją za rękę. Nie widać jej twarzy, ale Rin wie, że to ona. Zagłębiają się coraz głębiej w ciemności Zakazanego Lasu. - Tu już jest bezpiecznie. – szepcze głos, którego nie może pamiętać. – Już bezpiecznie.
Nagle Catherine zatrzymuje się
i boleśnie ściska córkę za nadgarstek. Odwraca się przodem i Erine rozpoznaje
rysy kobiety ze zdjęcia, ale coś się nie zgadza. Jej oczy nie są czarne, tylko
jasnoszare i błyszczą w ciemności.
- Obudź się!
Erine
gwałtownie usiadła, a serce łomotało jej w piersi, jakby miało wyskoczyć.
- Co do... – urwała, przerażona o wiele bardziej niż przed chwilą.
W dormitorium słyszała dwa oddechy.
Dwa. Nie trzy.
Gwałtownie odciągnęła zasłonkę, zrywając kilka żabek
utrzymujących ją na karniszu. Kotara w łóżku Hermiony była odsłonięta, a po
niej samej nie było nawet śladu.
Rin
wyskoczyła z łóżka, naciągnęła botki i zarzuciła kurtkę, wsuwając różdżkę do
kieszeni. Zbiegła po schodach, przeskakując na raz po trzy stopnie i modląc
się, żeby to nie było to, co myśli, żeby Hermiona po prostu wyszła do
łazienki...
Ledwo zarejestrowała stłumiony
rechot ropuchy, który przebił się do jej świadomości przez natłok myśli.
- Teodora? Co... – na podłodze leżał Neville, wyciągnięty jak
długi i całkiem nieruchomy. Jedynie jego gałki oczne poruszyły się w jej
kierunku w niemym błaganiu o pomoc.
Mrugnęła kilka razy, zmuszając źrenice do rozszerzenia się
do normalnych w tym oświetleniu (dogasający kominek) rozmiarów, żeby wyglądały
chociaż troszeczkę zwyczajniej i uklękła obok spetryfikowanego kolegi, machając
różdżką, by odczynić zaklęcie.
- Co się stało,
Neville? – spytała, kiedy chłopiec znów mógł się poruszać.
- Harry, Ron i
Hermiona znowu gdzieś poszli! Chciałem ich zatrzymać, żebyśmy nie stracili
kolejnych punktów, ale oni mnie unieruchomili i wyszli! Nie, gdzie ty idziesz,
Rin?! – krzyknął, gdy przeskoczyła nad jego wyciągniętymi nogami i pobiegła do
dziury pod portretem.
- Spokojnie,
Neville. Ja się nie dam złapać.
*
- Dziękujemy
za przybycie, profesorze. – powitał Dumbledore’a jeden z urzędników
ministerstwa, który wyszedł mu na przeciw. – Minister jest bardzo wdzięczny, że
zgodził się pan przybyć. Jeśli pan pozwoli... – zanim skończył, dyrektorem
Hogwartu błysnął płomień, w którego miejsce pojawił się piękny feniks.
Ptak usiadł na
ramieniu profesora i podał mu przyniesiony w dziobie skrawek pergaminu. Było na
nim tylko jedno słowo, napisane drobnym, prostym pismem.
Teraz.
- Bardzo przepraszam, ale musi pan przekazać ministrowi, że
musiałem pilnie wrócić do szkoły. Tam jestem bardziej potrzebny.
Zostawiając zszokowanego
urzędnika, Dumbledore opuścił gmach ministerstwa.
- Dziękuję, Erico... – wyszeptał w przestrzeń.
*
Harry
wyglądał naprawdę okropnie. Był blady jak ściana, a jego skóra miejscami
dziwnie błyszczała, jakby leczyła się po oparzeniach. Poza tym był podrapany i
posiniaczony, i leżał bez ruchu. Już od dość dawna.
Ron nie wyglądał wiele lepiej.
Niemal równie blady, jeszcze bardzie podrapany i posiniaczony, miał na głowie
zawój z bandaża, który pokrył całe jego płomienno rude włosy. Teraz spał, ale
wcześniej był przytomny i odwiedzili go bracia.
Hermiona miała tylko kilka
zadrapań na policzkach, oprócz tego była nieco bledsza niż zwykle.
Zamrugała podkrążonymi oczami. I
uśmiechnęła się.
- Cześć, Rinnie. Jest rano?
- Jasne, przecież w nocy bym tu nie trafiła. – Rin puściła oczko
do przyjaciółki i, nagle poważniejąc, siadła na skraju jej łóżka. – À propos
chodzenie po nocy... – Hermiona z ociąganiem spojrzała jej w oczy. – Mówiłam
ci, że to się źle skończy. Prosiłam cię...
- Ale przecież wszystko się dobrze skończyło! Profesor
Dumbledore...
- Powinniście byli iść do niego od razu, gdy coś odkryliście, a
nie samemu ryzykować!
- A ty byś tak zrobiła? Poszłabyś do niego tak od razu, z samymi
podejrzeniami?
- Jak tak zrobiłam, Hermiono. Dlatego zdążył tu wrócić i mu pomóc.
– wskazała brodą w kierunku czarnowłosego chłopca.
- Powiedziałaś...
- Nie wszystko. Nie mówiłam, że chodzi o was, profesor sam się
domyślił. Mia, ja... po prostu się bałam, że coś wam się stanie. – niepewnie
zerknęła w oczy przyjaciółki, z ulgą zauważając, że Hermiona patrzy na nią bez
złości.
- Zastanawiałam się, skąd wiedział... Spotkaliśmy go z Ronem na
korytarzu, zapytał tylko, czy Harry już tam jest.... O matko. – nagle zbladła.
– On by nie zdążył. Gdybyśmy dopiero wtedy wysłali mu wiadomość, mógłby nie
zdążyć.
- Spokojnie. – szepnęła Rinnie, odgarniając przyjaciółce kosmyk
niesfornych włosów za ucho.
- Miałaś to swoje przeczucie, tak? – Rin skinęła głową. – Dlaczego
mi nie powiedziałaś?
- Mówiłam. Nie
chciałaś słuchać. – dziewczynki zamilkły na chwilę. Temat był zamknięty. Erine
wstała. – Nie mów im jeszcze, dobrze? – wskazała na chłopców.
- Nie muszą wiedzieć wszystkiego. – tym razem to Hermiona puściła
jej oczko.
- Hermiono... jeżeli nie będę czuła, że coś wam zagraża, nigdy nie
zdradzę żadnej twojej tajemnicy. Obiecuję.
Dziewczyna z uśmiechem skinęła
głową, dziękując bez słów.
- A teraz spróbuj się jeszcze przespać. Muszę znikać, zanim pani
Pomfrey mnie tu nakryje.
- Ale mówiłaś, że już jest rano... – szatynka była wyraźnie
zdezorientowana, ale posłusznie opadła na poduszki.
- Jest piąta rano, Mia. –
Erine zachichotała, zatrzymała się w drzwiach, żeby pomachać na pożegnanie i
wyszła.
Starając się stąpać bezgłośnie,
przeszła kawałek po korytarzu, mając nadzieję, że na nikogo się nie natknie, aż
poczuła za plecami czyjąś obecność. Profesor Dumbledore stał przy drzwiach
Skrzydła Szpitalnego i śmiał się cicho z jej miny.
- Ja też mam kilka tajemnic, Erico. – powiedział, podchodząc do
dziewczynki. – Chodź ze mną, chciałbym z tobą porozmawiać.
Rin posłusznie ruszyła za nim,
zachodząc w głowę o czym nauczyciel może chcieć z nią rozmawiać przed świtem,
kiedy cała szkoła jeszcze śpi, a Harry, Ron i Hermiona leżą w szpitalu.
W
milczeniu dotarli do kamiennego gargulca, który przepuścił ich bez jednego
słowa, podejrzliwie łupiąc na Rinnie. Kręte schodki poruszyły się, gdy tylko na
nich stanęli, transportując ich na samą górę. Gdy weszli do obszernego
pomieszczenia, dyrektor poprowadził ją do masywnego biurka, mijając po drodze
stoliki z kruchą, srebrzystą aparaturą, nieprzyjemnie kojarzącą jej się ze
sprzętem w laboratorium ojca, w którym warzył mikstury, płynące teraz w jej krwi.
Wzdrygnęła się i spojrzała na feniksa, siedzącego na złoconej żerdzi.
Przyglądał jej się, przekrzywiając łepek.
Profesor
Dumbledore odsunął dla niej krzesło, poczym zasiadł w fotelu po drugiej stronie
mebla. Za jego plecami całą ścianę zajmowały portrety byłych dyrektorów
Hogwartu, którzy teraz smacznie chrapali, a niektórzy zasypiali z powrotem po
obrzuceniu jej badawczym spojrzeniem. Widocznie nie uznali jej za interesujące
zjawisko.
- Na pewno zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem. – wyrwał ją z
zamyślenia głos nauczyciela. – Po pierwsze, chciałbym ci podziękować. Gdyby nie
ty, Harry mógłby już nie żyć. Obawy panny Granger były słuszne. Gdybym został
wezwany dopiero wtedy, kiedy spotkałem ją z panem Weasleyem, byłoby już dla
niego za późno.
- Nie ma mi za co dziękować, panie profesorze. To pan go uratował.
- Ale ty dałaś mi możliwość. – stary czarodziej się uśmiechnął. –
Poza tym, wydaje mi się, że jestem ci winien trochę wyjaśnień. Trochę, bo ty
też zdradziłaś mi jedynie część prawdy, a i Harry, gdy się obudzi, nie dowie
się o twoim udziale w tej historii. – Dyrektor mrugnął do niej, a ona skinęła
głową. To był uczciwy układ.
- Czy wiesz, jak Harry stracił rodziców? – Dumbledore znienacka
przeszedł do konkretów.
- Wiem, że zamordował ich Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
A kiedy chciał zabić Harry’ego, stracił moc, i prawie życie, a Harry’emu
została ta blizna. – przejechała palcem po czole, kreśląc kształt błyskawicy.
- Tak. To właśnie on, Voldemort, był tym złem, którego obecność
wyczuwałaś. Opętał profesora Quirella, dlatego tak źle się przy nim czułaś. –
profesor przerwał na chwilę i spojrzał na nią przenikliwie. – Przypuszczam, ze
się domyślasz, jaki jest teraz główny cel Voldemorta.
Dziewczynka milczała przez chwilę, patrząc przed siebie szeroko
otwartymi oczami. Stary mędrzec zastanowił się przez chwilę, czy nie
przesadził. Chłopiec musi wiedzieć, będzie mu musiał powiedzieć, ale czy ma
prawą ją też tym obarczać?
Oni mają tylko po jedenaście
lat...Ale zanim zdążył zwątpić w słuszność swoich poczynać, Erine spojrzała
znowu na niego.
- Zabić Harry’ego. Odzyskać moc.
- Nie możemy mu na to pozwolić. Dlatego mam prośbę. Słyszałem, co
obiecałaś swojej przyjaciółce i nie mam zamiaru nakłaniać cię do zdradzania
sekretów przyjaciół. Ale chciałbym, żebyś informowała mnie o twoich
przeczuciach. Wszystkich tak silnych, jak to, które cię do mnie przyprowadziło
i wszystkich dotyczących Harry’ego. Dobrze?
Zauważył, jak się wzdrygnęła, gdy
wspomniał o wilczej zdolności, której miałaby świadomie i regularnie używać.
- Wolałabym... To znaczy, nie lubię używać tych zdolności –
skrzywiła się, jakby rozmawiali o czymś wyjątkowo obrzydliwym. – ale jeżeli
miałoby to komuś pomóc...
- Nie jestem przekonany, czy patrzysz na to tak, jak powinnaś,
Erico. Jest coś, o czym nie wiesz.
########
W końcu wróciłam!!
Mam nadzieję, ze jeszcze nie straciliście do mnie cierpliwości i ktoś
jeszcze czeka na zaginione w czasoprzestrzeni notki.
Rozdział podzieliłam na dwie części, w związku z czym
wyjątkowo publikuję w terminie. Część drugapowinna się pojawić niedługo,
kiedy tylko zdołam ją przepisać na komputer.
Strasznie, strasznie przepraszam za tę zwłokę.
Nawet nie wiecie, jak mi głupio.
Postaram się pisać częściej i nadrobić przez wakacje zaległości u Was.
Opinie i wytykanie błędów mile widziane ;)
Pozdrawiam,
Wasza Erica
Ta, ja widzę jeden, zasadniczy błąd.
OdpowiedzUsuńDlaczego tak rzadko wstawiasz rozdziały!
Poza tym oczywiście super. Jak już wspominałam dawno temu, podoba mi się, że Erica nie pcha się na pierwszy plan historii znanej nam z książek Rowling. Ciekawi mnie, co będzie dalej: mamy niby koniec pierwszego roku. I oczywiście nie mogę się doczekać kolejnej części (oby była szybko, oby była szybko, oby była szybko)
Pozdrawiam
Wilczyca
Wiem, że przerwa między rozdziałami była karygodnie długa. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że sytuacja rodzinna spowodowała spadek weny i chęci do pisania (która na szczęście powróciła :) ) a i szkoła dawała w kość.
UsuńCieszę się bardzo, że rozdział Ci się podoba. Ja też jestem zadowolona z roli Rin w wydarzeniech. Daje mi większe pole do popisu bez zmieniania wszystkiego, co znamy z oryginału.
Mam nadzieję, że kolejna część Cię nie rozczaruje :) Jest już napisana, wystarczy przepisać z zeszytu na komputer, więc p[rzy pomyślnych wiatrach pojawi się przed końcem lipca.
Dziękuję i również pozdrawiam :)
Erica
Ja widzę dwa błędy, w tym jeden zasadniczy:
UsuńPo pierwsze: odstępy między rozdziałami, a raczej odstępy pomiędzy jakimikolwiek oznakami życia, choćby odpisywaniem na komentarze.
Po drugie:
"Jest coś, o czym, nie wiesz."
jesteś pewna, że ten drugi przecinek stoi na właściwym miejscu? Ja kazałabym mu się wynosić precz.
Niecierpliwie i z napięciem oczekuję części drugiej
Efei
I jeszcze jedno:
Usuńuważaj, by nie nadużyć zdolności Erine. Bo w tym rozdziale robi się trochę zbyt potężna. Mam na myśli to, żeby nie przesadzić, bo zrobi się nudno. Rinnie rządzi, Rinni radzi, Rinnie nigdy cię nie zdradzi. I w dodatku ma super maga moce, dzięki którym rozwiąże każdy problem. Na razie jest jeszcze ok, po prostu uważaj na przyszłość.
Efei
Efei,
Usuńwiem, że to niedawanie znaku życia było karygodne, i składam mocne postanowienie poprawy -_-
Nie mam pojęcia, skąd wziął się tam ten przecinek, zaraz się go pozbędę, dzięki za czujność i zwrócenie uwagi.
I dzięki za radę :) Nie mam zamiaru robić z niej jakiegoś proroka, który ostrzeże Harry'ego przed wszystkim, co na niego czyha. Po pierwsze, to faktycznie byłoby nudne i strasznie przewidywalne. Po drugie, Rin jest na razie tylko dzieckiem i nie zawsze całkiem ogarnia, co się z nią dzieje, więc nie jest niezawodna. Poza tym, może też mieć swoje własne problemy i nie mieć głowy do przeczuwania zagrożeń.
Bardzo się cieszę, że nie straciłaś resztek cierpliwości do mnie i tego opowiadania, i że lubisz Rinnie:)
Część druga nadchodzi!
Dziękuję, pozdrawiam, przepraszam i zapraszam!
Erica