- Coś, o czym
nie wiem? – Rin spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Co parę dni pojawia się
coś, o czym nie wiem.
- Twoje przeczucia są czymś więcej niż efektem nabytego instynktu.
To jest intuicja, rzadka, wspaniała zdolność, której mógłby ci pozazdrościć
niejeden czarodziej, nawet wróżbita.
- Ale...
- Erico – powiedział dyrektor łagodnym tonem. – zwierzęta potrafią
wyczuć czyjąś obecność, intencje czy bliskie zagrożenie. Te cechy istotnie mogą
być efektem eksperymentu twojego ojca. Ale pomyśl, czy zwierzę umie poznać, że
ktoś jest zły? Że jakaś moc jest potężna, ze coś grozi komuś innemu? Ze
niebezpieczeństwo ciąży szczególnie nad jedną osobą?
- Ale panie profesorze... większość tych... nabytych cech
nie jest dokładnie taka, jak u zwierząt. Choćby oczy... Zwierzęta nie regulują
wielkości źrenic...
- Tak, ten argument faktycznie mógłby przemawiać za przypisaniem
tej umiejętności mutacji, ale nie wiesz o jednej rzeczy, Erico. – zaczął
dyrektor, patrząc jej w oczy tak poważnie, że zadrżała. – Czy twój ojciec mówił
ci kiedykolwiek, jak zginęła twoja matka?
W
twarzy dziewczynki coś drgnęło, jakby ktoś przekręcił nóż, tkwiący w otwartej
ranie. Kiedy się odezwała, jej głoś był trochę cichszy niż zwykle i
przytłumiony.
- Zabili ją słudzy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, kiedy
szukali ojca.
- A czy wiesz, gdzie ty wtedy byłaś?
- Nie – bąknęła zaskoczona. – Pewnie gdzieś... w ukryciu.
- U niej na rękach. – poprawił dyrektor ze smutnym uśmiechem. Oczy
Erine rozszerzyły się w szoku, ale czarodziej kontynuował. – Jakoś udało jej
się ukryć ciebie pod peleryną, i kiedy twój ojciec was znalazł, oddała mu cię
pod opiekę. Wiesz, nad czym wszyscy się zastanawialiśmy, kiedy o tym
usłyszeliśmy? Jakim cudem czteromiesięczne dziecko nie zaczęło płakać, słysząc
hałas uroków, wrzasków obcych mężczyzn i krzyków katowanej matki?
- To niemożliwe... – wykrztusiła, walcząc ze łzą, kręcącą się w
kąciku. – To nie jest możliwe.
- Jest, jeżeli założymy, moim zdaniem całkowicie słusznie, że
wrodzona intuicja podpowiedziała ci, co zrobić, by zwiększyć szansę
przetrwania.
- Czyli... – przełknęła ślinę. – umiałam to... miałam tę intuicję
jeszcze przed mutacją?
Profesor z powagą skinął głową.
- Czy teraz mogę cię poprosić o pomoc? Od twoich ostrzeżeń może
zależeć więcej niż bezpieczeństwo Harry’ego. Pomożesz nam, Erico?
-
Tak. Oczywiście, że tak.
*
- Jak on się czuje?
Rin i Hermiona siedziały przy
kominku w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Było ciepło, więc nie palił się w nim
ogień, ale nadal było to najprzytulniejsze miejsce w salonie. Parę siedzeń
dalej Ron grał w szachy z Percym, który pękał z dumy, odkąd dowiedział się o
roli brata w ratowaniu kamienia filozoficznego.
- Nie wiem. Nadal nas do niego nie wpuszczają. Ale podobno się
obudził i profesor Dumbledore był u niego.
- To dobrze. Jutro uczta, wręczenie Pucharu Domów... pewnie nie
chciałby tego przegapić. Wystarczy, że przespał finał pucharu quiddicha, Fred i
George przeżywali tę porażkę, jakby zmarł im ktoś z rodziny.
- Pewnie będzie czuł się winny. – westchnęła Hermiona. – Straciliśmy
bardzo dużo punktów, a on jeszcze opuścił taki ważny mecz.
- I uważasz, że pomyśli, że to przez niego straciliśmy puchary?
Uratował szkołę! To chyba więcej warte? A punkty traciło mnóstwo osób, choćby
bliźniacy. I raczej nikt nie zdobył tyle, co ty.
Hermiona lekko się zarumieniła.
Nagle zapragnęła zmienić temat. Delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki.
- Nic im nie powiem. Ani, że wiedziałaś, ani, że ostrzegłaś
profesora, ani nie zdradzę twojej tajemnicy. Chyba, że kiedyś mnie o to
poprosisz.
Wargi Erine rozciągnęły się w
delikatnym, pełnym wdzięczności uśmiechu. Lekko ścisnęła rękę Hermiony.
- Dziękuję. – wstała z fotela i przeciągnęła się. – Miejmy
nadzieję, że pani Pomfrey wypuści Harry’ego przed ucztą.
Następny
wieczór nadszedł w mgnieniu oka. Wielka Sala wyglądała dziwnie, pełna uczniów w
szpiczastych tiarach, których na co dzień nikt nie nosił. Dodatkową anomalią
były wiszące wszędzie szmaragdowozielone proporce Slytherinu i pyszniące się za
stołem nauczycieli srebrno-zielone godło, przedstawiające węża. Tylko Ślizgoni
byli tak samo napuszeni i drwiąco uśmiechnięci jak zawsze.
Gryfoni
siedzieli, przygnębieni porażką, jaką było dla nich ostatnie miejsce w
klasyfikacji domów, ale robili, co w ich mocy, by dzielnie nie dać nic po sobie
poznać. Bliźniacy Weasley dawali nawet radę dowcipkować ze swoim przyjacielem,
Lee Jordanem, przechylając się przed nosem siedzącej między nimi dziewczynki.
Chociaż Rin zwykle była częścią ich wesołych i hałaśliwych pogaduszek, tym
razem siedziała cicho i nikogo to nie dziwiło. Ale tak naprawdę nie opłakiwała
przegranej Gryfonów w potyczce o Puchar Domów, siedząc w milczeniu, ze
spuszczoną głową i rękami założonymi na piersi. Czekała.
Po
jakimś czasie usłyszała to, czego oczekiwała, zanim zostało zagłuszone przez lawinę
szeptów, szturchnięć i innych hałasów, gdy wszyscy ich spostrzegli. Jej oczy,
nie widoczne dla nikogo pod kurtyną włosów, rozbłysły srebrzyście, otwierając
się, gdy jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Uniosła twarz i spojrzała w
kierunku drzwi, przez które weszła trójka przyjaciół. Uśmiechnęła się szeroko
do Hermiony, gdy prawie wszyscy rzucili się witać Harry’ego. Poklepywanego ze
wszystkich stron, wciąż nieco oszołomionego po wyjściu ze szpitala chłopca
przyjaciele poprowadzili do stołu. Gdy zajęli miejsca, Erine, siedząca kawałek
dalej, wychyliła się zza rudzielców.
- Witaj z powrotem, Harry. – uśmiechnęła się i schowała za
Georgem, zanim miał szansę jakoś odpowiedzieć. Nie miał bladego pojęcia, w
jakim stopniu właśnie jej zawdzięczał, ze wciąż tam siedział.
- Nagradzam dziesięcioma punktami
Neville’a Longbottoma.
Głos dyrektora nie zdążył jeszcze
dobrze wybrzmieć, gdy Gryfoni podnieśli ogłuszający wrzask. Oczywiście,
wrzeszczeli już od paru chwil, słuchając, jak utracony puchar zbliża się do
nich bardziej i bardziej, i kiedy wreszcie należał do nich, srebrno-zielone
dekoracje zmieniły się w złoto-czerwone, a wąż w lwa, ich krzyki osiągnęły
apogeum.
Rinnie, nadal wrzeszcząc i
skacząc, spojrzała w stronę, gdzie nauczyciele z większym lub mniejszym zaangażowaniem
oklaskiwali ich zwycięstwo. Przyznając ostatnie punkty, dyrektor przeniósł na
moment wzrok z Neville’a na nią i wiedziała, że nagrodził nimi wierność i
odwagę ich obojga. Odnalazła jego przenikliwe niebieskie oczy i leciutko
skinęła głową. Profesor uniósł kąciki ust w uśmiechu. Dziewczynka wyszczerzyła
się szeroko, po czym znów zaczęła wiwatować.
*
Koła
pociągu delikatnie stukały o tory. Za oknami przewijały się nieznane
krajobrazy, a z komina buchał gęsty obłok białej pary.
Erine znów zajmowała pusty
przedział, tym razem jednak bliźniacy i Lee, siedzący z kolegami z klasy,
wpadali co jakiś czas, wprowadzając nieopisany chaos i wywołując uśmiech na jej
twarzy. Hermiona też zostawia na chwilę Harry’ego i Rona, żeby odwiedzić ją na
kilka minut.
Od
dłuższego czasu siedziała sama, skulona przy oknie, i zastanawiała się, co ją
czeka. Gdy udało jej się spytać o to profesora Dumbledore’a, powiedział jej
tylko, że ma się nie martwić, co w najmniejszym stopniu nie rozwiało jej obaw.
Drzwi przedziału skrzypnęły cicho
przy rozsuwaniu.
- Nie wydajesz się szczególnie podekscytowana. – powiedziała
Parvati, wchodząc i zamykając za sobą wejście. Usiadła naprzeciwko Rin,
odrzucając na plecy gruby, czarny warkocz.
- Na moim miejscu też byś nie była. – wyszeptała Erine, odwracając głowę
w stronę dziewczyny. Obejmowała ugięte nogi, opierając brodę na kolanach.
Parvati spuściła wzrok i zaczęła się bawić włosami.
- Ale dyrektor kazał ci się nie martwić. On nigdy nie rzuca słów
na wiatr.
- Ostatecznie to tylko dwa miesiące. Jakoś dam sobie radę.
- Och, przestań, Rinnie. – Parvati zerwała się z miejsca i siadła
obok niej, pocieszająco kładąc jej rękę na ramieniu. – Nie wierzę, że profesor
Dumbledore zostawiłby cię tam całkiem samą.
- Myślisz? – spytała Rin, opierając policzek na kolanie i
spoglądając w oczy drugiej Gryfonki.
- Tak. Tak właśnie myślę. – odparła przyjaciółka, z ciepłym
uśmiechem mierzwiąc jej i tak sterczące we wszystkie strony ciemnozłote włosy.
Podniosła się z siedzenia. – Pójdę już.
Lavender zaraz zacznie mnie szukać, a wiesz, jaka ona bywa. Pa, Rinnie! –
pomachała jej od przesuwanych drzwi przedziału.
- Do zobaczenia...
Peron 9 ¾
na dworcu Kings Cross w Londynie był dosłownie zapchany ludźmi. Pierwsi
uczniowie, którzy wysypywali się z pociągu, mieli poważny problem, żeby przejść
dalej i zrobić miejsce następnym.
Erine
uznała, że to dobra chwila, by zacząć się szykować do puszczenia wagonu. Ledwie
wstała z siedzenia, usłyszała delikatne postukiwanie w szybę w drzwiach. O
framugę opierał się Lee Jordan. Wyszczerzył białe zęby i wszedł.
- Przyszedłem pomóc ci z kufrem. – wyjaśnił z uśmiechem.
- Poradzę sobie, jestem tak samo silna jak ty. – odpowiedziała,
zadziornie przechylając głowę. Z czasem okazało się, ze gdy bliźniacy mieli
częściowo wyjaśnić przyjacielowi tajemnicę Erine, z rozpędu powiedzieli mu
wszystko, nadal jednak nie widział niczego na własne oczy. Nie żeby któremuś z
nich to przeszkadzało.
- Fakt. Ale jesteś mniejsza. – odparł, dosięgając półki bagażowej
o wiele łatwiej, niż jej by to przyszło. Rin wyciągnęła dłoń, czekając, aż
chłopak przekaże jej rączkę kufra, ale zamiast tego ruszył do wyjścia.
- Hej, czekaj, Lee! Poradzę sobie! – zawołała, doganiając go.
- Nie ma mowy. Jeszcze nam tu zapoczątkujesz ruch feministyczny. –
puścił jej oczko.
Dziewczynka przewróciła oczami.
- A tak serio, o co chodzi? – spędzała za dużo czasu z naczelnymi
kawalarzami Gryffindoru, by nie rozpoznać kolejnej gierki.
- Kiedy ja przenoszę twój kufer, bliźniacy zajmują się moim. A
twój jest lżejszy. – wyszczerzył zęby, znosząc jej bagaż ze stopnia pociągu,
tym razem pozwalając sobie pomóc. Kiedy się wyprostowali, Erine już otwierała
usta, żeby mu podziękować, gdy jej wzrok padł na grupkę rudzielców ledwie kilka
kroków dalej. Uśmiech w jej oczach lekko przygasł, kiedy przez głowę
przeleciało jej tysiąc myśli.
Rodzina. Taka duża rodzina. Ja nie mam tak dużej rodziny.
Nie mam właściwie żadnej rodziny. Wszyscy mnie zostawili. Zostałam sama.
Ich mama się uśmiecha. Jak pięknie. Moja mama nie żyje.
Do mnie nikt się tak nie uśmiechnie.
Jest ich tylu. Nie znają mnie. Nie wiedzą, czym jestem.
Jeżeli się dowiedzą, zabronią im się ze mną spotykać. Jestem potworem. Jestem
sama.
Uciekać.
Uciekać, uciekać, uciekać...
Półświadomie złapała uchwyt kufra
i zrobiła krok w tył. Półtora kroku...
- Rinnie!
Zamrugała, wynurzając się z
otchłani mrocznych myśli, żeby zobaczyć wyszczerzone w identycznych uśmiechach
zęby bliźniaków. Za nimi ich rodzice patrzyli na nią z uprzejmym
zainteresowaniem. Poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Przed chwilą
panikowała, że ją odrzucą przez to, czym jest. Teraz była przerażona, że
jej nie polubią. Sama nie była pewna, co byłoby gorsze.
Wzięła
głęboki oddech i odgarnęła włosy z twarzy, modląc się, by w elektrycznym
dworcowym świetle jej oczy wyglądały tak normalnie, jak to możliwe. Zrobiła
trzy kroki do przodu, stając na równi z Fredem i Georgem. Podszedł do nich Lee,
zabrała od Freda swój kufer i przywitał się z ich państwem Weasley. Wtedy Rin
zorientowała się, że cały czas stał za nią, z drugiej strony jej kufra. Nie
zostawił jej samej. Już nigdy nie będzie sama.
Uśmiechnęła się szeroko i tak
pogodnie, jak chyba nigdy wcześniej.
- To jest właśnie Rinnie, mamo. O wilku mowa. – powiedział George,
kładąc jej rękę na ramieniu i mrugając do niej. Prawie się uśmiechnęła. Prawie.
- Dzień dobry, Rinnie. – powiedziała mama bliźniaków, uśmiechając
się do niej uprzejmie. Dziewczyna uznała, ze pora wyjaśnić parę rzeczy.
- Dzień dobry, pani Weasley. Właściwie mam na imię Erine, ale
kiedy większość osób zaczęła mnie nazywać Rin, chłopaki uznały ze to za mało
zdrobniałe.
Uśmiech pani Weasley stał się po
matczynemu znużony.
- Oni zawsze przesadzają...
- Och, to wcale nie był najgorszy z ich pomysłów. – zrobiła
udawanie załamaną minę, przypominając sobie inne propozycje chłopców, a uśmiech
ich matki był już zwyczajnie serdeczny. W tym momencie z pociągu wytoczył się
Ron z Harrym i Hermioną, więc uwaga kobiety przeniosła się na najmłodszego syna
i jego przyjaciół. Tymczasem Lee zniknął w tłumie, gdzie zauważył swoich
rodziców, wrzeszcząc po drodze, że wróci się jeszcze pożegnać.
- Więc jesteś w pierwszej klasie, Erine, tak?
- Tak, proszę pana.
- To trochę dziwne, że zaprzyjaźniłaś się z Fredem i Georgem, a
nie z Ronem, skoro jesteście na jednym roku... – Spojrzenie pana Weasleya było
bardziej zdziwione, niż badawcze.
- Hmm... mam kuzyna w wieku Freda i George’a, w dzieciństwie
byliśmy sobie bardzo bliscy. Może to dlatego. – uśmiechnęła się. Właściwie to
była prawda. Bliźniacy zaopiekowali się nią prawie jak starsi bracia. A nie
było potrzeby dodawać, że Ron chyba za nią nie przepada.
- Powinniśmy się już zbierać. Kto cię odbiera, Erine?
Przełknęła ślinę. Od odpowiedzi
wybawił ją powrót Lee Jordana, którego rodzice również ponaglali już do wyjścia,
więc przeciskał się przez tłum, żegnając tych kolegów, do których zdołał się
dopchać.
- Piszcie do mnie, chłopaki, bo zanudzę się na śmierć. Ty też
napisz, Rin. – błysnął zębami w uśmiechu, ściskając dłoń George’a.
- Jeśli tylko będę mogła. – jej uśmiech wyszedł dość krzywo.
Musiałaby chyba rozstawiać pułapki na sowy, żeby móc cokolwiek wysłać.
Właściwie, może na strychu...
Tymczasem Fred całkowicie ją
zaskoczył. Zamiast, jak się spodziewała, rzucić jakąś dowcipną uwagę i poklepać
ją po włosach czy po ramieniu, zrobił krok w jej stronę i przytulił.
- Uważaj na siebie, Rinnie. Będziemy tęsknić.
- Ja za wami też. - uśmiechnęła się, zarzucając mu ramię na szyję.
Po chwili Fred się odsunął, żeby
dopuścić do niej George’a, który też ją objął i kazał obiecać, że będzie
niegrzeczna. Zachichotała i pacnęła go dłonią w łopatkę.
Państwo Jordan
zaczęli się niecierpliwić i nawoływać syna, więc Lee nie czekał na swoją kolej
i tylko potargał jej włosy, zanim rudzielec ją puścił, poczym odbiegł,
obiecując pisać.
Słysząc to, Rin oderwała głowę od
ramienia George’a.
- To on umie pisać? – zamarkowała zdziwienie. Bliźniacy wyszczerzyli
zęby, a potem każdy chwycił swój kufer, załadował go na wózek bagażowy, a potem
wrzucili na kolejny jeszcze jej bagaż. Następnie całą rodzina ruszyła w stronę
przejścia na mugolską część dworca.
- Jest fajna, lubię ją. – usłyszała głosik Ginny, siostry
Weasleyów, idącej za rękę z Fredem. Chłopak odwrócił głowę i puścił jej oczko.
Pomachała mu. Kilka metrów dalej zauważyła niesforną fryzurę Hermiony i jej też
pomachała. Bliźniaczki Patil opuściły peron w towarzystwie rodziców kilka minut
temu, więc nie miała już z kim się żegnać.
Nagle ogarnęło
ją uczucie przeraźliwej pustki. Mimo, że stała w tłumie ludzi, już od dawna nie
czuła się tak przeraźliwie samotna.
No trudno. Pora iść do domu.
Wsadziła dłoń
do kieszeni kurtki, by przeliczyć mugolskie drobne, które zostały jej z
września. Potrzebowała biletów na metro i autobus na przedmieścia, ale zanim
zdążyła wyjąc monety, czyjeś dłonie zasłoniły jej oczy i zastygła bez ruchu.
Tylko jeden człowiek był w tanie tak ją podejść. Ale to nie było możliwe. On
nie mógł tu być. Obróciła się, stając z nim twarzą w twarz.
- Iwan.
##################
Tadaaam!
Prawie w terminie:)
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Postaram się opublikować kolejną część w sierpniu.
O postępach lub ich braku będę informować,
o przewidywanej dacie publikacji również.
Proszę o opinie, wytknięcie błędów i dziękuję za czytanie :)
Pozdrawiam,
wyjątkowo mało spóźniona Erica :D
Dziewczynka wyszczerzyła się szeroko, poczym znów zaczęła wiwatować.
OdpowiedzUsuńPoczuła, jak cała twarz odpływa jej z twarzy.
Tymczasem Lee, zniknął w tłumie,
Wiedz, że ktoś to jednak czyta. Znam ten ból, kiedy rozpaczliwie czekasz na komentarze, a te nie nadchodzą...
Efei
Błędy poprawione, głęboka wdzięczność ^_^
UsuńCieszę się bardzo, że ktoś zagląda :D Ból oczekiwania na znak życia czytelników jest zły :(
Mam nadzieję, że poza wytkniętymi błędami rozdział ci się podobał. Jeżeli to możliwe, prosiłabym o opinię ;)
Pozdrawiam, Erica
Oh, tak, podobał się. Po prostu mam o tyle... Ekscentryczny (i czasem nieprzyjemny), że udzielam się tylko kiedy mam jakieś uwagi. Jeśli nic nie mówię, a dalej czytam, to zainteresowałaś mnie, i uwżam, że nie ma co poprawiać. Możesz więc dopisać tu sobie pienie nad genialnym stylem, wychwalanie pod niebiosa ciekawych pomysłów, fenomenalnej kreacji postaci...
UsuńEfei
Cieszę się bardzo :D
UsuńCóż, na brak znaków życia od ciebie pewnie nie będę narzekać, bo zawsze przeoczam masę błędów...
Pozdrawiam, Erica
Przepraszam, że tak późno, ale ostatnimi czasy generalnie coś się nie udzielam.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście genialny, i chciałabym natychmiast przeczytać kolejne rozdziały. Cóż, więcej chyba nie trzeba mówić
Pozdrawiam
Och, nie przejmuj się, każda opinia i czytelnik są na wagę złota, niezależnie od terminu ;)
UsuńCieszę się bardzo, postaram się nie wystawić Twojej cierpliwości na próbę po raz kolejny.
Dzięki i również pozdrawiam,
Erica