Albus
Dumbledore siedział przy biurku w swoim gabinecie. Łokcie oparł na blacie, a
nieobecny wzrok wbijał w połączone czubki palców złożonych dłoni. Nieopodal
drzemał na swojej żerdzi przepiękny feniks. Ciszę przerwało pukanie do drzwi.
Dyrektor Hogwartu otrząsnął się i zawołał osobę czekającą pod drzwiami. Do
gabinetu weszła profesor McGonnagal, nie była jednak tak sztywna jak zazwyczaj.
Jej barki były leciutko zgarbione, jakby przygniatało ją jakieś
zmartwienie.
-Co cię
trapi, Minerwo? - zapytał dyrektor po powitaniu gościa. Kobieta spojrzała na
niego, niespecjalnie zdziwiona, że odgadł od razu cl jej wizyty. Przenikliwym
oczom Dumbledore'a niewiele umykało...
-Ja... nie
wiem jak to powiedzieć. Te wszystkie procesy Śmierciożerców... łapią ich, ale
to nic nie zmienia. Zamknięcie Bellatrix Lestrange nie przywróci zmysłów
Longbottomom, a...- urwała, patrząc na swojego pracodawcę.
-Nie o tym
chciałaś ze mną rozmawiać, prawda?
-Prawda-westchnęła
kobieta - chodzi o to, że.. skoro młodym Longbottomem zajęła się babcia, a
Harry'ego oddałeś wujostwu... czy nie powinniśmy spróbować odnaleźć dziecka
Catherine?
Dumbledore odetchnął głęboko, zanim odpowiedział.
-Wiem, że
Catherine Volf zawsze była jedną z twoich ulubionych uczennic. Wobec tego
podzielę się z tobą pewną historią. Jak zapewne ci wiadomo, Catherine miała
poważny powód, by odejść od męża. Jego szalona ambicja, połączona ze strachem o
dopiero odkryte dziecko, sprawiła, że zwróciła się do mnie o pomoc. Zabrałem ją
stamtąd i umieściłem w nowym domu. Byłem jej Strażnikiem Tajemnicy, czułem się
za nią odpowiedzialny, jednak zaprzątnęła mnie całkowicie sprawa Potterów...
Trzeba było ich ukryć, w końcu Vodemort właśnie ich szukał... Nie wpadłem na to
że będzie chciał pozyskać go w swoje szeregi, i żę będzie go szukał akurat
przez Catherine. Kiedy tylko doszła do mnie wieść o jej śmierci, zacząłem
szukać dziecka. Znaleziono tylko jej ciało, nie miała przy sobie nic,
żadnej nawet pieluszki, ale byłem pewny, że wzięła córkę ze sobą. Moje
poszukiwania nie przyniosły jednak żadnych skutków... aż do dzisiaj. Ponieważ
dzisiaj - ciągnął nie zważając na szok słuchaczki
- otrzymałem ten list.
Wziął
pergamin do ręki i podał przejętej nauczycielce.
-Od
Friedricksena? Co to znaczy, Albusie?
-To oznacza,
że dziecko Catherine jest ze swoim ojcem... jednak wcale nie jestem przekonany,
czy to dobrze...
*
Na dworze padał deszcz. Nikt jednak go nie słyszał i nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy przypatrywali się przykutemu do krzesła złotymi łańcuchami mężczyźnie z jawną odrazą.
-Rufus Heller
zostaje uznany winnym zarzucanych mu czynów. Zostaje skazany za
Śmierciożerstwo, wielokrotne użycie Zaklęć Niewybaczalnych i bestialskie
torturowanie Catherine Volf ze skutkiem śmiertelnym. Oskarżony zostanie
osadzony w Azkabanie.
W tym momencie dwaj dementorzy ruszyli w stronę skazańca. Złote
łańcuchy opadły, a potwory zaczęły prowadzić go do wyjścia. Mimo tego,
przechodząc obok ławki dla widzów, Śmierciożerca zatrzymał się. Jego złe,
płonące szaleństwem spojrzenie spoczęło na mężczyźnie o szarych oczach i
nieprawdopodobnie gęstych, jasnobrązowych włosach. Niepokorna fryzura i pełna
cierpienia twarz nadawały mu wygląd zranionego lwa.
Lodowatą
ciszę sali sądowej przerwał lodowaty, psychiczny śmiech. Dwóch aurorów cudem
powstrzymało szarookiego mężczyznę od rzucenia się na mordercę.
-Dosyć!- głos
Albusa Dumbledore'a wyrwał wszystkich z osłupienia. -Wyprowadzić go!
Dementorzy
natychmiast wykonali polecenie. Po chwili Śmierciożerca opuścił salę. Już się
nie śmiał...
-Wydawało mi
się, że wolisz unikać wydawania kogokolwiek tym potworom. - odezwał się Alastor
Moody, tak cicho, by usłyszał go tylko dyrektor Hogwartu.
-To on jest
potworem...
*
Minęło parę tygodni. Ostatnio wyłapywano coraz mniej Śmierciożerców, wobec tego Ministerstwo więcej wysiłku włożyło w pracę Tymczasowej Komisji Odnajdywania Zaginionych. Organizacja, mimo nieco dziwnej nazwy, działała prężnie.
W niewielkiej
sali zgromadziło się kilka osób - pracownicy komisji, kilku aurorów i delegacja
Wizengamotu.
Przewodniczący
zajął miejsce za biurkiem, westchnął ciężko i zwrócił się do zgromadzenia.
-Dzisiaj
zajmiemy się zaginięciami dzieci do lat dwóch.
"I
wątpię, czy skończymy w tym miesiącu, a i tak pewnie wszystkie
wymordowano...", dodał w myślach i westchnął po raz kolejny. Takie sprawy
były zazwyczaj bardzo przygnębiające.
-Rozumiem, że
członkowie Komisji zapoznali się z listą spraw omawianych w dniu dzisiejszym i
powołani przez nich świadkowie czekają pod salą - spojrzał na swoich kolegów i
aurora pilnującego drzwi. Wszyscy tylko skinęli głowami. -Dobrze więc.
Przejdźmy do pierwszej sprawy... Zaginięcie Briana Coxa, urodzonego 17
września 1979 roku, półkrwi, w chwili zniknięcia miał półtora roku.
Obecny na
sali Dumbledore skrzywił się nieznacznie. "Co ma status krwi do
odnalezienia małego dziecka?", pomyślał z niesmakiem.
-Porwano go z
terenu wokół domu, przez chwilę nie dopilnowany przez matkę, mugolkę.
Powstał jeden
z aurorów.
-Kingsley
Shacklebolt - przedstawił się. Standardowa procedura. - Nie mam żadnego
świadka, tylko dokumentację z mojego śledztwa.
Położył grubą
teczkę na biurku przewodniczącego i kontynuował.
-Chłopiec nie
żyje, jest pochowany na mugolskim cmentarzu w Highcliff. Rzucono na niego
niezidentyfikowaną czarnomagiczną klątwę.
Przewodniczący
przejrzał dokumenty... tak, nie było wątpliwości, wszystko dokładnie
sprawdzone...
-Wobec tego
należy zawiadomić rodzinę.
-Jego rodzina
też nie żyje, zamordowani w zeszłym tygodniu przez tego Śmierciożercę, zabitego
przy próbie pojmania.
-Cox...
faktycznie Shacklebolt, pisali o tym w gazecie... wobec tego sprawa zamknięta.
Członkowie
komiski znów tylko kiwnęli głowami, zasmuceni. Klątwa, na półtorarocznym
dziecku...
-Wobec tego
następna sprawa... Erica Friedricksen, córka Catherine Volf, urodzona w
sierpniu 1980 roku, dokładna data nieznana, czystej krwi.
Przez salę
przebiegła fala zdumienia. Nieczęsto znikały czystokrwiste dzieci.
-Zniknęła w
wieku niespełna czterech miesięcy, w dzień śmierci swojej matki. Catherine Volf
opuściła dom z córką, jednak przy jej zwłokach nie znaleziono śladu dziecka.
W całym
pomieszczeniu dało się poczuć pewne poruszenie. Młoda kobieta była powszechnie
lubiana, tak jak Potterowie, jej śmierć wywołała więc podobną falę smutku, a
zaginięcie jej córeczki wiele kontrowersji.
Nieoczekiwanie
dla wszystkich powstał dyrektor Hogwartu. Nikt się nie spodziewał, że wielki
mag osobiście zajął się tym przypadkiem.
-Albus
Dumbledore. Dziecko jest bezpieczne. Mam niezbity dowód i świadka który to
potwierdzi.
-Ależ
profesorze, tego dziecka szukano od dawna, jak to możliwe, że...- zaczęła dość
młoda czarownica, jednak Dumbledore szybko jej przerwał. -Dziecko ma zmienione
nazwisko. Świadek powinien to wyjaśnić.
Zwrócił się
do aurora przy drzwiach - Wzywam na świadka Carla Friedricksena.
Wiele osób drgnęło, kilka wręcz zesztywniało, wbijając osłupiałe spojrzenia w wybitnego czarodzieja. Nikt nie spodziewał się usłyszeć nazwiska geniusza eliksirów, męża Catherine, skatowanej za zatajenie miejsca jego pobytu, i z całą pewnością ojca jej córki. To było prawie nierealne, a jednocześnie tak proste... Ale co z dowodem, o którym mówił profesor? Jakby zgadując myśli obecnych, czarodziej nieznacznie się uśmiechnął i dał znak by wprowadzono świadka.
Na sali
pojawił się młody, wysoki mężczyzna z gęstą czupryną jasnych włosów i
przystojną twarzą o szarych jak burzowe chmury, smutnych oczach. Gdy stanął w
pełnym świetle, kilka kroków przed biurkiem szefa Komisji, niektóre twarze
rozpłynęły się w uśmiechu. Młody czarodziej miał na rękach roczną dziewczynkę o
krótkich i bardzo gęstych ciemnozłotych włosach, wyglądających, jakby miały z
nich powstać co najmniej trzy czuprynki. To na pewno były włosy jej ojca, mimo,
że były o ton jaśniejsze i jeszcze bujniejsze od jego grzywy, sięgającej
połowy szyi. Więcej podobieństw nie dało się stwierdzić, gdyż zawstydzone
maleństwo zakryło buzię rączkami, kuląc się.
-Zna pan
procedury?- spytał przewodniczący Komisji.
-Tak.-Mężczyzna
odpowiedział ładnym, nieco ochrypłym, niepokojącym barytonem.
-Wobec tego
obiecuje pan odpowiadać zgodnie z prawdą?
-Tak.-
powtórzył zapytany. Usiadł na wskazanym mu krześle przed biurkiem.
-Nazywa się
pan Carl Friedricksen i mieszka w rodowej posiadłości kilka kilometrów od
Londynu?
-Tak.
-To jest
pańskie dziecko?
-Tak, moje i
Catherine Volf, mojej żony.
W bardziej
niż przedtem rozwiniętej odpowiedzi czuć było wielki ból, zwłaszcza przy
nazwisku kobiety.
-Zmienił jej
pan nazwisko, jak więc ma na imię?
-Erine.
W tym
momencie siedząca na kolanach świadka dziewczynka odsłoniła słodką jak u aniołka,
nadąsaną twarzyczkę, zupełnie jakby chciała pokazać swoje niezadowolenie z
noszonego imienia.
Teraz nie było już żadnych wątpliwości, że szukali
właśnie tego dziecka. Jej buzia, chociaż dziecinnie urocza, miała już piękne
rysy Catherine i jej kształt oczu, szarych jak u Carla.
-Jak znalazła
się pod pańską opieką?
-Tamtego
dnia, kiedy jej matka... kiedy ją zabito... miały przenieść się świstoklikiem
do nowego domu. Przyjaciel, do którego miała przyjść, zawiadomił mnie, że się
nie pojawiła. Teleportowałem się na jego osiedle. Usłyszałem krzyki, potem
odgłos deportacji... Leżała umierająca, kazała mi uciekać, dała mi tylko
dziecko... nawet nie wiedziałem, że była w ciąży...
Przewodniczący
widział ból w oczach mężczyzny, jego heroiczną walkę z łzami, jednak musiał
zadać ostatnie pytanie, by potwierdzić zeznania i móc zamknąć protokół.
-Ale jak to
możliwe, że dziecko się nie obudziło i nie zaczęło płakać? Przy tych wrzaskach,
zaklęciach, konwulsjach matki...
-Nie mam
pojęcia, czemu nie płakała - odpowiedział mężczyzna, a w jego oczach błyszczała
szczerość i... zdziwienie - ale kiedy brałem ją na ręce, oczy miała otwarte...
###########################
Cześć! ;)
Pierwszy rozdział ma jeszcze wprowadzić Was w moje opowiadanie, mam nadzieję, że wyszedł dobrze. Bardzo proszę o komentarze i polecanie mojego bloga.
Świetnie piszesz *-* czytałam Harrego parę razy i z przyjemnością poczytam jeszcze o jego świecie xd
OdpowiedzUsuń