niedziela, 4 sierpnia 2013

Prolog

                Był wyjątkowo mroźny, listopadowy wieczór. Ulicą opustoszałego czarodziejskiego osiedla szła młoda kobieta z niespełna czteromiesięcznym dzieckiem na ręku. Szła pieszo do domu przyjaciela, by za pomocą świstoklika przenieść się do nowego mieszkania. Bała się teleportować z niemowlęciem, a musiała szybko opuścić okolicę.
                Dziecko niespokojnie poruszyło się przez sen i kobieta przystanęła, wpatrując się w jego twarzyczkę. Jej córeczka... jej skarb... jedyny skarb, odkąd odeszła od męża. Kochała go i nie chciała tego, ale on jej nie słuchał. Nie mogła przecież zaakceptować tego, co chciał zrobić, to było złe, szalone...
                Musiała odejść. A teraz on nawet nie wie, że mają dziecko. A ją śledzą Śmierciożercy, by ich do niego doprowadziła... Dobrze, że chociaż nie chciał do nich dołączyć.
                Rozmyślania kobiety przerwał odgłos kroków. Otrząsnęła się z zamyślenia, poprawiła kaptur ocieniający jej twarz i ruszyła dalej. Nie zaszła jednak daleko. Z każdej strony otoczyli ją ludzie w czarnych szatach.
                -Witaj, Catherine... - młoda kobieta wzdrygnęła się mimowolnie, nie tyle na dźwięk swojego imienia, co głosu mężczyzny. Był zimny i nieprzyjazny... i przerażająco znajomy.
                -Więc to prawda, Mulciber, że do niego dołączyłeś. Czego chcesz?                                                      
                -Myślę, że to wiesz, Catherine... -odpowiedział Śmierciożerca. Ledwo skończył, inny z mężczyzn wrzasnął: -Gdzie on jest?! Gadaj! -słysząc nieznany, wściekły głos, Catherine zachwiała się i ukryła zawiniątko z dzieckiem w fałdach peleryny. Całe szczęście, że go nie zauważyli...
                -Nic wam nie powiem! -odpowiedziała zdumiewająco pewnie. Jednak wściekły Śmierciożerca nie miał zamiaru odpuścić. Wyjął różdżkę i po chwili pełen bólu krzyk młodej kobiety zmieszał się z jego głosem.
                -Powiesz mi i to w tej chwili! Obserwujemy cię od dawna, Czarny Pan już traci cierpliwość, a my nadal go nie mamy! Crucio! Gdzie - Crucio! - on - Crucio! - jest, do cholery?! Crucio!
                Jednak ani dalsze krzyki, ani groźby, ani tortury nie zmieniły zdania Catherine. Leżała już na ziemi, z jej ust ciekła krew. Oprawca właśnie podniósł różdżkę, by zadać ostatni cios, gdy nagle wszyscy poczuli intensywne pieczenie Mrocznego Znaku. Lord Voldemort chciał ich widzieć, i to natychmiast.
                -Musimy iść, Heller! - krzyknął któryś do kata.                                                                           
                -Jeśli teraz ją zostawimy, to...                                                                                                      
                -To wrócimy po nią później - wtrącił znudzonym głosem Mulciber -W tym stanie i tak stąd nie ucieknie.
                Po tym jakże oczywistym stwierdzeniu, Śmierciożercy deportowali się, obrzucając swoją ofiarę ostatnim, pogardliwym spojrzeniem. Teraz ciszę nocy przerywał już tylko ciężki, urywany oddech kobiety. Cieszyła się, że pomimo tych wszystkich wrzasków jej dziecko nie obudziło się. Gdyby zagrozili jej śmiercią córki, musiałaby powiedzieć wszystko. Jej rozmyślania ponownie przerwał odgłos kroków. Jednak tym razem głos, który usłyszała, był kochany i pełen bólu...
                -Cath... wreszcie...                                                                                                                   

                -Cii... szukają... cię... musisz uciekać... - przerwała mu z trudem. -Zostaw mnie... i weź ją, proszę... Ma na imię Erica...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz