Był
wyjątkowo mroźny, listopadowy wieczór. Ulicą opustoszałego czarodziejskiego
osiedla szła młoda kobieta z niespełna czteromiesięcznym dzieckiem na ręku.
Szła pieszo do domu przyjaciela, by za pomocą świstoklika przenieść się do
nowego mieszkania. Bała się teleportować z niemowlęciem, a musiała szybko
opuścić okolicę.
Dziecko
niespokojnie poruszyło się przez sen i kobieta przystanęła, wpatrując się w
jego twarzyczkę. Jej córeczka... jej skarb... jedyny skarb, odkąd odeszła od
męża. Kochała go i nie chciała tego, ale on jej nie słuchał. Nie mogła przecież
zaakceptować tego, co chciał zrobić, to było złe, szalone...
Musiała
odejść. A teraz on nawet nie wie, że mają dziecko. A ją śledzą Śmierciożercy,
by ich do niego doprowadziła... Dobrze, że chociaż nie chciał do nich dołączyć.
Rozmyślania
kobiety przerwał odgłos kroków. Otrząsnęła się z zamyślenia, poprawiła kaptur
ocieniający jej twarz i ruszyła dalej. Nie zaszła jednak daleko. Z każdej
strony otoczyli ją ludzie w czarnych szatach.
-Witaj,
Catherine... - młoda kobieta wzdrygnęła się mimowolnie, nie tyle na dźwięk
swojego imienia, co głosu mężczyzny. Był zimny i nieprzyjazny... i przerażająco
znajomy.
-Więc
to prawda, Mulciber, że do niego dołączyłeś. Czego chcesz?
-Myślę,
że to wiesz, Catherine... -odpowiedział Śmierciożerca. Ledwo skończył, inny z
mężczyzn wrzasnął: -Gdzie on jest?! Gadaj! -słysząc nieznany, wściekły głos,
Catherine zachwiała się i ukryła zawiniątko z dzieckiem w fałdach peleryny.
Całe szczęście, że go nie zauważyli...
-Nic
wam nie powiem! -odpowiedziała zdumiewająco pewnie. Jednak wściekły
Śmierciożerca nie miał zamiaru odpuścić. Wyjął różdżkę i po chwili pełen bólu
krzyk młodej kobiety zmieszał się z jego głosem.
-Powiesz
mi i to w tej chwili! Obserwujemy cię od dawna, Czarny Pan już traci cierpliwość,
a my nadal go nie mamy! Crucio! Gdzie - Crucio! - on - Crucio! - jest, do
cholery?! Crucio!
Jednak
ani dalsze krzyki, ani groźby, ani tortury nie zmieniły zdania Catherine.
Leżała już na ziemi, z jej ust ciekła krew. Oprawca właśnie podniósł różdżkę,
by zadać ostatni cios, gdy nagle wszyscy poczuli intensywne pieczenie Mrocznego
Znaku. Lord Voldemort chciał ich widzieć, i to natychmiast.
-Musimy
iść, Heller! - krzyknął któryś do kata.
-Jeśli
teraz ją zostawimy, to...
-To
wrócimy po nią później - wtrącił znudzonym głosem Mulciber -W tym stanie i tak
stąd nie ucieknie.
Po
tym jakże oczywistym stwierdzeniu, Śmierciożercy deportowali się, obrzucając
swoją ofiarę ostatnim, pogardliwym spojrzeniem. Teraz ciszę nocy przerywał już
tylko ciężki, urywany oddech kobiety. Cieszyła się, że pomimo tych wszystkich
wrzasków jej dziecko nie obudziło się. Gdyby zagrozili jej śmiercią córki,
musiałaby powiedzieć wszystko. Jej rozmyślania ponownie przerwał odgłos kroków.
Jednak tym razem głos, który usłyszała, był kochany i pełen bólu...
-Cath...
wreszcie...
-Cii...
szukają... cię... musisz uciekać... - przerwała mu z trudem. -Zostaw mnie... i
weź ją, proszę... Ma na imię Erica...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz