poniedziałek, 20 stycznia 2014

VII: Noc Duchów

                Październik minął nie wiadomo kiedy. Nauki było coraz więcej, a dni powoli stawały się krótsze, co w pewnym stopniu tamowała rozwój życia towarzyskiego. O ile ktoś zamierzał takowe prowadzić... Od czasu, gdy Hermiona odkryła, co jest dziwnego w oczach Erine, panna Volf unikała ludzi jeszcze bardziej, niż dawniej, Mimo, że nie została odrzucona przez swoją odmienność. Koleżanka była zdziwiona, to wszystko. I właśnie do akceptacji musiała się przyzwyczaić. W końcu dotychczas obcy traktowali ją albo z niepewnością i dystansem, albo jak przedmiot, zwierzę - po prostu nic nie znaczący obiekt eksperymentu. Teraz traktowano ją jak pełnowartościową osobę, i musiała przystosować się do tego, iż skończyło się dzieciństwo, w którym nikt nie dostrzegał jej samej. Dlatego znikała na większość dnia po lekcjach, wracała, gdy w pokoju wspólnym zaczynało już pustoszeć i kładła się spać, kiedy jej koleżanki dawno już wtuliły się w objęcia Morfeusza.
                Nikt nie zakłócał jej tego porządku. Aura niezwykłości, która otaczała ją nawet gdy usiłowała zniknąć, wtopić się w tło, sprawiała, ze każdy czekał na ruch z jej strony. Wyjątek stanowili bliźniacy. Im jedynym udało się przedrzeć przez jej skorupę, odmienność i traumy z dzieciństwa - które zniszczył ojciec, po stracie żony niezdolny okazać miłości córce - i dotrzeć do tej ukrytej, prawdziwej Erine. tej, która byłaby Ericą, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Wrażliwej, wesołej, empatycznej i miłej. Potrzeba było tylko trochę ciepła, by ją wyrwać z kokonu choć na krótką chwilę, na jeden prawdziwy uśmiech. Zanim spotkała Weasleyów, tylko jedna osoba była w stanie tego dokonać. Ale minęło już wiele lat, odkąd widziała swego kuzyna po raz ostatni. Kiedy ich ojcowie się pokłócili, pozostały im już tylko listy, ale w szkole nie mieli czasu ich pisać. Właśnie, czasu...
                Nagle Erine uświadomiła sobie, że szmer, który ją obudził jakiś czas temu, spowodowały delikatnie zamykane drzwi. Odsunęła kotarę przy łóżku. Pokój był pusty, nawet posłanie Lavender zostało już porzucone. A to oznaczało, że śniadanie zaczęło się już bardzo dawno temu.

*

                Nerwowo poprawiała kołnierzyk mundurka, który żadnym sposobem nie chciał ułożyć się pod szatą. Skuliła się, wchodząc do Wielkiej Sali, i pochyliła głowę. Już od drzwi słyszała rozmowy i szelest sowiej poczty. Kątem oka widziała dziwne spojrzenia kilku osób, ale szybko skojarzyła je z faktem, że w pośpiechu nie zdążyła się uczesać, i jej włosy, gęste i sprężyste z natury, sterczały we wszystkie strony. Spóźnić się i wyglądać jak strach na wróble, tak na dobry początek dnia... I czego jeszcze może chcieć dziewczyna? Poprawiła torbę na ramieniu i zatrzymała rękę, którą odruchowo podniosła, by odgarnąć wchodzące do oczu włosy. Nie tą ręką... Odsunęła grzywkę palcami prawej dłoni. Zbladła na myśl, co by było, gdyby nie zorientowała się w porę i lewy rękaw by opadł. Doszła już do stołu gryfonów. Lekko wstrząsnęła głową, pozwalając włosom ponownie opaść, i podniosła wzrok z podłogi w poszukiwaniu wolnego miejsca.
                - Rinnie! - tak, zdecydowanie mógł ją dziś spotkać jeszcze większy wstyd. - Rinnie, chodź do nas!
                Ze zniesmaczoną miną przeszła kilkanaście kroków, starając się ignorować rozbawione lub kpiące spojrzenia, by usiąść na ławce obok szczerzących się, rudych bliźniaków.
                - Mówiłam, że macie tak do mnie nie mówić, kretyni. - wycedziła. - Cześć, Lee. - rzuciła w stronę przyjaciela Freda i George'a, ciemnoskórego chłopaka z dredami. Skinął jej głową w odpowiedzi, łykając spory haust herbaty.
                - Ale sama mówiłaś, że nie lubisz tego imienia, więc staramy się je upiększyć. - Fred dokonał niemożliwego i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
                - Rinnie, Rinuś, Rinusia, Erisia... - każdy pomysł George'a był jeszcze gorszy niż poprzedni. Erine jęknęła, wtulając twarz w swój jeszcze pusty, szczerozłoty talerz. Rozczochrane włosy, o dwa tony ciemniejsze od nakrycia, ułożyły się wokół głowy jak stercząca, powyginana aureola. Fred nachylił się do niej ze złośliwym uśmiechem.
                - To jest talerz, Rin, z tego się je. Śpi się na poduszce...- zakpił doskonale słyszalnym szeptem. Natychmiast podniosła głowę, wbijając w niego wzrok mordercy. Nienaturalnie jasnoszare oczy potęgowały efekt, ale cel został osiągnięty. Mimo, ze ogromne okna i zaczarowane sklepienie zapewniały dużo światła i oczy Rin traciły tam swoje odblaskowe właściwości, wolała ich nie eksponować i spuszczała wzrok przez cały czas. Tego właśnie Weasleyowie chcieli ją oduczyć. Nie znali natury ani powodu odmienności Erine, ale dostrzegali w niej zagubioną, samotną, odrzuconą dziewczynkę, i chcieli pomóc jej się otworzyć. Ale najpierw musiała przestać się chować. Więc skoro przestała, mogli na razie dać jej spokój. Fred uśmiechnął się i podsunął jej opróżniony do połowy talerz z tostami.
                - Głodna?

*

                Dzisiaj po prostu miała fatalny dzień. Doszła do tego wniosku, wpatrując się w gęsie pióro, które miała zmienić w pióro wieczne. Spróbowała jeszcze raz. Zaostrzony koniec zaświecił się metalicznie, jak stalówka. Skrzywiła się. Miała uraz do wytworów organicznych, które zmieniały się w metal. Po piątym niepowodzeniu rozejrzała się po klasie. Większość daremnie próbowała wykonać zadanie, kilka osób szeptało do siebie, reszta wymieniała liściki lub patrzyła w okno i myślała nad sensem życia; Seamus przyglądał się nieufnie swojemu pióru, jakby zastanawiał się, czy nie wybuchnie, jeśli spróbuje je transmutować. Wyjątkowe rozluźnienie nie było poskramiane przez surową profesor MacGonnagal, pogrążonej w rozmowie z Hermioną, która jako jedyna poradziła sobie z zaklęciem. Oczywiście. Kiedy zadzwonił dzwonek i praca domowa (ćwiczyć transmutację!) została zadana, pęd uczniów uciekających z sali porwał do lotu wszystkie pióra, zebrane przez nauczycielkę. Zniecierpliwiona macnęła różdżką i w klasie znów zapanował porządek.
                - Banda matołów - wyszeptał, niczym sufler w teatrze, Irytek, który wsunął się do pomieszczenia przez otwarte drzwi.
                - Milcz, Irytku - uciszyła poltergeista wicedyrektorka, mimo, że w głębi duszy wyjątkowo przyznała mu trochę racji.

*

                Jeżeli na transmutacji uznała, że ma zły dzień, to teraz było dziesięć razy gorzej. Erine wodziła wzrokiem za Snapem, który, jeszcze bardziej ironiczny niż zwykle, krążył po klasie, komentując żałosne wyniki warzenia eliksirów. To coś, co kazał im dzisiaj przygotować nie wyszło nawet pannie Granger - czyli było niewykonalne. Dziewczyna zrezygnowana spojrzała na swój bulgoczący kociołek. Eliksir orzeźwiający, który powinien już dawno przybrać subtelną, miętową barwę, wyglądał jak wymiociny ogra (i pachniał niewiele lepiej). Z irytacją zamknęła oczy. Jej ojciec miał być cholernym geniuszem eliksirów, nie? Więc czemu odziedziczyła jego okropne włosy, a nie talent? Upiorny łopot peleryny przybliżył się i po chwili usłyszała swój wyrok:
                - Dno, Volf. Jeszcze gorzej niż myślałem.
                Wkurzona gryfonka otworzyła oczy i wlepiła je w nauczyciela. W mrokach lochu musiał widzieć, że fosforyzują, ale w tej chwili nie dbała o to. Wcale nie poszło jej gorzej niż Neville'owi, którego eliksir wykipiał na niego w połowie zajęć, Ronowi, który wytworzył niezidentyfikowaną substancję konsystencji plazmy, czy nietykalnemu Malfoyowi, którego kociołek wydzielał bardzo realistyczne bagienne opary...
                - A co pan myślał? - spytała bezczelnie, ściągając na siebie uwagę połowy klasy. Profesor uśmiechnął się drwiąco, mieszając jej wywar. Bardzo zawiesisty.
                - Łuski wiwerny... - jęknęła. Zapomniała dodać ostatnich trzech po ostatnim mieszaniu. Gdyby dodała te przeklęte łuski, jej eliksir byłby co najmniej znośny...
                - Właśnie, Volf. Cieszę się, że do tego doszłaś. Szkoda tylko, że to nic już nie da. - wycedziła swoim zimnym, sarkastycznym głosem. - I minus dziesięć punktów za brak szacunku wobec nauczyciela.
                Miała ochotę wstać i porządnie na niego nawrzeszczeć, ale to zapewniłoby jej pewnie szlaban do końca tygodnia. Teraz gapili się na nią już wszyscy, więc pozostało jej jedynie spuścić głowę, by ukryć oczy, zanim zauważy je ktoś jeszcze. Dzięki, tato, pomyślała. Właśnie o takich chwilach marzyłam.

*

                Przedpołudniowe zajęcia dobiegły końca i wszyscy uczniowie kierowali się w stronę Wielkiej Sali. Ostatnimi rzeczami, jakich potrzebowała Rin było jedzenie i pomieszczenie pełne ludzi, ale lekcja eliksirów zdołowała ją tak bardzo, że musiała się wyżalić bliźniakom. W ciągu tych kilku tygodni tak nawykła do okazywanej życzliwości, że nie mogła się bez niej obyć. Kiedy przeszła przez próg, ogarnęło ją zdziwienie. W każdym zakątku sali umieszczono dynie, dyniowe lampiony, pod sufitem latały nietoperze, a między stołami kręciło się więcej duchów niż zwykle przy posiłku. Po chwili jej twarz rozjaśniła się zrozumieniem. To był ostatni dzień października, wyczekiwana przez wszystkich Noc Duchów, kiedy wieczorem miała się odbyć wystawna uczta, a zamkowe duchy będą świętowały razem z uczniami. Jedyny dzień w roku, w którym wolno jej było wyjść z domu...
                Siedmioletnia dziewczynka ubrana na czarno zbiegła po kamiennych schodach. Pomimo wieczornych ciemności przeszła szybko przez nieoświetlony hall. Zatrzymała się dopiero w przedsionku, z bijącym sercem wpatrując się w drzwi. Zamarła, słysząc kroki dobiegające zza pleców. Próg lekko skrzypnął i nagle samoistnie zapaliły się świece na metalowych świecznikach przytwierdzonych do ścian. Źrenice jasnych oczu błyskawicznie się zwęziły, tak, że światło nie poraziło dziewczynki. Odwróciła się, przestraszona, ze pozwolenie zostanie cofnięte, że kolejny wieczór spędzi sama, w swojej sypialni albo w bibliotece. Ale ojciec nic nie mówił. Po prostu wręczył jej drewnianą kosę, maskę kata z namalowaną trupią czaszką i worek. Miał nieprzeniknioną twarz, ale worek na cukierki oznaczał niemal uśmiech. Prawie podobny do tego, który na chwilę wykrzywił usta dziewczynki gdy odbierała podane jej przedmioty. Czarodziej natychmiast odwrócił wzrok od córki. Za bardzo przypominała matkę, gdy się uśmiechała...
                Ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi, bo oto na podwórzu trzasnęło, a po chwili rozległ się stukot kołatki. Mała blondynka wyciągnęła rękę, dotykając drzwi, które natychmiast otworzyły się na oścież. Wpadł przez nie czarnowłosy chłopiec, niewiele starszy od niej. Przydługie kosmyki wpadały mu w ciemne oczy, i co parę kroków odgarniał je dłonią z długimi, ostrymi szponami. Równie często poprawiał okazały kołnierz staroświeckiej peleryny. Wyszczerzył się, ukazując doprawione kły. Bo dzisiaj Iwan był wampirem, a jego kuzynka śmiercią. I ruszali ogołocić okoliczne domy ze wszelkich smakołyków.
                - Chodź. Rickie! - zawołał chwytając dłoń w czarnej rękawiczce. Sterczące, ciemnozłote włosy, za jasne oczy i trójkątną twarzyczkę zakryła maska. Wybiegli w noc.
                - Rin? - dziewczyna zamrugała oczami. Stał przed nią Seamus, przyglądając się z niepokojem. Zdała sobie sprawę, że od ładnych paru minut stoi w połowie drogi od wejścia do stołu ich domu, gapiąc się na dekoracje. Jej blade policzki pokrył delikatny, różany rumieniec.
                - W porządku?
                - Tak, dzięki... Po prostu się zawiesiłam. - Po prostu wspominała jeden z niewielu szczęśliwych momentów swojego krótkiego życia. Kątem oka zauważyła dwie ogniste czupryny i skierowała się w ich stronę.
                Czas ponarzekać na Snape'a.

*

                - Vingardium leviosa - mamrotała bez przekonania klasa pierwsza na popołudniowej lekcji zaklęć. U większości nie odnosiło to skutków, przynajmniej tych pożądanych. Czerwony ze wstydu Seamus zeskrobywał sadzę z pulpitu w miejscu, gdzie pióro, które miał wprawić w lewitację, nagle obróciło się w kupkę popiołu. Nieszczęsny chłopak nawet poza Gryffindorem zyskał już sławę niewyżytego piromana. Erine patrzyła na swoje pióro jak na rozdeptaną żabę, podsłuchując rozmowy kolegów, starając się zrozumieć, co robi nie tak. Błąd pierwszy, prawie oczywisty - wymowa. Po jakichś nie-angielskich przodkach odziedziczyła zbyt twarde "r", które nie zawsze udawało się zatuszować. Drugi błąd - nadgarstek ma być luźny. Tylko jak miała go rozluźnić, skoro dla pewności zawsze spinała połowę mięśni przedramienia? Nieważne. Błąd trzeci - to ma być leviooosa, a nie leviosaaa, czego dowiedziała się z kłótni Hermiony i Rona, zakończonej triumfalnym przelotem pióra dziewczyny. Warto wiedzieć. Wzięła głęboki oddech i skupiła się. Maksymalnie obciągnęła rękaw szaty i rozluźniła rękę. Po raz pierwszy, odkąd poszła do szkoły poczuła, że te okropne, zmutowane pazury nadal tam są.
                - Vingardium leviosa - formuła zaklęcia była prawidłowa, ruch prawie, a efekt... pióro drgnęło. Czyli jest nadzieja. Zanim podjęła następną próbę, profesor Flitwick skończył ochrzaniać Weasleya, któremu jak zwykle nie wyszło, i kazał wszystkim ćwiczyć w domach. Erine westchnęła, zbierając do torby swoje rzeczy. Jeżeli mają ćwiczyć wszystko, co im kazano, niedługo przestaną sypiać. Wyszła z klasy jako jedna z pierwszych i zaczęła się oddalać. Słyszała kroki kolegów, ich rozmowy, aż za wyraźnie. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby jednej z tych rozmów nikt nie usłyszał.
                - "To ma być leviooosa, a nie leviosaaa, źle to wymawiasz" - kpiący głos Rona niósł się przez korytarz.
                - Jakbym był jakimś debilem.
                - Ale okazało się, że miała rację, nie? - zaśmiał się Harry. - Z leviooosą poszło.
                - Daj spokój, stary, ta Granger jest koszmarna.
                Słysząc to, Rin zatrzymała się i spojrzała prosto w ich oczy. Nie wiedziała, po co. Może po prostu żeby zamknęli się, zanim Hermiona ich usłyszy. Ale było za późno, bo zapłakana prymuska wbiegała właśnie w korytarz po prawej, za daleko, by ją gonić. Chłopcom odrobinę zrzedły miny, więc i ona odwróciła się z powrotem i ruszyła. By nie słyszeć ani słowa więcej.
Więc nie zauważyła już, jak rudzielec nagle pobladł.
- Harry... Widziałeś to? - wychrypiał Ron z miną, jakby zobaczył wyjątkowo makabrycznego ducha.
                - Niby co? Erine? Trochę się darłeś, więc nic dziwnego, że się odwróciła. - wzruszył ramionami.
                - Te oczy... Widziałeś jej oczy? One się świecą jak u jakiegoś cholernego kota!
                - Daj spokój. Niby jak komuś mogą się świecić oczy? - wyśmiał go przyjaciel, mimo że sam nie był już do końca pewny, że z tą dziewczyną jest wszystko w porządku.

*

                Był wieczór. Wielka Sala po raz kolejny zapełniała się po brzegi, gdy korowód uczniów zasiadał przy czterech długich stołach. Rin błyskawicznie przeleciała wzrokiem po swoim dom. Nie zauważyła szopy kasztanowych loków, więc podeszła do Lavender i Parvati. Dziewczyny szeptały coś do siebie. Gdy podeszła do nich, umilkły i uśmiechnęły się do niej.
                - Nie wiecie, co z Hermioną?
                - Chyba nadal płacze. Zamknęła się w łazience zaraz po zaklęciach. - wyjaśniła Parvati, po czym obie spojrzały na Ronalda jak na zdechłego skunksa.  Chłopak, który przypadkiem patrzył w ich stronę podskoczyła na ławce i obrócił błyskawicznie, niemal skręcając kark. Gdy masował szyję, jego uszy stały się bardziej czerwone niż włosy.
                - Siadasz z nami, Rin? - spytała brunetka z zachęcającym uśmiechem. Dziewczyna spojrzała niepewnie na Lavender, ale ona też się uśmiechała. Skinęła więc głową i zajęła miejsce. Ledwie to zrobiła, ogarnęło ją nagłe przeczucie. Tak silne, że niemal trzęsła się na ławce. Coś jest nie tak, coś jest nie tak, coś się dzieje.  Spojrzała na drzwi w chwili, w której wpadł przez nie przerażony profesor Quirell. Z tym to dopiero było coś nie tak.
                - Dyrektorze, troll... w lochach... - wyjąkał mdlejąc, W ogólnym zamieszaniu Erine uniosła brwi. Więc ten cały instynkt naprawdę działa...

*

                Siedzieli już wszyscy w salonie gryfonów, gdzie kontynuowali przerwaną ucztę. Rozchodziła się już plotka o pokonaniu trolla przez Harry'ego, Rona i Hermionę. Wspomniana trójka siedziała teraz przy jednym stoliku. Rozmawiali jak najlepsi przyjaciele, jakby nie było między nimi żadnych nieporozumień. Zajęci sobą, nie wyczuli spojrzenia szarych oczu. Ich właścicielka uśmiechnęła się kącikiem ust. Cieszyła się, że Hermiona znalazła przyjaciół. Spuściła głowę, starając się cieszyć nadal, mimo, że ona zostanie teraz sama. Ale czy na pewno? Usłyszała za sobą chichot, a w następnej chwili jeden ze stojących obok foteli skrzypnął pod ciężarem rechoczącego Freda. George obrócił jej głowę tak, że teraz patrzyła na Lee Jordana, którego włosy nagle zmieniły kolor. Ona też wybuchnęła śmiechem, gdy bliźniacy przybili piątkę z okrzykiem "Udało się!". W końcu różowe dredy były dosyć ciekawym widokiem.

                Widok ten miała nadal przed oczami parę godzin później, usiłując zasnąć Odsunęła zasłonę przy łóżku i spojrzała w okno. Pełnia. Czyli ze spania nici.Usiadła, starając się, by materac nie jęknął. Wygrzebała kurtkę z kłębowiska ubrań w kufrze. Po namyśle wyjęła też ciemne spodnie i wciągnęła je na nogi. Podeszła do okna. W świetle księżyca błonia były jeszcze piękniejsze niż za dnia. Usłyszała jakiś szmer. Na schodach chłopców?.. Zamknęła oczy i wytężyła słuch. Dwie osoby schodziły po schodach do pokoju wspólnego. Gdy znalazły się w salonie, dobiegły do niej ich głosy. Nie mogła uwierzyć. Co ci kretyni wyprawiali?!

                Wyszarpnęła buty spod łóżka i zbiegła ze schodów. Usiadła na ostatnim stopniu, by je włożyć i pobiegła za oddalającymi się krokami bliźniaków. Gdzie oni szli po nocy? I to w Noc Duchów. Poczuła gęsią skórkę. W tę noc nawet ona wolałaby być w łóżku. Ale to byli jej jedyni przyjaciele. nie mogła zostawić ich samych. Odetchnęła z ulgą, gdy skręcili w korytarz, zamiast schodzić na dół. Cokolwiek knuli, nie mieli zamiaru wychodzić z zamku. Ale po chwili jej ulgę zastąpił niepokój. Rudzielce podeszli do posągu, który otwierał tajne wyjście ze szkoły. Mówili jej o nim, woźny też je znał. Trzeba być naprawdę debilem... Weszli. Gdy płomienne czupryny zniknęły, podbiegła na palcach do figury i zaczęła posuwać się stromymi schodami śladem kolegów. Była już prawie pewna, dokąd pójdą, chociaż modliła mię, by nie mieć racji. Na próżno. Gdy tylko opuścili mury, bracia skierowali się w stronę Zakazanego Lasu.


####################
Witam :)
 Powiem tak: byłabym dosyć zadowolona z tego rozdziału, ale uważam że po takiej przerwie zasługujecie na coś lepszego. Bardzo, bardzo was przepraszam za te poślizgi, a rozdział dedykuję wszystkim, którzy mimo wszystko na niego czekali.
Co do treści... miała być akcja, ale akcja się nie załapała. Akcja będzie po feriach, które dziś zaczęłam, jeśli tylko się wyrobię. Wyjaśni się też wiele rzeczy związanych z innością Erine. Wszystkie zaległości w czytaniu i komentowaniu postaram się nadrobić w przyszłym tygodniu, jak wrócę od babci.
Pozdrawiam deszczowo ;)

czwartek, 2 stycznia 2014

Informacja

Przepraszam Was strasznie, nie wyrobiłam się z rozdziałem.
Powinien pojawić się w ciągu dwóch tygodni, postaram się, żeby był na tyle dobry, by wynagrodzić zwłokę tym, którzy czekają.
Pozostaje mi tylko życzyć Wam wszystkiego najlepszego w nowym roku i prosić o cierpliwość i wybaczenie. :)
Pozdrawiam, Erica :)