poniedziałek, 3 listopada 2014

X: Nie jestem sama

       Od pół godziny chodziła po korytarzu, nie mogąc się zdecydować, by wejść. Drzwi gabinetu profesor McGonnagal wydawały się przeszkodą nie do pokonania. 
Nie, jednak nie. Dziewczynka odwróciła się i ruszyła w stronę wieży. 
 - Co panienka tu robi, panno Volf? Uczniowie powinni o tej porze być już w pokojach wspólnych.
Rin przełknęła ślinę. 
 - Ja... już... właśnie wracam, panie profesorze. - wyjąkała, usiłując uniknąć przenikliwego spojrzenia dyrektora. 
 - O czym chciałaś porozmawiać z profesor McGonnagal?
Spojrzała na niego zaskoczona.
 - Jak... ja nie... Skąd pan wiedział, że chciałam... Mam problem... ze sobą. - wyszeptała na koniec.
 - W takim razie, może ja mógłbym ci pomóc? Porozmawiajmy tutaj. - zaproponował profesor, z dobrodusznym uśmiechem otwierając drzwi nieużywanej klasy. Pomieszczenie okazało się zakurzone i pełne pajęczyn. Przypominało zapomniany składzik. - Albo może lepiej tu. - Rozbawiony Dumbledore wszedł do następnej klasy, która na szczęście była wysprzątana. 
       Czarodziej machnął różdżką, wyczarowując dwa bordowe fotele po środku pomieszczenia. 
 - Co się dzieje, Erico? - zapytał z troską w głosie, siadając. - Możesz mi zaufa, naprawdę.
 - Panie profesorze, dzisiaj ktoś powiedział mi takie rzeczy, że... Pogubiłam się i muszę zadać parę pytań. - dokończyła szeptem, patrząc na swoje dłonie. To było trudniejsze, niż myślała. 
 - Och, nie przejmowałbym się tak panem Malfoyem. Jednak uważam, że trochę wyjaśnień ci się przyda. Przynajmniej tyle, ile ja mogę ci powiedzieć. 
       Jego błękitne oczy spojrzały smutno znad okularów. Oparł się wygodnie, czekając na pierwsze pytanie. Rin zerknęła na niego niepewnie, świecąc oczami w ciemnej klasie.
 - Czemu pan tak do mnie mówi? Erica. Pan, pan Ollivander i Hagrid. Przecież już nie mam tak na imię. - wyrzuciła z siebie. Było to pierwsze pytanie, na które starczyło jej odwagi. Dyrektor uniósł lekko brwi, A Rin zarumieniła się, wyrzucając sobie w duchu, że marnuje jego czas na takie banały. 
 - Och, nie wstydź się, przecież obiecałem ci opowiedzieć tyle, ile mogę, o wszystkim, co cię dręczy. - westchnął lekko. - Jak na pewno wiesz, twoi rodzice poznali się w tej szkole. Catherine, rok niżej od twojego ojca, była bardzo popularna w swoim domu. Była prawdziwą dumną, czystokrwistą czarownicą, ale nie wywyższała się, była po prostu słodka, miła i pomocna dla każdego. Jednocześnie dumna i skromna, i bylo w niej coś takiego, że że nie dało się jej nie lubić. Kiedyś zaopiekowała się małą puchonką, miała na imię Erica.
 - E-erica? - dziewczyna powtórzyła głucho.
 - Tak. Twoja matka już postanowiła tak nazwać swoją córkę, i jak wiesz, urodziłaś się właśnie pod tym imieniem.
 -I z nazwiskiem ojca. - przerwała z goryczą. To, że musiała nosić nazwisko matki, bolało ją prawie tak, jakby ojciec się jej wyrzekł. -Czy myśli pan... że zmienił je tylko po to, żeby pasowało... do tego - położyła dłoń na lewym rękawie, tam gdzie ukrywał straszne blizny. Wolferine... brzmi okropnie podobnie.
 - To oczywiście możliwe, biorąc pod uwagę jego stan psychiczny w tamtym okresie. Ale osobiście uważam, że chodziło o coś innego. On... naprawdę kochał twoją matkę. Jej strata była ciosem, którego nie wytrzymał. Myślę, że po prostu chciał zatrzymać przy sobie jej cząstkę.
 - Nie rozumiem...
 - Widzisz, miała na imię Catherine, ale wszyscy nazywali ją Cath.
 - Więc pan uważa, ze dał mi jej nazwisko i pół jej imienia... żeby ją przy sobie zatrzymać?! To nie ma sensu... - pokręciła głową.
 - Jesteś do niej bardzo podobna. Zawsze byłaś.
 - Naprawdę jestem? Bo nawet nie wiem, jak ona wyglądała. Nic o niej nie wiem...
 -Tego, niestety, będziesz musiała dowiedzie się sama.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale zanim zdążyła choćby otworzyć usta, odezwał się zmienionym głosem.
 - On chciał cienie chronić, Erico.
 - Przed czym, przed kim?!
 - Miałaś jeszcze inne pytania, prawda? Nie możemy przecież siedzieć tu całą noc.
       Uśmiechnął się dobrotliwie, powstrzymała więc pytania, które cisnęły jej się na usta i wróciła do tych, które nie dawały jej spokoju wcześniej.
 - Dlaczego... on mi to zrobił? Jak mógł... zmienić własne dziecko w potwora?
 - Myślałem, że panowie Weasley wystarczająco dobitnie ci wyjaśnili, ze nim nie jesteś. - zmarszczył brwi. - A wracając do tego... na razie nie powiem ci zbyt wiele. Na początku planował przeprowadzić ten eksperyment na ochotniku, lub chętniej na zwierzęciu, któremu nie mogło to bardzo zaszkodzić. Jednak dla twojej mamy było to absolutnie nie do przyjęcia, więc kiedy nie mogła go przekonać, a on snuł coraz śmielsze plany, odeszła. Wtedy już wiedziała, że będzie miała dziecko. Po jej śmierci bardzo potrzebował czegoś, co go oderwie od bólu.  Kiedy się opanował i zrozumiał, co zrobił, było za późno, więc brnął dalej, łamiąc sobie serce i tracąc zdrowy rozsądek.
         Mogła tylko siedzieć i patrzeć z niedowierzaniem. Nie umiała się wściekać, że mu nie wystarczyła jako pociecha, za to, co jej zrobił i że ją później zostawił. Było jej tylko żal. Zwyczajnie żal zniszczonego człowieka.
Otrząsnęła się z tego uczucia.
 - Ale dlaczego mnie zostawił? I gdzie on jest?
 - Szukamy go. Ale on miał wrócić do ciebie, nigdy nie zostawiłby cię na tak długo, gdyby wszystko było w porządku.
Hagrid powiedział jej to samo.
 - To czemu nie wziął mnie ze sobą? Wstydził się mnie? - spróbowała uśmiechnąć się drwiąco, ale niezbyt jej się udało.
 - A dlaczego przez te wszystkie lata trzymał cię w domu? Cóż, możemy się tylko domyślać, ale mnie się wydaje, że nie chciał cię narażać na niechęć ludzi. Możesz mi nie wierzyć, ale on naprawdę się o ciebie troszczył. Tak jak umiał...
        Dyrektor podniósł się z fotela. Erine automatycznie się zerwała, a czarodziej machnął różdżką i oba meble znikły.
 - W tej szkole są ludzie, którym możesz zaufać, pamiętaj o tym. A teraz pora spać. Ach, gdybyś spotkała pana Filcha, powiedz mu, że masz moje pozwolenie, by wraca do dormitorium o tak późnej porze.
Profesor uśmiechnął się do niej kącikiem ust i skinął jej głową, opuszczając salę, pozostawiając za sobą dziewczynkę z jeszcze większym mętlikiem w głowie.

*

Z dormitorium dziewcząt pierwszego roku na szczycie wieży Gryffindoru, mimo niezbyt wczesnej pory, dochodziły strzępki rozmów i tłumione chichoty. Erine stała chwilę pod drzwiami, zastanawiając się, jak zrobić to, co postanowiła. W końcu zdecydowała, że po prostu wejdzie i to powie, bez planu i przygotowań, tak jak wcześniej Fredowi i George'owi. No, prawie tak samo. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Kto by pomyślał, że za każdym razem będzie łatwiej.
Nacisnęła klamkę i zamrugała powiekami, czując, jak źrenice zwężają jej się pod wpływem jasnych lamp. Wzięła głęboki oddech, zanim koleżanki zdążyły ją zasypać potokiem nowinek.
 - Hermiono - zaczęła. - obiecałam ci, że kiedyś ci wyjaśnię... to, co widziałaś. Wszystkie zasługujecie, by znać prawdę. - W głuchej ciszy przeszła kilka kroków i usiadła na skraju swojego łóżka. 
 - Prawdę o mnie. Całą.

*

        Obudziło ją przeraźliwe zimno. Otworzyła oczy. Leżała w swoim łóżku w sypialni gryfonek, ale zasłonki nie były zaciągnięte. Dzięki temu, pomimo panującej ciemności, udało jej się wypatrzyć wskazówki budzika. Wpół do siódmej. Wyjątkowo późno się obudziła. Zazwyczaj o tej porze wychodziła na mały spacer, kompletnie ubrana, jako tako uczesana, zostawiając za sobą spakowaną torbę na zaścielonym łóżku. Dzisiaj jednak postanowiła nigdzie się nie ruszać. Znowu zadrżała.
       Był środek grudnia, więc poranny mróz przenikał do szpiku kości, a do wschodu słońca pozostało jakieś czterdzieści minut. Potarła ramiona, pokryte gęsią skórką, powstrzymując potężne ziewnięcie. Prawie połowę nocy spędziła, usiłując przekonać bliźniaków do zrezygnowania z niektórych zaplanowanych, świątecznych dowcipów. Kiedy udało jej się wyperswadować im przemalowanie futerka pani Norris na zielono i obwieszenie jej bombkami (nie żeby nie chciała tego zobaczyć, ale władze szkolne raczej nie podzielały ich poczucia humoru), była tak zmęczona, że po prostu wysupłała się ze szlafroka i rzuciła na łóżko, natychmiast zasypiając.
     Przebrała się, i drżąc z zimna oraz przeklinając klimat przetrząsnęła szafkę nocną w poszukiwaniu grzebienia. Podeszła do okna. Lubiła patrzeć na zamkowe błonia i chciała przyjrzeć im się w zimowej scenerii. Szyba była do połowy zasypana, więc wspięła się na palce i z trudem dojrzała pokrytą białym puchem chatkę gajowego. Ciepłe światło w jej oknach i bezustannie prószący śnieg przypomniały jej szklaną kulkę, którą wielki temu ojciec stawiał w święta na kominku w jej pokoju. Dreszcz, który ją przeszedł tym razem nie miał nic wspólnego z niską temperaturą.
Został tylko tydzień do przerwy świątecznej. Gdzie ona ma się podziać, skoro po ojcu nadal ani śladu?
         Usiadła ciężko na łóżku, złamana wizją opustoszałego, zimnego domu. Jakoś przetrwała w nim wiosną, ale nie umiała sobie wyobrazić spędzenia tam świąt, samej. Wbiła pusty wzrok przed siebie i nieświadomie uroniła łezkę, która powoli zostawiała wilgotny ślad na jej bladym policzku. Nie zdołała jej jeszcze całkiem zetrzeć, kiedy rozchyliła się kotara sąsiedniego łóżka.
 - Płakałaś, Rin? - spytała Hermiona, przysiadając obok niej. Erine przejechała łokciem po twarzy, usuwając wszelkie dowody na chwilę słabości.
 - Nie, tylko... przypomniałam sobie, że niedługo gwiazdka, i że wszystkie tak się cieszyłyście, że spędzacie je z rodziną. A... ja nie mam gdzie iść, ojciec zostawił mnie całkiem samą... Nie chcę tam sama siedzieć i...
 - Przecież możesz zostać w szkole. - Hermiona uśmiechnęła się krzepiąco. - Całkiem sporo ludzi tu zostaje. Harry też nie ma zamiaru wracać do wuja i ciotki.
 - W szkole na całe święta? No nie wiem... Ale lepsze to, niż pusty dom. Do kiedy muszę zgłosić, że zostaję?
 - Nie jestem pewna, po prostu idź do profesor McGonnagal, kiedy się zdecydujesz. Jeśli chcesz, mogę zapytać, czy ktoś wie, do kiedy trzeba.
 - Dzięki. - Rin uśmiechnęła się do koleżanki, która wstała i zaczęła się szykować. Tymczasem Parvati też się obudziła i ziewając zajęła miejsce zwolnione przez Hermionę.
 - Płakałaś, Rinnie? - spojrzała badawczo na wilgotne rzęsy dziewczyny.
 - Nie... to znaczy, już wszystko w porządku. Po prostu chyba zostanę na święta w zamku.
 - Oo, podobno jest świetnie! Też bym została, ale Padma i ja musimy wrócić do domu.
 - Przynajmniej masz do czego wracać. - wyszeptała Erine. Parvati pocieszająco położyła jej rękę na ramieniu, a blondynka delikatnie się uśmiechnęła. Poczuła się o wiele lepiej. W ogóle było lżej, odkąd mogła zacząć się swobodnie zachowywać przy swoich współlokatorkach. Nawet, jeśli Lavender... potrzebuje trochę więcej czasu.
 - Parvati, będziesz czekać, aż Lavender się obudzi, prawda? - spytała Hermiona, już wyszykowana. - To my już zejdziemy i poczekamy na chłopaków.
Pożegnały się (chociaż za chwilę się zobaczą na śniadaniu!), a w Pokoju Wspólnym obie rozeszły się do swoich przyjaciół.

*

 - Wy jesteście naprawdę stuknięci. - to było wszystko co Rin zdołała z siebie wydusić, kiedy zaczarowane przez bliźniaków śnieżne kule uniosły się z ziemi i, nabierając prędkości, ruszyły w stronę profesora Quirella, zaciekle bębniąc w jego turban. 
 - Teraz serio przesadziliście! - podniosła głos, by zagłuszyć rozpaczliwe krzyki nauczyciela. - Fred, jak ktoś się dowie, że to wy, to do ferii nie darują wam szlabanu...
 - Myślę, że do jutrzejszego wieczora wystarczy. I proszę zejść z murka, panno Volf. - Rinnie kuliła się na balustradzie, oddzielającej  dziedziniec od łączącym się z nim korytarzem, licząc, że dach zapewni jej chociaż trochę ciepła. Stojąc przed zirytowaną nauczycielką drżała bardziej ze stresu niż z zimna. Mimo wszystko zawsze lepiej...
 - Panowie Weasley, myślę, że dwudniowy szlaban wybije wam z głów podobne pomysły. - wycedziła profesor McGonnagal, wybawiając kolegę z opresji machnięciem różdżki. - Po ostatniej lekcji proszę do mojego gabinetu. Do tej pory uzgodnię z panem Filchem, co będziecie robić. Gryffindor traci 10 punktów.
Odeszła, sztywno wyprostowana.
 - Ona chyba naprawdę połknęła jakiś kij w dzieciństwie. - odezwał się George donośnym szeptem. - Nie wiem jak wy, ale ja porządnie zgłodniałem.


 - Serio, wy też zostajecie? - z radości prawie zakrztusiła się pieczenią.
 - Rodzice jadą z Ginny w odwiedziny do naszego starszego brata, więc mamy szanse zapisać tegoroczną gwiazdkę w historii szkoły. Czekaj, jak to też? - rude brwi podjechały do góry.
 - No, raczej nikt na mnie nie czeka z choinką... - zdobyła się na krzywy uśmiech.
 - Czyli zostajesz! - ucieszył się Fred. Jego wrzask przyciągnął do nich Lee Jordana. Cokolwiek bliźniacy zdradzili mu o Erine, przyjął to ze stoickim spokojem. I chociaż Rin nadal czuła pewien dyskomfort, niepewna, ile chłopak naprawdę rozumie, wtajemniczenie go znacznie poprawiło ich relacje.
 - Dno. Babcia w życiu się nie zgodzi, żebym opuścił jej gwiazdkowe przyjecie. Jeśli zginę tam z nudów, powiedzcie Filchowi, że go nie kocham. - powiedział zrezygnowanym tonem, machając przyjaciołom gęsto zapisanym kawałkiem pergaminu. - Rinnie, mam nadzieję, że chociaż ty zostaniesz z Weasleyami na placu boju.
 - Zostaję. - odpowiedziała Rin, delikatnie marszcząc nos na zdrobnienie, które Lee przejął od bliźniaków równie naturalnie, jak jej koleżanki z pokoju. I naprawdę zaczynała to lubić.
 - I wiesz co, Rinnie? - spytał Fred, nachylając się do dziewczynki.
 - Zrobimy wszystkie te rzeczy, które planowaliśmy, a ty mówiłaś, że są głupie! - dodał George z uśmiechem godnym Irytka. - I ty nam w tym pomożesz...
 - A ty tego nie zobaczysz! - szczerząc zęby krzyknęli do Jordana, który spojrzał na nich spode łba, przeżuwając frytki.
 - Czarno widzę te święta... - szepnęła Rin do swojego obiadu.


       Pierwszym co rzuciło jej się w oczy, gdy po skończonych lekcjach wróciła do Pokoju Wspólnego, była biała karta przyszpilona po środku tablicy ogłoszeń. Kiedy podeszła bliżej, okazało się, że była to lista uczniów, zostających w zamku na ferie świąteczne. Było na niej tylko kilka osób, oprócz Harry'ego i czwórki Weasleyów. Niepewnie wyjęła pióro i drżącą ręką dopisała swoje nazwisko. Potem ruszyła do swojego pokoju, uśmiechając się promiennie. Nie mogła się doczekać tych wszystkich choinek.


*

        Chyba nigdy, w całym swoim życiu, Erine nie spała tak długo. Zimowe słońce wschodziło, a jego szkarłatne promienie tańczyły w jej włosach. Delikatnie przewróciła się na bok, i gwałtownie usiadła, kiedy światło padło prosto na jej zamknięte powieki. Zamrugała przerażona, pewna że się spóźniła, próbując zorientować się, która może być godzina, aż wreszcie zorientowała się, że jest Boże Narodzenie i nigdzie nie musi się spieszyć. Przeciągnęła się leniwie, a jej wzrok padł na mały stosik paczek u stóp łóżka. Uśmiechnęła się promiennie, zeskakując z materaca. Prezenty!
          Cieszyła się prawie jak małe dziecko, rozrywając pakunki i rozrzucając papier po całym pustym dormitorium. Od bliźniaków dostała paczkę czekoladowych żab. W następnej paczce znajdował się pakiet słodyczy od Lee Jordana. Była lekko zaskoczona, ale ucieszyła się z tego dowodu sympatii i akceptacji. Roześmiała się cicho, widząc kolorowe, wełniane rękawiczki i szalik od Parvati i Hermiony. Tyle razy mówiły, że robi im się zimno, kiedy na nią patrzą...
           Westchnęła, z wahaniem zabierając się za rozpakowywanie sporego pudła. Nie była pewna, czego się spodziewać po prezencie od wuja, który z jednej strony dawał jej do zrozumienia, że się dla niego liczy, a z drugiej pokłócił się z jej ojcem odbierając jedyną wówczas osobę, która potrafiła ją zrozumieć. I zawsze była dla niego nie sobą, a tylko córką ukochanej, straconej siostry. Więc co takiego mógł jej przysłać tym razem?
           Niepewnie odchyliła wieko i zerknęła do środka, a potem z ulgą odrzuciła je na bok. Tym razem nie była to żadna z rzeczy, które "spodobałyby się Catherine", tylko para zimowych butów. Wyglądały na ciepłe, wykonane z brązowej skóry i wyłożone wełną, sznurowane, z cholewką wywijaną nad kostką. W lekkich, zamszowych botkach powoli odmarzały jej palce, więc natychmiast zmieniła buty. Pasowały idealnie i były dokładnie tak miękkie i ciepłe, jak wyglądały. Teraz już napełniona entuzjazmem penetrowała resztę zawartości kartonu. Rzuciła na łóżko paczkę bułgarskich ciastek, którymi postanowiła nakarmić bliźniaków i zamarła, wpatrując się w fotografię na dnie pudła. 
          Wyjęła ją i oglądała trzymając kurczowo, jakby bała się, że ktoś ją zabierze. Zdjęcie przedstawiało jej ojca, młodszego i o wiele... pogodniejszego, niż kiedykolwiek. Ubrany w odświętną szatę obejmował drobną, czarnowłosą dziewczynę w białej sukni. Miała piękne, czarne oczy okolone długimi rzęsami.
Moment, moment... Przecież jej oczy miały taki kształt. Przejechała ręką po policzku. Tamta dziewczyna miała jej twarz!
           Nagle uświadomiła sobie to, czego powinna domyślić się od razu, i ta świadomość uderzyła ją tak, że zdjęcie wypadło jej z zaciśniętej dłoni. Ta dziewczyna była jej matką. Porwała z ziemi upuszczone zdjęcie ślubne rodziców, chciwie chłonąc każdy szczegół. Młoda para, uwieczniona na skrawku papieru, uśmiechała się promiennie i machała do niej rękami. Nigdy, przez całe swoje życie nie widziała ojca tak szczęśliwego. A matka uśmiechała się dokładnie tak samo jak ona. Nikt nie przesadzał mówiąc, jak bardzo ją przypomina. Odłożyła fotografię na szafkę ostrożnie jak kruchą relikwię i otarła łzy, które nie wiadomo skąd wzięły się na jej policzkach.
         Żeby opanować nagłe wzruszenie i palące poczucie straty, wzięła do rąk ostatnią paczkę. Była spora, bezkształtna i opakowana papierem tak beznadziejnie, że nie pozostawiała wątpliwości kto ją przysłał. Z rozerwanego opakowanie wypadł lekko znoszony czarny kożuch z przyczepionym bilecikiem. 

O co zakład, że cały czas marzniesz, Rickie?

-pytało dobrze znajome pismo, a Erine nie mogła się nie uśmiechnąć.
 - Och, Iwan - szepnęła. - Ratujesz mi życie.
         Większość dziewczyn kręciłaby nosem na znoszone ubranie, ale nie Rin. Po pierwsze, zgadł, że zamarza w cienkim płaszczyku, na który jeszcze jej starczyło zostawionych przez ojca pieniędzy. Po drugie, przysłał jej prezent od siebie, zapewne nawet nie pytając rodziców o zdanie. Po trzecie, nowy kożuch na bułgarskie mrozy byłby zdecydowanie za ciepły na brytyjską zimę. 
Przyglądając się okryciu, zauważyła kopertę wystającą z lewej kieszeni. Zważyła list w dłoni i odłożyła go na szafkę nocną, decydując przeczytać go wieczorem i w odpowiedzi opisać wszystkie wrażenie dzisiejszego dnia. Na samą myśl o wszystkim, co jeszcze dziś ją czeka, rzuciła płaszcz na łóżko, błyskawicznie się ubrała i wybiegła, pozostawiając w opustoszałej sypialni prawdziwe pobojowisko.

         W Sali Wejściowej musiała uskoczyć w bok, by uniknąć zdeptania kilku białych myszek i stratowania przez goniącą je kotkę woźnego. Przez chwilę ze zdziwieniem patrzyła w korytarz, w którym zniknęły zwierzęta. Wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Zatrzymała się w progu Wielkiej Sali z zapartym tchem. Nigdy nie widziała tak pięknych dekoracji, zwłaszcza, że w ostatnich latach te w jej domu stawały się coraz bardziej ascetyczne. 
           Wzdłuż ścian stało kilkanaście potężnych choinek z połyskującymi złotem bombkami i prawdziwymi soplami, zewsząd zwieszały się gałązki jemioły i ostokrzewu, a na suto zastawionym stole (ze względu na liczbę pozostałych w zamku osób wystarczył jeden owalny) piętrzyły się magiczne cukierki-niespodzianki. 
Z daleka było słychać śmiech Freda i George'a, siedzących obok czerwonego ze złości Percy'ego, który demonstracyjnie odwrócił się do nich plecami i podjął rozmowę z Ronem i Harrym. Cała piątka miała na sobie ciepłe, ręcznie wykonane swetry i Erine poczuła ukłucie zazdrości. Jej nikt nie zrobi takiego swetra, no, chyba, że zmusi Iwana żeby nauczył się robić na drutach. Kiedy spróbowała sobie to wyobrazić, na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech, którego nawet nie próbowała ukryć, kiedy siadała na miejscu, które bliźniacy zrobili jej obok siebie, prawie przewracając krzesło brata i powodując lawinę wyrzekań Percy'ego.
 - Cześć Gred, cześć, Forge. - przywitała się, patrząc z kpiącym uśmieszkiem na ich pomieszane swetry z inicjałami. Zawsze śmieszyły ją kłopoty, jakie wszyscy mieli z rozróżnieniem bliźniaków. Chociaż - pomyślała, patrząc na ich identyczne uśmiechy, to mogła być po prostu sprawa intuicji.
 - Cześć, Rinnie! - Przewróciła teatralnie oczami, w których błyszczały jednak wesołe iskierki. - Jak tam prezenty?
 - Świetnie! Dostałam tyle ciepłych rzeczy, że wreszcie nie będę marzła.
Bracia spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
 - Nie no, dużo jej nie trzeba...
 - Cieszmy się z małych rzeczy.
 - Och, dajcie spokój... - spojrzała z politowaniem na chichoczących rudzielców. - Mam też trochę słodyczy! Chciałam na was przetestować, czy da się jeść ciastka z Bułgarii... Zgadzacie się zostać królikami doświadczalnymi? - uśmiechnęła się słodko, błyskając białymi zębami.
 - Z najwyższą przyjemnością! - odparł George, garbiąc się w parodii ukłonu. Uśmiechnęła się i przeniosła swoją uwagę na górę pyszności, którą w czasie rozmowy Fred umieścił na jej talerzu. Było jej głupio, że nie powiedziała im o zdjęciu, ale to było zbyt świeże, zbyt intymne. Nie chciała już mieć przed nimi tajemnic, zwłaszcza tak błahych, ale wolała pokazać im swoją mamę dopiero wtedy, kiedy będzie mogła o niej opowiedzieć. Kiedy sama poczuje, że ją zna.
        Nagle zobaczyło coś, co odwróciło jej uwagę od rozmyślań i świątecznego puddingu.
 - Co właściwie profesor Dumbledore ma na głowie?! - wykrztusiła, niemal dławiąc się potrawą.
 - Nie pytaj. - doradził George, starając się nie wybuchnąć śmiechem na minę przyjaciółki patrzącej na kolorowe, kwieciste i bezkształtne nakrycie głowy dyrektora. Zerknął na brata i obaj wyciągnęli ku dziewczynce po cukierku-niespodziance.
 - Gotowa?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, ciągnąc za oba końce.

*

        Wieczorem, po pełnym wrażeń dniu, pożegnała się z przyjaciółmi i wróciła do pustego dormitorium. No, może nie całkiem pustego. Na posadzce nadal walały się jej rzeczy, a na nocnej szafce, obok fotografii i koperty piętrzyły się skarby z magicznych niespodzianek: talia kart (którymi bliźniacy jeszcze przed obiadem nauczyli ją grać w eksplodującego durnia), cukrowe pióro, które można ssać podczas pisania, zmieniające kolor spinki do włosów ("A po co mi to, Fred?" "Weź, są ładne!"), dowcipny kałamarz, plujący atramentem na każdego, kto nie zapyta grzecznie, czy może zamoczyć pióro, dmuchawka na papierowe kulki i harmonijka ustna. Ładny czarny instrument leżał trochę z boku na kawałku papieru. Rano Rin go zapakuje i razem z listem wyśle do kuzyna w prezencie. W prawdzie nie było to dużo, ale Iwan uwielbiał muzykę. 
             Tymczasem rozerwała kopertę i siadła na łóżku, spychając do kufra część zajmujących je przedmiotów.

Rickie,
mam nadzieję, że będzie ci ciepło w tej kurtce, ale innej nie mogłem znaleźć.
Tak poza tym, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. 
U mnie, na szczęście, nie jest gorzej niż zawsze. W szkole bywa ciężko, ale ogólnie narzekam.
Co w domu? Matka jest ostatnio jakaś cieplejsza, a ojciec... sama wiesz, jaki jest. 
Ogólnie u mnie nic specjalnego. A co u Ciebie? Jak pierwszy semestr w szkole? Nikt cię nie przejrzał?
A co u wujka? O Merlinie, nie widziałem Was tyle czasu, musisz mi wszystko napisać!
Czekam na odpowiedź!
Uściski, 
Iwan

Mimo, że cały list wywołał w niej uczucie ciepła, czytając pytanie o swojego ojca, poczuła się jakby ktoś wepchnął jej do żołądka bryłę lodu. Zapomniała, że ani kuzyn, ani prawdopodobnie reszta rodzina nic nie wie o jego zniknięciu. Otrząsnęła się i wyciągnęła na materacu, wyginając się do wieka kufra, na którym rozłożyła kawałek pergaminu. Uśmiechając się, poprosiła swój nowy kałamarz o odrobinę atramentu i naskrobała odpowiedź. 

Kochany Iwanie,
nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię mam!  Wszystko jest wspaniałe, dziękuję Wam wszystkim, a szczególnie Tobie. 
W szkole jest wspaniale. Przydzielono mnie do Gryffindoru, tego domu, w którym byli moi rodzice. Z nauką jakoś sobie radzę, ale nauczyciel eliksirów mnie nie znosi (miał wątpliwą przyjemność bycia w klasie z moim ojcem). 
Kilka osób już wie,  czym  jaka jestem. Zaczynali się domyślać, ale mogłam zaufać im na tyle, żeby powiedzieć im prawdę. I nie odrzucili mnie! Tylko jedna z moich współlokatorek potrzebuje jeszcze czasu, żeby to przetrawić.
Ale, jak widzisz, mam przyjaciół! Nie jestem sama, to cudowne!
Najlepsi są bliźniacy, Fred i George Weasley. Musisz ich kiedyś poznać. Oni pierwsi się dowiedzieli.
Są dla mnie jak bracia, prawie, jak Ty...
Ich brat chyba coś podejrzewa, nie przepada za mną. Ale pomógł mi, kiedy jeden Ślizgon się do mnie przyczepił. Gryfoni zawsze trzymają się razem.
Pytałeś o tatę. Zupełnie zapomniałam, że Wy nic nie wiecie.
Na wiosnę gdzieś wyjechał, miał wrócić po trzech miesiącach, ale do dzisiaj nie ma po nim śladu. Na szczęście mogłam zostać w szkole na święta.  Nie wiedziałam, że mogę za nim tak tęsknić. 
Ale w końcu nauczyłam się latać, wiesz?
Tu, w Hogwarcie, prawie wszyscy mówią do mnie Erine, ale na szczęście chłopaki wymyślili do tego zdrobnienie, więc większość kolegów nazywa mnie Rin. Oni mówią na mnie Rinnie, a to jest naprawdę najlepsze z wszystkiego, na co wpadli.
Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam i że nie pogubisz się w tym chaosie.
Pisz do mnie częściej!
Ściskam Cię mocno, braciszku.
 Rickie  
 Rinnie 
 Rin (a mów do mnie, jak chcesz).
PS: W paczce jest prezent dla Ciebie. To nie dużo, ale mam nadzieję, że Ci się spodoba, zawsze chciałeś taką mieć, jak byliśmy mali. 

Podniosła się z niewygodnej pozycji i zwinęła w rulon. Zaadresowała go i zapieczętowała, po czym opakowała organki i przywiązała list do paczuszki. Przebrała się w piżamę i wskoczyła pod prześcieradła, nie przejmując się panującym w sypialni bałaganem. Ostatni raz spojrzała na uśmiechniętą twarz matki i zasnęła.


#############
Wreszcie jest!
Strasznie was przepraszam, że tyle to trwało, ale ten rozdział okropnie mi się nie podoba.
Strasznie mnie demotywował, i przerabiałam niemal każdy fragment, przepisując go z zeszytu,
więc trwało to tyle czasu, a skończyłam go już w wakacje.
Przepisując, postanowiłam napisać krótki rozdział o gwiazdkowych wyczynach Rin i bliźniaków,
spodziewajcie się go przed grudniem. Następny prawdziwy rozdział może się nie pojawić przed Nowym Rokiem, bo chcę na spokojnie nadrobić zaległości na Waszych blogach i bez stresu napisać nową notkę,
a szkoła daje mi nieźle popalić. Dam znać, jak mi idzie, i kiedy można się spodziewać publikacji.
Pozdrawiam i dziękuję, ze jeszcze jesteście!
PS Pół rozdziału nie jest sprawdzone, jeśli znajdziecie błędy, napiszcie, poprawię! Z góry dziękuję.
Jak zwykle Wiecznie Spóźniona Erica