sobota, 1 sierpnia 2015

XI, cz II: Rinnie

- Coś, o czym nie wiem? – Rin spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Co parę dni pojawia się coś, o czym nie wiem.
 - Twoje przeczucia są czymś więcej niż efektem nabytego instynktu. To jest intuicja, rzadka, wspaniała zdolność, której mógłby ci pozazdrościć niejeden czarodziej, nawet wróżbita.
 - Ale...
 - Erico – powiedział dyrektor łagodnym tonem. – zwierzęta potrafią wyczuć czyjąś obecność, intencje czy bliskie zagrożenie. Te cechy istotnie mogą być efektem eksperymentu twojego ojca. Ale pomyśl, czy zwierzę umie poznać, że ktoś jest zły? Że jakaś moc jest potężna, ze coś grozi komuś innemu? Ze niebezpieczeństwo ciąży szczególnie nad jedną osobą?
 - Ale panie profesorze... większość tych... nabytych cech nie jest dokładnie taka, jak u zwierząt. Choćby oczy... Zwierzęta nie regulują wielkości źrenic...
 - Tak, ten argument faktycznie mógłby przemawiać za przypisaniem tej umiejętności mutacji, ale nie wiesz o jednej rzeczy, Erico. – zaczął dyrektor, patrząc jej w oczy tak poważnie, że zadrżała. – Czy twój ojciec mówił ci kiedykolwiek, jak zginęła twoja matka?
            W twarzy dziewczynki coś drgnęło, jakby ktoś przekręcił nóż, tkwiący w otwartej ranie. Kiedy się odezwała, jej głoś był trochę cichszy niż zwykle i przytłumiony.
 - Zabili ją słudzy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, kiedy szukali ojca.
 - A czy wiesz, gdzie ty wtedy byłaś?
 - Nie – bąknęła zaskoczona. – Pewnie gdzieś... w ukryciu.
 - U niej na rękach. – poprawił dyrektor ze smutnym uśmiechem. Oczy Erine rozszerzyły się w szoku, ale czarodziej kontynuował. – Jakoś udało jej się ukryć ciebie pod peleryną, i kiedy twój ojciec was znalazł, oddała mu cię pod opiekę. Wiesz, nad czym wszyscy się zastanawialiśmy, kiedy o tym usłyszeliśmy? Jakim cudem czteromiesięczne dziecko nie zaczęło płakać, słysząc hałas uroków, wrzasków obcych mężczyzn i krzyków katowanej matki?
 - To niemożliwe... – wykrztusiła, walcząc ze łzą, kręcącą się w kąciku. – To nie jest możliwe.
 - Jest, jeżeli założymy, moim zdaniem całkowicie słusznie, że wrodzona intuicja podpowiedziała ci, co zrobić, by zwiększyć szansę przetrwania.
 - Czyli... – przełknęła ślinę. – umiałam to... miałam tę intuicję jeszcze przed mutacją?
Profesor z powagą skinął głową.
 - Czy teraz mogę cię poprosić o pomoc? Od twoich ostrzeżeń może zależeć więcej niż bezpieczeństwo Harry’ego. Pomożesz nam, Erico?
-         Tak. Oczywiście, że tak.

*

 - Jak on się czuje?
Rin i Hermiona siedziały przy kominku w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Było ciepło, więc nie palił się w nim ogień, ale nadal było to najprzytulniejsze miejsce w salonie. Parę siedzeń dalej Ron grał w szachy z Percym, który pękał z dumy, odkąd dowiedział się o roli brata w ratowaniu kamienia filozoficznego.
 - Nie wiem. Nadal nas do niego nie wpuszczają. Ale podobno się obudził i profesor Dumbledore był u niego.
 - To dobrze. Jutro uczta, wręczenie Pucharu Domów... pewnie nie chciałby tego przegapić. Wystarczy, że przespał finał pucharu quiddicha, Fred i George przeżywali tę porażkę, jakby zmarł im ktoś z rodziny.
 - Pewnie będzie czuł się winny. – westchnęła Hermiona. – Straciliśmy bardzo dużo punktów, a on jeszcze opuścił taki ważny mecz.
 - I uważasz, że pomyśli, że to przez niego straciliśmy puchary? Uratował szkołę! To chyba więcej warte? A punkty traciło mnóstwo osób, choćby bliźniacy. I raczej nikt nie zdobył tyle, co ty.
Hermiona lekko się zarumieniła. Nagle zapragnęła zmienić temat. Delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki.
 - Nic im nie powiem. Ani, że wiedziałaś, ani, że ostrzegłaś profesora, ani nie zdradzę twojej tajemnicy. Chyba, że kiedyś mnie o to poprosisz.
Wargi Erine rozciągnęły się w delikatnym, pełnym wdzięczności uśmiechu. Lekko ścisnęła rękę Hermiony.
 - Dziękuję. – wstała z fotela i przeciągnęła się. – Miejmy nadzieję, że pani Pomfrey wypuści Harry’ego przed ucztą.


Następny wieczór nadszedł w mgnieniu oka. Wielka Sala wyglądała dziwnie, pełna uczniów w szpiczastych tiarach, których na co dzień nikt nie nosił. Dodatkową anomalią były wiszące wszędzie szmaragdowozielone proporce Slytherinu i pyszniące się za stołem nauczycieli srebrno-zielone godło, przedstawiające węża. Tylko Ślizgoni byli tak samo napuszeni i drwiąco uśmiechnięci jak zawsze.
Gryfoni siedzieli, przygnębieni porażką, jaką było dla nich ostatnie miejsce w klasyfikacji domów, ale robili, co w ich mocy, by dzielnie nie dać nic po sobie poznać. Bliźniacy Weasley dawali nawet radę dowcipkować ze swoim przyjacielem, Lee Jordanem, przechylając się przed nosem siedzącej między nimi dziewczynki. Chociaż Rin zwykle była częścią ich wesołych i hałaśliwych pogaduszek, tym razem siedziała cicho i nikogo to nie dziwiło. Ale tak naprawdę nie opłakiwała przegranej Gryfonów w potyczce o Puchar Domów, siedząc w milczeniu, ze spuszczoną głową i rękami założonymi na piersi. Czekała.
            Po jakimś czasie usłyszała to, czego oczekiwała, zanim zostało zagłuszone przez lawinę szeptów, szturchnięć i innych hałasów, gdy wszyscy ich spostrzegli. Jej oczy, nie widoczne dla nikogo pod kurtyną włosów, rozbłysły srebrzyście, otwierając się, gdy jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Uniosła twarz i spojrzała w kierunku drzwi, przez które weszła trójka przyjaciół. Uśmiechnęła się szeroko do Hermiony, gdy prawie wszyscy rzucili się witać Harry’ego. Poklepywanego ze wszystkich stron, wciąż nieco oszołomionego po wyjściu ze szpitala chłopca przyjaciele poprowadzili do stołu. Gdy zajęli miejsca, Erine, siedząca kawałek dalej, wychyliła się zza rudzielców.
 - Witaj z powrotem, Harry. – uśmiechnęła się i schowała za Georgem, zanim miał szansę jakoś odpowiedzieć. Nie miał bladego pojęcia, w jakim stopniu właśnie jej zawdzięczał, ze wciąż tam siedział.


- Nagradzam dziesięcioma punktami Neville’a Longbottoma.
Głos dyrektora nie zdążył jeszcze dobrze wybrzmieć, gdy Gryfoni podnieśli ogłuszający wrzask. Oczywiście, wrzeszczeli już od paru chwil, słuchając, jak utracony puchar zbliża się do nich bardziej i bardziej, i kiedy wreszcie należał do nich, srebrno-zielone dekoracje zmieniły się w złoto-czerwone, a wąż w lwa, ich krzyki osiągnęły apogeum.
Rinnie, nadal wrzeszcząc i skacząc, spojrzała w stronę, gdzie nauczyciele z większym lub mniejszym zaangażowaniem oklaskiwali ich zwycięstwo. Przyznając ostatnie punkty, dyrektor przeniósł na moment wzrok z Neville’a na nią i wiedziała, że nagrodził nimi wierność i odwagę ich obojga. Odnalazła jego przenikliwe niebieskie oczy i leciutko skinęła głową. Profesor uniósł kąciki ust w uśmiechu. Dziewczynka wyszczerzyła się szeroko, po czym znów zaczęła wiwatować.

*

            Koła pociągu delikatnie stukały o tory. Za oknami przewijały się nieznane krajobrazy, a z komina buchał gęsty obłok białej pary.
Erine znów zajmowała pusty przedział, tym razem jednak bliźniacy i Lee, siedzący z kolegami z klasy, wpadali co jakiś czas, wprowadzając nieopisany chaos i wywołując uśmiech na jej twarzy. Hermiona też zostawia na chwilę Harry’ego i Rona, żeby odwiedzić ją na kilka minut.
            Od dłuższego czasu siedziała sama, skulona przy oknie, i zastanawiała się, co ją czeka. Gdy udało jej się spytać o to profesora Dumbledore’a, powiedział jej tylko, że ma się nie martwić, co w najmniejszym stopniu nie rozwiało jej obaw.
Drzwi przedziału skrzypnęły cicho przy rozsuwaniu.
 - Nie wydajesz się szczególnie podekscytowana. – powiedziała Parvati, wchodząc i zamykając za sobą wejście. Usiadła naprzeciwko Rin, odrzucając na plecy gruby, czarny warkocz.
  - Na moim miejscu też byś nie była. – wyszeptała Erine, odwracając głowę w stronę dziewczyny. Obejmowała ugięte nogi, opierając brodę na kolanach. Parvati spuściła wzrok i zaczęła się bawić włosami.
 - Ale dyrektor kazał ci się nie martwić. On nigdy nie rzuca słów na wiatr.
 - Ostatecznie to tylko dwa miesiące. Jakoś dam sobie radę.
 - Och, przestań, Rinnie. – Parvati zerwała się z miejsca i siadła obok niej, pocieszająco kładąc jej rękę na ramieniu. – Nie wierzę, że profesor Dumbledore zostawiłby cię tam całkiem samą.
 - Myślisz? – spytała Rin, opierając policzek na kolanie i spoglądając w oczy drugiej Gryfonki.
 - Tak. Tak właśnie myślę. – odparła przyjaciółka, z ciepłym uśmiechem mierzwiąc jej i tak sterczące we wszystkie strony ciemnozłote włosy. Podniosła się z siedzenia.  – Pójdę już. Lavender zaraz zacznie mnie szukać, a wiesz, jaka ona bywa. Pa, Rinnie! – pomachała jej od przesuwanych drzwi przedziału.
 - Do zobaczenia...


            Peron 9 ¾ na dworcu Kings Cross w Londynie był dosłownie zapchany ludźmi. Pierwsi uczniowie, którzy wysypywali się z pociągu, mieli poważny problem, żeby przejść dalej i zrobić miejsce następnym.
            Erine uznała, że to dobra chwila, by zacząć się szykować do puszczenia wagonu. Ledwie wstała z siedzenia, usłyszała delikatne postukiwanie w szybę w drzwiach. O framugę opierał się Lee Jordan. Wyszczerzył białe zęby i wszedł.
 - Przyszedłem pomóc ci z kufrem. – wyjaśnił z uśmiechem.
 - Poradzę sobie, jestem tak samo silna jak ty. – odpowiedziała, zadziornie przechylając głowę. Z czasem okazało się, ze gdy bliźniacy mieli częściowo wyjaśnić przyjacielowi tajemnicę Erine, z rozpędu powiedzieli mu wszystko, nadal jednak nie widział niczego na własne oczy. Nie żeby któremuś z nich to przeszkadzało.
 - Fakt. Ale jesteś mniejsza. – odparł, dosięgając półki bagażowej o wiele łatwiej, niż jej by to przyszło. Rin wyciągnęła dłoń, czekając, aż chłopak przekaże jej rączkę kufra, ale zamiast tego ruszył do wyjścia.
 - Hej, czekaj, Lee! Poradzę sobie! – zawołała, doganiając go.
 - Nie ma mowy. Jeszcze nam tu zapoczątkujesz ruch feministyczny. – puścił jej oczko.
Dziewczynka przewróciła oczami.
 - A tak serio, o co chodzi? – spędzała za dużo czasu z naczelnymi kawalarzami Gryffindoru, by nie rozpoznać kolejnej gierki.
 - Kiedy ja przenoszę twój kufer, bliźniacy zajmują się moim. A twój jest lżejszy. – wyszczerzył zęby, znosząc jej bagaż ze stopnia pociągu, tym razem pozwalając sobie pomóc. Kiedy się wyprostowali, Erine już otwierała usta, żeby mu podziękować, gdy jej wzrok padł na grupkę rudzielców ledwie kilka kroków dalej. Uśmiech w jej oczach lekko przygasł, kiedy przez głowę przeleciało jej tysiąc myśli.
Rodzina. Taka duża rodzina. Ja nie mam tak dużej rodziny. Nie mam właściwie żadnej rodziny. Wszyscy mnie zostawili. Zostałam sama.
Ich mama się uśmiecha. Jak pięknie. Moja mama nie żyje. Do mnie nikt się tak nie uśmiechnie.
Jest ich tylu. Nie znają mnie. Nie wiedzą, czym jestem. Jeżeli się dowiedzą, zabronią im się ze mną spotykać. Jestem potworem. Jestem sama.
Uciekać.
Uciekać, uciekać, uciekać...
Półświadomie złapała uchwyt kufra i zrobiła krok w tył. Półtora kroku...
 - Rinnie!
Zamrugała, wynurzając się z otchłani mrocznych myśli, żeby zobaczyć wyszczerzone w identycznych uśmiechach zęby bliźniaków. Za nimi ich rodzice patrzyli na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Przed chwilą panikowała, że ją odrzucą przez to, czym jest. Teraz była przerażona, że jej nie polubią. Sama nie była pewna, co byłoby gorsze.
            Wzięła głęboki oddech i odgarnęła włosy z twarzy, modląc się, by w elektrycznym dworcowym świetle jej oczy wyglądały tak normalnie, jak to możliwe. Zrobiła trzy kroki do przodu, stając na równi z Fredem i Georgem. Podszedł do nich Lee, zabrała od Freda swój kufer i przywitał się z ich państwem Weasley. Wtedy Rin zorientowała się, że cały czas stał za nią, z drugiej strony jej kufra. Nie zostawił jej samej. Już nigdy nie będzie sama.
Uśmiechnęła się szeroko i tak pogodnie, jak chyba nigdy wcześniej.
 - To jest właśnie Rinnie, mamo. O wilku mowa. – powiedział George, kładąc jej rękę na ramieniu i mrugając do niej. Prawie się uśmiechnęła. Prawie.
 - Dzień dobry, Rinnie. – powiedziała mama bliźniaków, uśmiechając się do niej uprzejmie. Dziewczyna uznała, ze pora wyjaśnić parę rzeczy.
 - Dzień dobry, pani Weasley. Właściwie mam na imię Erine, ale kiedy większość osób zaczęła mnie nazywać Rin, chłopaki uznały ze to za mało zdrobniałe.
Uśmiech pani Weasley stał się po matczynemu znużony.
 - Oni zawsze przesadzają...
 - Och, to wcale nie był najgorszy z ich pomysłów. – zrobiła udawanie załamaną minę, przypominając sobie inne propozycje chłopców, a uśmiech ich matki był już zwyczajnie serdeczny. W tym momencie z pociągu wytoczył się Ron z Harrym i Hermioną, więc uwaga kobiety przeniosła się na najmłodszego syna i jego przyjaciół. Tymczasem Lee zniknął w tłumie, gdzie zauważył swoich rodziców, wrzeszcząc po drodze, że wróci się jeszcze pożegnać.
 - Więc jesteś w pierwszej klasie, Erine, tak?
 - Tak, proszę pana.
 - To trochę dziwne, że zaprzyjaźniłaś się z Fredem i Georgem, a nie z Ronem, skoro jesteście na jednym roku... – Spojrzenie pana Weasleya było bardziej zdziwione, niż badawcze.
 - Hmm... mam kuzyna w wieku Freda i George’a, w dzieciństwie byliśmy sobie bardzo bliscy. Może to dlatego. – uśmiechnęła się. Właściwie to była prawda. Bliźniacy zaopiekowali się nią prawie jak starsi bracia. A nie było potrzeby dodawać, że Ron chyba za nią nie przepada.
 - Powinniśmy się już zbierać. Kto cię odbiera, Erine?
Przełknęła ślinę. Od odpowiedzi wybawił ją powrót Lee Jordana, którego rodzice również ponaglali już do wyjścia, więc przeciskał się przez tłum, żegnając tych kolegów, do których zdołał się dopchać.
 - Piszcie do mnie, chłopaki, bo zanudzę się na śmierć. Ty też napisz, Rin. – błysnął zębami w uśmiechu, ściskając dłoń George’a.
 - Jeśli tylko będę mogła. – jej uśmiech wyszedł dość krzywo. Musiałaby chyba rozstawiać pułapki na sowy, żeby móc cokolwiek wysłać.
Właściwie, może na strychu...
Tymczasem Fred całkowicie ją zaskoczył. Zamiast, jak się spodziewała, rzucić jakąś dowcipną uwagę i poklepać ją po włosach czy po ramieniu, zrobił krok w jej stronę i przytulił.
 - Uważaj na siebie, Rinnie. Będziemy tęsknić.
 - Ja za wami też. - uśmiechnęła się, zarzucając mu ramię na szyję.
Po chwili Fred się odsunął, żeby dopuścić do niej George’a, który też ją objął i kazał obiecać, że będzie niegrzeczna. Zachichotała i pacnęła go dłonią w łopatkę.
Państwo Jordan zaczęli się niecierpliwić i nawoływać syna, więc Lee nie czekał na swoją kolej i tylko potargał jej włosy, zanim rudzielec ją puścił, poczym odbiegł, obiecując pisać.
Słysząc to, Rin oderwała głowę od ramienia George’a.
 - To on umie pisać? – zamarkowała zdziwienie. Bliźniacy wyszczerzyli zęby, a potem każdy chwycił swój kufer, załadował go na wózek bagażowy, a potem wrzucili na kolejny jeszcze jej bagaż. Następnie całą rodzina ruszyła w stronę przejścia na mugolską część dworca.
 - Jest fajna, lubię ją. – usłyszała głosik Ginny, siostry Weasleyów, idącej za rękę z Fredem. Chłopak odwrócił głowę i puścił jej oczko. Pomachała mu. Kilka metrów dalej zauważyła niesforną fryzurę Hermiony i jej też pomachała. Bliźniaczki Patil opuściły peron w towarzystwie rodziców kilka minut temu, więc nie miała już z kim się żegnać.
Nagle ogarnęło ją uczucie przeraźliwej pustki. Mimo, że stała w tłumie ludzi, już od dawna nie czuła się tak przeraźliwie samotna.
No trudno. Pora iść do domu.
Wsadziła dłoń do kieszeni kurtki, by przeliczyć mugolskie drobne, które zostały jej z września. Potrzebowała biletów na metro i autobus na przedmieścia, ale zanim zdążyła wyjąc monety, czyjeś dłonie zasłoniły jej oczy i zastygła bez ruchu. Tylko jeden człowiek był w tanie tak ją podejść. Ale to nie było możliwe. On nie mógł tu być. Obróciła się, stając z nim twarzą w twarz.
 - Iwan.


##################
Tadaaam!
Prawie w terminie:)
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Postaram się opublikować kolejną część w sierpniu.
O postępach lub ich braku będę informować,
o przewidywanej dacie publikacji również.
Proszę o opinie, wytknięcie błędów i dziękuję za czytanie :)
Pozdrawiam,
wyjątkowo mało spóźniona Erica :D