sobota, 1 sierpnia 2015

XI, cz II: Rinnie

- Coś, o czym nie wiem? – Rin spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Co parę dni pojawia się coś, o czym nie wiem.
 - Twoje przeczucia są czymś więcej niż efektem nabytego instynktu. To jest intuicja, rzadka, wspaniała zdolność, której mógłby ci pozazdrościć niejeden czarodziej, nawet wróżbita.
 - Ale...
 - Erico – powiedział dyrektor łagodnym tonem. – zwierzęta potrafią wyczuć czyjąś obecność, intencje czy bliskie zagrożenie. Te cechy istotnie mogą być efektem eksperymentu twojego ojca. Ale pomyśl, czy zwierzę umie poznać, że ktoś jest zły? Że jakaś moc jest potężna, ze coś grozi komuś innemu? Ze niebezpieczeństwo ciąży szczególnie nad jedną osobą?
 - Ale panie profesorze... większość tych... nabytych cech nie jest dokładnie taka, jak u zwierząt. Choćby oczy... Zwierzęta nie regulują wielkości źrenic...
 - Tak, ten argument faktycznie mógłby przemawiać za przypisaniem tej umiejętności mutacji, ale nie wiesz o jednej rzeczy, Erico. – zaczął dyrektor, patrząc jej w oczy tak poważnie, że zadrżała. – Czy twój ojciec mówił ci kiedykolwiek, jak zginęła twoja matka?
            W twarzy dziewczynki coś drgnęło, jakby ktoś przekręcił nóż, tkwiący w otwartej ranie. Kiedy się odezwała, jej głoś był trochę cichszy niż zwykle i przytłumiony.
 - Zabili ją słudzy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, kiedy szukali ojca.
 - A czy wiesz, gdzie ty wtedy byłaś?
 - Nie – bąknęła zaskoczona. – Pewnie gdzieś... w ukryciu.
 - U niej na rękach. – poprawił dyrektor ze smutnym uśmiechem. Oczy Erine rozszerzyły się w szoku, ale czarodziej kontynuował. – Jakoś udało jej się ukryć ciebie pod peleryną, i kiedy twój ojciec was znalazł, oddała mu cię pod opiekę. Wiesz, nad czym wszyscy się zastanawialiśmy, kiedy o tym usłyszeliśmy? Jakim cudem czteromiesięczne dziecko nie zaczęło płakać, słysząc hałas uroków, wrzasków obcych mężczyzn i krzyków katowanej matki?
 - To niemożliwe... – wykrztusiła, walcząc ze łzą, kręcącą się w kąciku. – To nie jest możliwe.
 - Jest, jeżeli założymy, moim zdaniem całkowicie słusznie, że wrodzona intuicja podpowiedziała ci, co zrobić, by zwiększyć szansę przetrwania.
 - Czyli... – przełknęła ślinę. – umiałam to... miałam tę intuicję jeszcze przed mutacją?
Profesor z powagą skinął głową.
 - Czy teraz mogę cię poprosić o pomoc? Od twoich ostrzeżeń może zależeć więcej niż bezpieczeństwo Harry’ego. Pomożesz nam, Erico?
-         Tak. Oczywiście, że tak.

*

 - Jak on się czuje?
Rin i Hermiona siedziały przy kominku w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Było ciepło, więc nie palił się w nim ogień, ale nadal było to najprzytulniejsze miejsce w salonie. Parę siedzeń dalej Ron grał w szachy z Percym, który pękał z dumy, odkąd dowiedział się o roli brata w ratowaniu kamienia filozoficznego.
 - Nie wiem. Nadal nas do niego nie wpuszczają. Ale podobno się obudził i profesor Dumbledore był u niego.
 - To dobrze. Jutro uczta, wręczenie Pucharu Domów... pewnie nie chciałby tego przegapić. Wystarczy, że przespał finał pucharu quiddicha, Fred i George przeżywali tę porażkę, jakby zmarł im ktoś z rodziny.
 - Pewnie będzie czuł się winny. – westchnęła Hermiona. – Straciliśmy bardzo dużo punktów, a on jeszcze opuścił taki ważny mecz.
 - I uważasz, że pomyśli, że to przez niego straciliśmy puchary? Uratował szkołę! To chyba więcej warte? A punkty traciło mnóstwo osób, choćby bliźniacy. I raczej nikt nie zdobył tyle, co ty.
Hermiona lekko się zarumieniła. Nagle zapragnęła zmienić temat. Delikatnie ujęła dłoń przyjaciółki.
 - Nic im nie powiem. Ani, że wiedziałaś, ani, że ostrzegłaś profesora, ani nie zdradzę twojej tajemnicy. Chyba, że kiedyś mnie o to poprosisz.
Wargi Erine rozciągnęły się w delikatnym, pełnym wdzięczności uśmiechu. Lekko ścisnęła rękę Hermiony.
 - Dziękuję. – wstała z fotela i przeciągnęła się. – Miejmy nadzieję, że pani Pomfrey wypuści Harry’ego przed ucztą.


Następny wieczór nadszedł w mgnieniu oka. Wielka Sala wyglądała dziwnie, pełna uczniów w szpiczastych tiarach, których na co dzień nikt nie nosił. Dodatkową anomalią były wiszące wszędzie szmaragdowozielone proporce Slytherinu i pyszniące się za stołem nauczycieli srebrno-zielone godło, przedstawiające węża. Tylko Ślizgoni byli tak samo napuszeni i drwiąco uśmiechnięci jak zawsze.
Gryfoni siedzieli, przygnębieni porażką, jaką było dla nich ostatnie miejsce w klasyfikacji domów, ale robili, co w ich mocy, by dzielnie nie dać nic po sobie poznać. Bliźniacy Weasley dawali nawet radę dowcipkować ze swoim przyjacielem, Lee Jordanem, przechylając się przed nosem siedzącej między nimi dziewczynki. Chociaż Rin zwykle była częścią ich wesołych i hałaśliwych pogaduszek, tym razem siedziała cicho i nikogo to nie dziwiło. Ale tak naprawdę nie opłakiwała przegranej Gryfonów w potyczce o Puchar Domów, siedząc w milczeniu, ze spuszczoną głową i rękami założonymi na piersi. Czekała.
            Po jakimś czasie usłyszała to, czego oczekiwała, zanim zostało zagłuszone przez lawinę szeptów, szturchnięć i innych hałasów, gdy wszyscy ich spostrzegli. Jej oczy, nie widoczne dla nikogo pod kurtyną włosów, rozbłysły srebrzyście, otwierając się, gdy jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Uniosła twarz i spojrzała w kierunku drzwi, przez które weszła trójka przyjaciół. Uśmiechnęła się szeroko do Hermiony, gdy prawie wszyscy rzucili się witać Harry’ego. Poklepywanego ze wszystkich stron, wciąż nieco oszołomionego po wyjściu ze szpitala chłopca przyjaciele poprowadzili do stołu. Gdy zajęli miejsca, Erine, siedząca kawałek dalej, wychyliła się zza rudzielców.
 - Witaj z powrotem, Harry. – uśmiechnęła się i schowała za Georgem, zanim miał szansę jakoś odpowiedzieć. Nie miał bladego pojęcia, w jakim stopniu właśnie jej zawdzięczał, ze wciąż tam siedział.


- Nagradzam dziesięcioma punktami Neville’a Longbottoma.
Głos dyrektora nie zdążył jeszcze dobrze wybrzmieć, gdy Gryfoni podnieśli ogłuszający wrzask. Oczywiście, wrzeszczeli już od paru chwil, słuchając, jak utracony puchar zbliża się do nich bardziej i bardziej, i kiedy wreszcie należał do nich, srebrno-zielone dekoracje zmieniły się w złoto-czerwone, a wąż w lwa, ich krzyki osiągnęły apogeum.
Rinnie, nadal wrzeszcząc i skacząc, spojrzała w stronę, gdzie nauczyciele z większym lub mniejszym zaangażowaniem oklaskiwali ich zwycięstwo. Przyznając ostatnie punkty, dyrektor przeniósł na moment wzrok z Neville’a na nią i wiedziała, że nagrodził nimi wierność i odwagę ich obojga. Odnalazła jego przenikliwe niebieskie oczy i leciutko skinęła głową. Profesor uniósł kąciki ust w uśmiechu. Dziewczynka wyszczerzyła się szeroko, po czym znów zaczęła wiwatować.

*

            Koła pociągu delikatnie stukały o tory. Za oknami przewijały się nieznane krajobrazy, a z komina buchał gęsty obłok białej pary.
Erine znów zajmowała pusty przedział, tym razem jednak bliźniacy i Lee, siedzący z kolegami z klasy, wpadali co jakiś czas, wprowadzając nieopisany chaos i wywołując uśmiech na jej twarzy. Hermiona też zostawia na chwilę Harry’ego i Rona, żeby odwiedzić ją na kilka minut.
            Od dłuższego czasu siedziała sama, skulona przy oknie, i zastanawiała się, co ją czeka. Gdy udało jej się spytać o to profesora Dumbledore’a, powiedział jej tylko, że ma się nie martwić, co w najmniejszym stopniu nie rozwiało jej obaw.
Drzwi przedziału skrzypnęły cicho przy rozsuwaniu.
 - Nie wydajesz się szczególnie podekscytowana. – powiedziała Parvati, wchodząc i zamykając za sobą wejście. Usiadła naprzeciwko Rin, odrzucając na plecy gruby, czarny warkocz.
  - Na moim miejscu też byś nie była. – wyszeptała Erine, odwracając głowę w stronę dziewczyny. Obejmowała ugięte nogi, opierając brodę na kolanach. Parvati spuściła wzrok i zaczęła się bawić włosami.
 - Ale dyrektor kazał ci się nie martwić. On nigdy nie rzuca słów na wiatr.
 - Ostatecznie to tylko dwa miesiące. Jakoś dam sobie radę.
 - Och, przestań, Rinnie. – Parvati zerwała się z miejsca i siadła obok niej, pocieszająco kładąc jej rękę na ramieniu. – Nie wierzę, że profesor Dumbledore zostawiłby cię tam całkiem samą.
 - Myślisz? – spytała Rin, opierając policzek na kolanie i spoglądając w oczy drugiej Gryfonki.
 - Tak. Tak właśnie myślę. – odparła przyjaciółka, z ciepłym uśmiechem mierzwiąc jej i tak sterczące we wszystkie strony ciemnozłote włosy. Podniosła się z siedzenia.  – Pójdę już. Lavender zaraz zacznie mnie szukać, a wiesz, jaka ona bywa. Pa, Rinnie! – pomachała jej od przesuwanych drzwi przedziału.
 - Do zobaczenia...


            Peron 9 ¾ na dworcu Kings Cross w Londynie był dosłownie zapchany ludźmi. Pierwsi uczniowie, którzy wysypywali się z pociągu, mieli poważny problem, żeby przejść dalej i zrobić miejsce następnym.
            Erine uznała, że to dobra chwila, by zacząć się szykować do puszczenia wagonu. Ledwie wstała z siedzenia, usłyszała delikatne postukiwanie w szybę w drzwiach. O framugę opierał się Lee Jordan. Wyszczerzył białe zęby i wszedł.
 - Przyszedłem pomóc ci z kufrem. – wyjaśnił z uśmiechem.
 - Poradzę sobie, jestem tak samo silna jak ty. – odpowiedziała, zadziornie przechylając głowę. Z czasem okazało się, ze gdy bliźniacy mieli częściowo wyjaśnić przyjacielowi tajemnicę Erine, z rozpędu powiedzieli mu wszystko, nadal jednak nie widział niczego na własne oczy. Nie żeby któremuś z nich to przeszkadzało.
 - Fakt. Ale jesteś mniejsza. – odparł, dosięgając półki bagażowej o wiele łatwiej, niż jej by to przyszło. Rin wyciągnęła dłoń, czekając, aż chłopak przekaże jej rączkę kufra, ale zamiast tego ruszył do wyjścia.
 - Hej, czekaj, Lee! Poradzę sobie! – zawołała, doganiając go.
 - Nie ma mowy. Jeszcze nam tu zapoczątkujesz ruch feministyczny. – puścił jej oczko.
Dziewczynka przewróciła oczami.
 - A tak serio, o co chodzi? – spędzała za dużo czasu z naczelnymi kawalarzami Gryffindoru, by nie rozpoznać kolejnej gierki.
 - Kiedy ja przenoszę twój kufer, bliźniacy zajmują się moim. A twój jest lżejszy. – wyszczerzył zęby, znosząc jej bagaż ze stopnia pociągu, tym razem pozwalając sobie pomóc. Kiedy się wyprostowali, Erine już otwierała usta, żeby mu podziękować, gdy jej wzrok padł na grupkę rudzielców ledwie kilka kroków dalej. Uśmiech w jej oczach lekko przygasł, kiedy przez głowę przeleciało jej tysiąc myśli.
Rodzina. Taka duża rodzina. Ja nie mam tak dużej rodziny. Nie mam właściwie żadnej rodziny. Wszyscy mnie zostawili. Zostałam sama.
Ich mama się uśmiecha. Jak pięknie. Moja mama nie żyje. Do mnie nikt się tak nie uśmiechnie.
Jest ich tylu. Nie znają mnie. Nie wiedzą, czym jestem. Jeżeli się dowiedzą, zabronią im się ze mną spotykać. Jestem potworem. Jestem sama.
Uciekać.
Uciekać, uciekać, uciekać...
Półświadomie złapała uchwyt kufra i zrobiła krok w tył. Półtora kroku...
 - Rinnie!
Zamrugała, wynurzając się z otchłani mrocznych myśli, żeby zobaczyć wyszczerzone w identycznych uśmiechach zęby bliźniaków. Za nimi ich rodzice patrzyli na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Przed chwilą panikowała, że ją odrzucą przez to, czym jest. Teraz była przerażona, że jej nie polubią. Sama nie była pewna, co byłoby gorsze.
            Wzięła głęboki oddech i odgarnęła włosy z twarzy, modląc się, by w elektrycznym dworcowym świetle jej oczy wyglądały tak normalnie, jak to możliwe. Zrobiła trzy kroki do przodu, stając na równi z Fredem i Georgem. Podszedł do nich Lee, zabrała od Freda swój kufer i przywitał się z ich państwem Weasley. Wtedy Rin zorientowała się, że cały czas stał za nią, z drugiej strony jej kufra. Nie zostawił jej samej. Już nigdy nie będzie sama.
Uśmiechnęła się szeroko i tak pogodnie, jak chyba nigdy wcześniej.
 - To jest właśnie Rinnie, mamo. O wilku mowa. – powiedział George, kładąc jej rękę na ramieniu i mrugając do niej. Prawie się uśmiechnęła. Prawie.
 - Dzień dobry, Rinnie. – powiedziała mama bliźniaków, uśmiechając się do niej uprzejmie. Dziewczyna uznała, ze pora wyjaśnić parę rzeczy.
 - Dzień dobry, pani Weasley. Właściwie mam na imię Erine, ale kiedy większość osób zaczęła mnie nazywać Rin, chłopaki uznały ze to za mało zdrobniałe.
Uśmiech pani Weasley stał się po matczynemu znużony.
 - Oni zawsze przesadzają...
 - Och, to wcale nie był najgorszy z ich pomysłów. – zrobiła udawanie załamaną minę, przypominając sobie inne propozycje chłopców, a uśmiech ich matki był już zwyczajnie serdeczny. W tym momencie z pociągu wytoczył się Ron z Harrym i Hermioną, więc uwaga kobiety przeniosła się na najmłodszego syna i jego przyjaciół. Tymczasem Lee zniknął w tłumie, gdzie zauważył swoich rodziców, wrzeszcząc po drodze, że wróci się jeszcze pożegnać.
 - Więc jesteś w pierwszej klasie, Erine, tak?
 - Tak, proszę pana.
 - To trochę dziwne, że zaprzyjaźniłaś się z Fredem i Georgem, a nie z Ronem, skoro jesteście na jednym roku... – Spojrzenie pana Weasleya było bardziej zdziwione, niż badawcze.
 - Hmm... mam kuzyna w wieku Freda i George’a, w dzieciństwie byliśmy sobie bardzo bliscy. Może to dlatego. – uśmiechnęła się. Właściwie to była prawda. Bliźniacy zaopiekowali się nią prawie jak starsi bracia. A nie było potrzeby dodawać, że Ron chyba za nią nie przepada.
 - Powinniśmy się już zbierać. Kto cię odbiera, Erine?
Przełknęła ślinę. Od odpowiedzi wybawił ją powrót Lee Jordana, którego rodzice również ponaglali już do wyjścia, więc przeciskał się przez tłum, żegnając tych kolegów, do których zdołał się dopchać.
 - Piszcie do mnie, chłopaki, bo zanudzę się na śmierć. Ty też napisz, Rin. – błysnął zębami w uśmiechu, ściskając dłoń George’a.
 - Jeśli tylko będę mogła. – jej uśmiech wyszedł dość krzywo. Musiałaby chyba rozstawiać pułapki na sowy, żeby móc cokolwiek wysłać.
Właściwie, może na strychu...
Tymczasem Fred całkowicie ją zaskoczył. Zamiast, jak się spodziewała, rzucić jakąś dowcipną uwagę i poklepać ją po włosach czy po ramieniu, zrobił krok w jej stronę i przytulił.
 - Uważaj na siebie, Rinnie. Będziemy tęsknić.
 - Ja za wami też. - uśmiechnęła się, zarzucając mu ramię na szyję.
Po chwili Fred się odsunął, żeby dopuścić do niej George’a, który też ją objął i kazał obiecać, że będzie niegrzeczna. Zachichotała i pacnęła go dłonią w łopatkę.
Państwo Jordan zaczęli się niecierpliwić i nawoływać syna, więc Lee nie czekał na swoją kolej i tylko potargał jej włosy, zanim rudzielec ją puścił, poczym odbiegł, obiecując pisać.
Słysząc to, Rin oderwała głowę od ramienia George’a.
 - To on umie pisać? – zamarkowała zdziwienie. Bliźniacy wyszczerzyli zęby, a potem każdy chwycił swój kufer, załadował go na wózek bagażowy, a potem wrzucili na kolejny jeszcze jej bagaż. Następnie całą rodzina ruszyła w stronę przejścia na mugolską część dworca.
 - Jest fajna, lubię ją. – usłyszała głosik Ginny, siostry Weasleyów, idącej za rękę z Fredem. Chłopak odwrócił głowę i puścił jej oczko. Pomachała mu. Kilka metrów dalej zauważyła niesforną fryzurę Hermiony i jej też pomachała. Bliźniaczki Patil opuściły peron w towarzystwie rodziców kilka minut temu, więc nie miała już z kim się żegnać.
Nagle ogarnęło ją uczucie przeraźliwej pustki. Mimo, że stała w tłumie ludzi, już od dawna nie czuła się tak przeraźliwie samotna.
No trudno. Pora iść do domu.
Wsadziła dłoń do kieszeni kurtki, by przeliczyć mugolskie drobne, które zostały jej z września. Potrzebowała biletów na metro i autobus na przedmieścia, ale zanim zdążyła wyjąc monety, czyjeś dłonie zasłoniły jej oczy i zastygła bez ruchu. Tylko jeden człowiek był w tanie tak ją podejść. Ale to nie było możliwe. On nie mógł tu być. Obróciła się, stając z nim twarzą w twarz.
 - Iwan.


##################
Tadaaam!
Prawie w terminie:)
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Postaram się opublikować kolejną część w sierpniu.
O postępach lub ich braku będę informować,
o przewidywanej dacie publikacji również.
Proszę o opinie, wytknięcie błędów i dziękuję za czytanie :)
Pozdrawiam,
wyjątkowo mało spóźniona Erica :D

wtorek, 30 czerwca 2015

XI, cz I: Harry

        Erine siedziała po turecku na swoim łóżku, wpatrując się w blady sierp księżyca na granatowym, nocnym niebie. Chociaż nie było pełni, nie mogła spać. Martwiła się o przyjaciółkę.
Hermiona, Ron i Harry zawsze wtykali nosy w nie swoje sprawy, a teraz chodziło o coś dużego. Westchnęła. Nie chciała ich podsłuchiwać, naprawdę. Po prostu rozmawiali tak cicho, że nikt nie mógł ich usłyszeć. Oprócz niej. Ale poza Hermioną żadne z nich nie znało jej tajemnicy, więc nie wiedzieli, że powinni szeptać jeszcze ciszej. A teraz Rin wiedziała co knują. Ale nie wiedziała, jak wybić przyjaciółce z głowy poszukiwanie tego, czego pilnowało monstrum na trzecim piętrze.
Ani kim jest Nicolas Flamel. Nazwisko brzmiało dziwnie znajomo, jak gdyby już obiło jej się o uszy, i w innych okolicznościach starałaby się odkryć dlaczego, ale teraz jej to nie obchodziło. Myślała tylko, jak wyciągnąć Hermionę – nie, całą trójkę – ze sprawy, przed którą instynktownie drżała mocniej każdego dnia.
Ale nie mogła się przemóc, żeby z nią porozmawiać. Nie miała prawa mówić komuś, że to, co robi, jest niebezpieczne. Przyjaźń z nią była niebezpieczna.
 „Po prostu zaczekam na dobrą okazję.” – postanowiła, kładąc się i zaciągając zasłonki.

            Dobra okazja nadarzyła się następnego dnia. Rin szukała w kufrze podręcznika do transmutacji, kiedy do dormitorium wbiegła podekscytowana Hermiona.
 - Rinnie, widziałaś tę książkę z biblioteki, którą czytałam?
 - Książkę? Którą? – zmarszczyła brwi. Dziewczyna ciągle coś czytała.
  - Tą... troszkę grubszą.
 -A, mówisz o tej cegle. Koło twojego kufra, pod łóżkiem. Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, po czym na dobre wynurzyła się spod wieka, ciskając zdobycz na swój materac. – Ale po co ci ona teraz? – coś tu nie grało. I to bardzo.
 - Ee... po prostu przypomniałam sobie, że natknęłam się tam na coś ciekawego. I chciałam to przeczytać chłopakom. – Hermiona uśmiechnęła się i, z opasłym woluminem pod pachą, ruszyła w stronę drzwi.
 - Coś ciekawego o Flamelu? – chociaż głos Erine był niewiele głośniejszy od szeptu, Hermiona zatrzymała się nagle, jakby natrafiła na opór. Odwróciła się na pięcie, napotykając jasnoszare oczy patrzące na nią dziwnie.
 - Skąd...
 - Co wy robicie, Hermiono? – Rin zacisnęła dłoń na nadgarstku koleżanki. – Co wy chcecie zrobić?
 - Rinnie – Gryfonka spróbowała uwolnić rękę z uścisku, który jednak okazał się o wiele silniejszy, niż mógłby się wydawać. – nie zdradziłam chłopakom twojej tajemnicy. Nie mogę tobie zdradzić naszej.
 - To się źle skończy, Mia... – twarz Hermiony rozluźniła się na zdrobnienie, którego Rin używała jako jedyna.
 - Damy radę, Rin. – uśmiechnęła się, a chwyt na jej ręce zelżał, ale jeszcze się nie odwróciła, by odejść. – To co robimy... szkoła może być zagrożona. I nie tylko. Ktoś zły może ukraść... – Hermiona urwała, niepewna, czy nie zdradza za wiele.
 - Coś strzeżonego przez wielkiego śmierdzącego psa. Rozumiem. – Rin kiwnęła głową i przyjaciółki wyszczerzyły do siebie zęby, zanim znów opanowało je nieznośne napięcie towarzyszące całej sytuacji. – A ten Flamel? Co on ma do tego?
 - Z tego, co mi się wydaje, całkiem sporo. Muszę już iść, Rinnie. – Gryfonka uśmiechnęła się, usuwając nadgarstek z uścisku.
 - Uważajcie. – szepnęła jeszcze Rin, ściskając dłoń przyjaciółki, zanim całkiem ją puściła.
            Stała tak jeszcze przez chwilę, patrząc na zamykające się drzwi i próbując poskładać  fakty.
Na trzecim piętrze, w zamkniętym korytarzu, wielki pies pilnuje czegoś, co według Hermiony może zostać skradzione. I z czym ma coś wspólnego jakiś Flamel.
A w lesie jest coś, co sprawia, że włoski na karku stają jej dęba, gdy tylko zbliży się do linii drzew.
Coś, co zabija jednorożce.
Coś, co rzuciło się na Harry’ego w czasie szlabanu.
Nagle bardzo, bardzo źle się poczuła. Skuliła się na łóżku, obejmując się ramionami i wciskając głowę w kolana, za wszelką cenę próbując się ukryć przed złym przeczuciem, silnym, jak jeszcze nigdy w życiu.

*

Nie mogła wytrzymać. Nie mogła słuchać jego głosu, jakby miliard szpilek przebijało jej się przez uszy do mózgu, a część z nich opadała niżej, tworząc gulę w gardle i kłując w serce. Kuliła się w ławce, wbijając tępe spojrzenie w turban profesora obrony przed czarną magią, ignorując zaniepokojone szepty siedzącej obok Parvati. Chociaż Erine bezpośrednio to nie dotyczyło, czuła, jak od wczorajszej rozmowy cała ta sprawa ją niszczy. Wyprostowała się nieco, podnosząc rękę do góry.
 - Czy mogę wyjść, panie profesorze? – spytała cicho, przerywając wywód nauczyciela. – Źle się czuję.
 - O-oczywiście, idź d-do S-skrzydła Szpitalnego. – wyjąkał Quirrel. Zgarnęła do torby swoje rzeczy i opuściła klasę, ale tuż za rogiem zmieniła kierunek i ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora.
Wiedziała, dokąd iść, odkąd była świadkiem, jak wyjątkowo wściekły Filch ciągnął tam za uszy bliźniaków. Nie przewidziała jednak jednego, drobnego szczegółu. Mianowicie tego, że strzegący wejścia kamienny gargulec zażąda od niej hasła. Zrobiła zbolałą minę.
 - Ale ja naprawdę muszę tam wejść... – jęknęła, patrząc błagalnie na granitowe oblicze. Rzeźba prychnęła.
 - Nie myśl sobie, że weźmiesz mnie na litość.
Westchnęła i odwróciła się by odejść, gdy nagle stanęła twarzą w twarz z profesorem Dumbledorem.
 - Zgaduję, że chciałaś mnie widzieć, Erico. Czy zdarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć?
 - Nic. Znaczy, jeszcze nie. To znaczy... Uch. -  przejechała dłonią po twarzy, po czym spojrzała staremu nauczycielowi w oczy. Jej tęczówki zalśniły w półmroku. – Muszę panu coś powiedzieć, musi pan obiecać, że dochowa tajemnicy. – jej pewność siebie drastycznie malała pod jego nieodgadnionym wzrokiem. – Proszę, panie profesorze. To ważne.
            Dyrektor kiwnął głową w spiczastym kapeluszu i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego. Nie zaprzątając sobie głowy czemu idą tam, podczas gdy stoją tuż pod jego gabinetem, Rin ruszyła za nim. Kilkanaście metrów od celu napotkali łopoczącą, czarną pelerynę.
Dzień dobry, Severusie. Erine źle się poczuła na lekcji, wolę ją odprowadzić do pani Pomfrey. – dyrektor uśmiechnął się uprzejmie do mistrza eliksirów, Erine, zawsze blada, a od wczoraj zmagająca się z przytłaczającym złym przeczuciem, przez co zbladła jeszcze bardziej, mogła śmiało stanowić potwierdzenie słów starca.
Kiedy Snape ustąpił im z drogi, ruszyła znów za dyrektorem, nawet nie zawracając sobie głowy, czemu niektórzy używają jej dwóch imion dość dowolnie.
            Zanim jeszcze kroki nauczyciela ucichły do końca, Dumbledore otworzył drzwi, zajrzał do środka, a następnie wpuścił dziewczynkę do środka. Wskazał jej jeden z foteli i sam zasiadł w sąsiednim.
 - Co się dzieje?
 - Panie profesorze, część tego, co panu powiem, zostało mi powiedziane w sekrecie, mimo, że ta osoba też miała zachować to w tajemnicy. Więc jeżeli pan się czegoś domyśli, proszę nic nie mówić, ani nie robić, jeśli nie będzie trzeba. – Nauczyciel kiwnął głową, zgadzając się. Wzięła głęboki oddech.
 - Więc, ktoś uważa, że ktoś... – urwała i jęknęła. – Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale nie mogę... Tak czy inaczej, ktoś uważa, że ktoś zły chce wykraść to coś, czego strzeże ten wielki pies. Niech pan tak na mnie nie patrzy, czuję jego smród nawet piętro niżej. – usprawiedliwiła się, błyskawicznie reagując na zdumienie w oczach czarodzieja, który w odpowiedzi ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął.
 - Ale skąd wiesz, że czegoś pilnuje? – Oj.
 - Przecież stoi na klapie. To znaczy... – zacisnęła oczy i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Uch. – Proszę udać, ze pan tego nie słyszał. Nie mogę powiedzieć, skąd to wiem.
Dyrektor z namysłem skinął głową, mierząc ją surowym spojrzeniem. – Nie byłaś tam, Erico?
 - Nie. Psy mnie nie lubią. – wzruszyła ramionami. Tymczasem profesor przeniósł uwagę na inną sprawę.
 - Dlaczego ten ktoś miałby być zły?
 - Nie wiem, tak mi powiedziała... ee... osoba, która tak myśli. Ale w lesie jest coś złego. Bardzo złego, wydaje mi się, że to to, co zabija jednorożce i zaatakowało Harry’ego. Zaczęłam to wyczuwać, gdy byłam w Zakazanym Lesie, ale teraz jest... silniejsze. – niepewnie zerknęła na rozmówcę, który patrzyła na nią dziwnie.
 - Jak? – zapytał tylko.
 - Przez eksperyment ojca mam instynkt. Jak zwierzę, jak wilk. Wiem, a raczej czuję, (co nie jest naturalne), że coś się stanie, albo, że coś – czy ktoś – jest niebezpieczny. Nie zawsze działało tak samo, ale od kiedy jestem w szkole, cały czas mam przeczucia.
 - Opanowujesz magię, więc twoje moce są silniejsze, i te czarodziejskie, i te wynikające z mutacji. I nie mam na myśli niczego złego. Domyślam się, że skoro chciałaś mi o tym powiedzieć, masz wyjątkowo złe przeczucia. – spojrzał na nią wyczekująco.
 - Oni tam zejdą. Pan już wie, kto. – mimo powagi sytuacji dyrektor puścił jej oczko. Oczywiście, że wiedział. – Nie mam pojęcia, co tam jest, ani kto miałby to wziąć, ale oni chcą go powstrzymać. Nie powinni. Nie oni, bo coś się stanie. I to złe coś z lasu ma z tym jakiś związek. Nie wiem jaki, ale skrzywdzi Harry’ego.
 - On wie?
 - Nie. Nie wie, jaka jestem, więc nie mogłam mu nic powiedzieć, a Hermiona nie dała sobie wybić z głowy mieszania się w tę sprawę.
 - Jak silne jest to przeczucie, Erico?
 - Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Czuję się tak, jakby ktoś ściskał mi coś w środku. I nie mogę znieść obecności profesora Quirella.
 - Quirella, mówisz?
Przytaknęła. Stary czarodziej wstał i podszedł do okna.
 - Erico – odezwał się po chwili. – To zło, które wyczułaś w lesie. Jesteś pewna, że wciąż tam jest?
 - Tak. To znaczy, nie... - poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Ale niby gdzie miałoby być?! – Wiem, że jest blisko, ale nie potrafię powiedzieć, gdzie dokładnie.
 - Dobrze. Jeżeli dowiesz się, albo przeczujesz, kiedy twoi koledzy będą chcieli się tam dostać, natychmiast daj mi znać. Nie ważne, czy to będzie za dnia, gwarantuję, że nie zostaniesz ukarana. Dziś wieczorem  może mnie nie być, ale zostawię w sowiarni mojego feniksa, na wszelki wypadek. – Erine kiwnęła głową. Zrozumiała. – Dziękuję ci. A teraz spróbuj o tym nie myśleć. Uciekaj, zanim zacznie się przerwa.
Rin zerwała się z miejsca i ruszyła do wyjścia, zatrzymując się na chwilę w drzwiach. Odwróciła się do wiekowego czarodzieja z uśmiechem. Chciała mu przekazać, że dziękuje za to, ze może mu ufać. Ale on już na nią nie patrzył.

*

Siedziała w Wielkiej Sali, uchylając się z linii wzroku nauczycieli za plecy kilku rosłych Gryfonów. Oparła czoło o brzeg stołu, starając się myśleć o czymś miłym. A w każdym razie nie myśleć o tarapatach w które pakowali się jej znajomi. Więc czekała na bliźniaków.
Plask!
Poderwała głowę, przerażona nagłym odgłosem tuż obok uszu.
 - Masz to zjeść. – oznajmił Lee Jordan, wskazując sporą górkę ziemniaczanego puree., które wylądowało na jej talerzu. Rin odgarnęła z oczu kosmyk włosów, nadal gapiąc się na niego dosyć bezmyślnie. Nawet nie usłyszała, jak podchodził.
 - No, już. Chłopaki mówili, że rano nic nie zjadłaś. Przypuszczam, że sprawdzą, czy coś w ciebie wcisnąłem, jak już się wyrwą ze spotkania drużyny.
Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale tym razem to Lee popisał się niebywałym refleksem i wsadził jej do buzi łyżkę pełną ziemniaków.
 - To jeft okhopnie gohące! – wyartykułowała, patrząc na niego z wyrzutem, ale chłopak zupełnie się nią nie przejął, nakładając na swój talerz porcję parujących klusek
            Po tym doświadczeniu Rin wolała nie zaczynać rozmowy, dopóki nie upora się z obiadem, ale nie do końca rozumiała nieobecność przyjaciół.
 - Spotkanie drużyny? – spytała, kiedy przełknęła, przezornie szykując następną łyżkę.
 - Przed wieczornym treningiem. Wood nie chce marnować ani chwili przed finałem.
No tak. Finał Pucharu Domów. Jak mogła zapomnieć. Bliźniaki nawijały o tym na okrągło od paru dni, żeby nie wspomnieć o Oliverze Woodzie, kapitanie zespołu, który nie mówił o niczym innym od jakichś dwóch tygodni. Musiało z nią być naprawdę kiepsko.

 - Ten człowiek ma obsesję. – jęknął Fred, opadając na ławkę koło nich kilka minut później.
 - Taa... mógłbym wyrecytować tę jego taktykę obudzony w środku nocy.
 - Nie drzyj się tak, bo jeszcze przeciwnicy spróbują szczęścia. – Rin uśmiechnęła się kpiąco znad swojego talerza.
 - Nie żebym miał coś przeciwko, te Krukonki są naprawdę ładne... Au! No co?! – pochylił się, by rozmasować kopnięty piszczel. – W każdym razie, zaczynam mieć serio dość Wooda.
 - Wierz mi, nie ty jeden. Jego przemowy... zaczyna mi przypominać Percy’ego. – Fred z namysłem machnął różdżką, lewitując pieprzniczkę w kierunku talerza brata i pozbawiając jej zawartości. – Dałbym mu coś, po czym dostanie czyraków, ale bez niego nie damy rady. Bez Wooda, oczywiście. Nie bez Percy’ego.

*

            Reszta dnia upłynęła spokojnie, jeśli nie liczyć pogoni wściekłego Percy’ego po niemal całej wieży za Fredem, który spytał, czy odpowiednio przyprawił mu obiad.
Erine udało się zasnąć po dłuższej chwili. Teraz śniło jej się coś bardzo dziwnego.

Matka, cała owinięta czarną peleryną, trzyma ją za rękę. Nie widać jej twarzy, ale Rin wie, że to ona. Zagłębiają się coraz głębiej w ciemności Zakazanego Lasu. - Tu już jest bezpiecznie. – szepcze głos, którego nie może pamiętać. – Już bezpiecznie.

Nagle Catherine zatrzymuje się i boleśnie ściska córkę za nadgarstek. Odwraca się przodem i Erine rozpoznaje rysy kobiety ze zdjęcia, ale coś się nie zgadza. Jej oczy nie są czarne, tylko jasnoszare i błyszczą w ciemności.
 - Obudź się!

Erine gwałtownie usiadła, a serce łomotało jej w piersi, jakby miało wyskoczyć.
 - Co do... – urwała, przerażona o wiele bardziej niż przed chwilą. W dormitorium słyszała dwa oddechy.
Dwa. Nie trzy.
Gwałtownie odciągnęła zasłonkę, zrywając kilka żabek utrzymujących ją na karniszu. Kotara w łóżku Hermiony była odsłonięta, a po niej samej nie było nawet śladu.
            Rin wyskoczyła z łóżka, naciągnęła botki i zarzuciła kurtkę, wsuwając różdżkę do kieszeni. Zbiegła po schodach, przeskakując na raz po trzy stopnie i modląc się, żeby to nie było to, co myśli, żeby Hermiona po prostu wyszła do łazienki...
Ledwo zarejestrowała stłumiony rechot ropuchy, który przebił się do jej świadomości przez natłok myśli.
 - Teodora? Co... – na podłodze leżał Neville, wyciągnięty jak długi i całkiem nieruchomy. Jedynie jego gałki oczne poruszyły się w jej kierunku w niemym błaganiu o pomoc.
Mrugnęła kilka razy, zmuszając źrenice do rozszerzenia się do normalnych w tym oświetleniu (dogasający kominek) rozmiarów, żeby wyglądały chociaż troszeczkę zwyczajniej i uklękła obok spetryfikowanego kolegi, machając różdżką, by odczynić zaklęcie.
 - Co się stało, Neville? – spytała, kiedy chłopiec znów mógł się poruszać.
 - Harry, Ron i Hermiona znowu gdzieś poszli! Chciałem ich zatrzymać, żebyśmy nie stracili kolejnych punktów, ale oni mnie unieruchomili i wyszli! Nie, gdzie ty idziesz, Rin?! – krzyknął, gdy przeskoczyła nad jego wyciągniętymi nogami i pobiegła do dziury pod portretem.
 - Spokojnie, Neville. Ja się nie dam złapać.

*

- Dziękujemy za przybycie, profesorze. – powitał Dumbledore’a jeden z urzędników ministerstwa, który wyszedł mu na przeciw. – Minister jest bardzo wdzięczny, że zgodził się pan przybyć. Jeśli pan pozwoli... – zanim skończył, dyrektorem Hogwartu błysnął płomień, w którego miejsce pojawił się piękny feniks.
Ptak usiadł na ramieniu profesora i podał mu przyniesiony w dziobie skrawek pergaminu. Było na nim tylko jedno słowo, napisane drobnym, prostym pismem.

Teraz.

 - Bardzo przepraszam, ale musi pan przekazać ministrowi, że musiałem pilnie wrócić do szkoły. Tam jestem bardziej potrzebny.
Zostawiając zszokowanego urzędnika, Dumbledore opuścił gmach ministerstwa.
 - Dziękuję, Erico... – wyszeptał w przestrzeń.

*

            Harry wyglądał naprawdę okropnie. Był blady jak ściana, a jego skóra miejscami dziwnie błyszczała, jakby leczyła się po oparzeniach. Poza tym był podrapany i posiniaczony, i leżał bez ruchu. Już od dość dawna.
Ron nie wyglądał wiele lepiej. Niemal równie blady, jeszcze bardzie podrapany i posiniaczony, miał na głowie zawój z bandaża, który pokrył całe jego płomienno rude włosy. Teraz spał, ale wcześniej był przytomny i odwiedzili go bracia.
Hermiona miała tylko kilka zadrapań na policzkach, oprócz tego była nieco bledsza niż zwykle.
Zamrugała podkrążonymi oczami. I uśmiechnęła się.
 - Cześć, Rinnie. Jest rano?
 - Jasne, przecież w nocy bym tu nie trafiła. – Rin puściła oczko do przyjaciółki i, nagle poważniejąc, siadła na skraju jej łóżka. – À propos chodzenie po nocy... – Hermiona z ociąganiem spojrzała jej w oczy. – Mówiłam ci, że to się źle skończy. Prosiłam cię...
 - Ale przecież wszystko się dobrze skończyło! Profesor Dumbledore...
 - Powinniście byli iść do niego od razu, gdy coś odkryliście, a nie samemu ryzykować!
 - A ty byś tak zrobiła? Poszłabyś do niego tak od razu, z samymi podejrzeniami?
 - Jak tak zrobiłam, Hermiono. Dlatego zdążył tu wrócić i mu pomóc. – wskazała brodą w kierunku czarnowłosego chłopca.
 - Powiedziałaś...
 - Nie wszystko. Nie mówiłam, że chodzi o was, profesor sam się domyślił. Mia, ja... po prostu się bałam, że coś wam się stanie. – niepewnie zerknęła w oczy przyjaciółki, z ulgą zauważając, że Hermiona patrzy na nią bez złości.
 - Zastanawiałam się, skąd wiedział... Spotkaliśmy go z Ronem na korytarzu, zapytał tylko, czy Harry już tam jest.... O matko. – nagle zbladła. – On by nie zdążył. Gdybyśmy dopiero wtedy wysłali mu wiadomość, mógłby nie zdążyć.
 - Spokojnie. – szepnęła Rinnie, odgarniając przyjaciółce kosmyk niesfornych włosów za ucho.
 - Miałaś to swoje przeczucie, tak? – Rin skinęła głową. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
 - Mówiłam. Nie chciałaś słuchać. – dziewczynki zamilkły na chwilę. Temat był zamknięty. Erine wstała. – Nie mów im jeszcze, dobrze? – wskazała na chłopców.
 - Nie muszą wiedzieć wszystkiego. – tym razem to Hermiona puściła jej oczko.
 - Hermiono... jeżeli nie będę czuła, że coś wam zagraża, nigdy nie zdradzę żadnej twojej tajemnicy. Obiecuję.
Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową, dziękując bez słów.
 - A teraz spróbuj się jeszcze przespać. Muszę znikać, zanim pani Pomfrey mnie tu nakryje.
 - Ale mówiłaś, że już jest rano... – szatynka była wyraźnie zdezorientowana, ale posłusznie opadła na poduszki.
 -  Jest piąta rano, Mia. – Erine zachichotała, zatrzymała się w drzwiach, żeby pomachać na pożegnanie i wyszła.
Starając się stąpać bezgłośnie, przeszła kawałek po korytarzu, mając nadzieję, że na nikogo się nie natknie, aż poczuła za plecami czyjąś obecność. Profesor Dumbledore stał przy drzwiach Skrzydła Szpitalnego i śmiał się cicho z jej miny.
 - Ja też mam kilka tajemnic, Erico. – powiedział, podchodząc do dziewczynki. – Chodź ze mną, chciałbym z tobą porozmawiać.
Rin posłusznie ruszyła za nim, zachodząc w głowę o czym nauczyciel może chcieć z nią rozmawiać przed świtem, kiedy cała szkoła jeszcze śpi, a Harry, Ron i Hermiona leżą w szpitalu.
            W milczeniu dotarli do kamiennego gargulca, który przepuścił ich bez jednego słowa, podejrzliwie łupiąc na Rinnie. Kręte schodki poruszyły się, gdy tylko na nich stanęli, transportując ich na samą górę. Gdy weszli do obszernego pomieszczenia, dyrektor poprowadził ją do masywnego biurka, mijając po drodze stoliki z kruchą, srebrzystą aparaturą, nieprzyjemnie kojarzącą jej się ze sprzętem w laboratorium ojca, w którym warzył mikstury, płynące teraz w jej krwi. Wzdrygnęła się i spojrzała na feniksa, siedzącego na złoconej żerdzi. Przyglądał jej się, przekrzywiając łepek.
            Profesor Dumbledore odsunął dla niej krzesło, poczym zasiadł w fotelu po drugiej stronie mebla. Za jego plecami całą ścianę zajmowały portrety byłych dyrektorów Hogwartu, którzy teraz smacznie chrapali, a niektórzy zasypiali z powrotem po obrzuceniu jej badawczym spojrzeniem. Widocznie nie uznali jej za interesujące zjawisko.
 - Na pewno zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem. – wyrwał ją z zamyślenia głos nauczyciela. – Po pierwsze, chciałbym ci podziękować. Gdyby nie ty, Harry mógłby już nie żyć. Obawy panny Granger były słuszne. Gdybym został wezwany dopiero wtedy, kiedy spotkałem ją z panem Weasleyem, byłoby już dla niego za późno.
 - Nie ma mi za co dziękować, panie profesorze. To pan go uratował.
 - Ale ty dałaś mi możliwość. – stary czarodziej się uśmiechnął. – Poza tym, wydaje mi się, że jestem ci winien trochę wyjaśnień. Trochę, bo ty też zdradziłaś mi jedynie część prawdy, a i Harry, gdy się obudzi, nie dowie się o twoim udziale w tej historii. – Dyrektor mrugnął do niej, a ona skinęła głową. To był uczciwy układ.
 - Czy wiesz, jak Harry stracił rodziców? – Dumbledore znienacka przeszedł do konkretów.
 - Wiem, że zamordował ich Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A kiedy chciał zabić Harry’ego, stracił moc, i prawie życie, a Harry’emu została ta blizna. – przejechała palcem po czole, kreśląc kształt błyskawicy.
 - Tak. To właśnie on, Voldemort, był tym złem, którego obecność wyczuwałaś. Opętał profesora Quirella, dlatego tak źle się przy nim czułaś. – profesor przerwał na chwilę i spojrzał na nią przenikliwie. – Przypuszczam, ze się domyślasz, jaki jest teraz główny cel Voldemorta.
 Dziewczynka milczała przez chwilę, patrząc przed siebie szeroko otwartymi oczami. Stary mędrzec zastanowił się przez chwilę, czy nie przesadził. Chłopiec musi wiedzieć, będzie mu musiał powiedzieć, ale czy ma prawą ją też tym obarczać?
Oni mają tylko po jedenaście lat...Ale zanim zdążył zwątpić w słuszność swoich poczynać, Erine spojrzała znowu na niego.
 - Zabić Harry’ego. Odzyskać moc.
 - Nie możemy mu na to pozwolić. Dlatego mam prośbę. Słyszałem, co obiecałaś swojej przyjaciółce i nie mam zamiaru nakłaniać cię do zdradzania sekretów przyjaciół. Ale chciałbym, żebyś informowała mnie o twoich przeczuciach. Wszystkich tak silnych, jak to, które cię do mnie przyprowadziło i wszystkich dotyczących Harry’ego. Dobrze?
Zauważył, jak się wzdrygnęła, gdy wspomniał o wilczej zdolności, której miałaby świadomie i regularnie używać.
 - Wolałabym... To znaczy, nie lubię używać tych zdolności – skrzywiła się, jakby rozmawiali o czymś wyjątkowo obrzydliwym. – ale jeżeli miałoby to komuś pomóc...

 - Nie jestem przekonany, czy patrzysz na to tak, jak powinnaś, Erico. Jest coś, o czym nie wiesz.

########
W końcu wróciłam!!
Mam nadzieję, ze jeszcze nie straciliście do mnie cierpliwości i ktoś
jeszcze czeka na zaginione w czasoprzestrzeni notki.
Rozdział podzieliłam na dwie części, w związku z czym
wyjątkowo publikuję w terminie. Część drugapowinna się pojawić niedługo,
 kiedy tylko zdołam ją przepisać na komputer.
Strasznie, strasznie przepraszam za tę zwłokę.
Nawet nie wiecie, jak mi głupio.
Postaram się pisać częściej i nadrobić przez wakacje zaległości u Was.
Opinie i wytykanie błędów mile widziane ;)
Pozdrawiam,
Wasza Erica

czwartek, 25 czerwca 2015

Ogłoszenie

Uwaga, uwaga... skończyłam rozdział!!! Powinnam go opublikować do końca miesiąca, tym razem naprawdę. :) Mam nadzieję, że jeszcze nie straciliście do mnie cierpliwości. Pozdrawiam was serdecznie i wkrótce zapraszam na rozdział :) Wasza Erica