środa, 25 czerwca 2014

IX: Później będzie łatwiej...

           Erine otworzyła swoje szare, wilcze oczy i przeciągnęła się. Przez chwilę kontemplowała baldachim, okrywający jej łóżko, zastanawiając się, czy wydarzenia tej nocy nie były tylko snem. Kiedy stwierdziła, że nie, ogarnęły ją wątpliwości: czy przez ostatnie parę godzin bliźniacy nie zmienili zdania na jej temat i nie zerwą przyjaźni. Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.
           Usiadła, przygładzając burzę włosów, sterczących w każdym możliwym kierunku (pod wpływem leśnego powietrza napuszyły się, jeszcze bardziej zwiększając objętość). Odsunęła kotarę, wstając. Przeciągnęła się, wyginając do tyłu, aż coś chrupnęło w jej kręgosłupie. Nie zważając na to, że była dopiero szósta rano - sprawdziła godzinę na budziku Lavender, który nigdy nikogo nie budził, za to perfekcyjnie wskazywał czas - ubrała się w kompletny uczniowski mundurek: białą koszulę z kołnierzykiem, krawat w barwach domu i czarną, prostą szatę. Dała sobie spokój z czesaniem, gdy po kilku minutach nie udało jej się zlokalizować zęba, który jej grzebień stracił w gąszczy jej włosów.
        Nigdzie nie mogła znaleźć butów. Zajrzała pod szafkę nocną i wieko kufra, ale zauważyła je dopiero, kiedy schyliła się pod łóżko. Uśmiechała się, wciągając je na stopy. Wykonane z ciemnobrązowego zamszu, z wąskimi przodami i szerokimi cholewkami tuż nad kostkę, na delikatnym podwyższeniu, były jej ulubionym obuwiem, nosiła je niezależnie od pogody. Były zrobione na wzór botków jej matki, jedynej rzeczy należącej do niej, jaką kiedykolwiek znalazła w domu; jej pokój był zamknięty na cztery spusty, a buty wygrzebała kilka lat wcześniej z szafki w przedsionku. Ich kopię ojciec podarował jej na ostatnie święta.
           Westchnęła i po cichu wyszła z pokoju. W salonie nie było żywej duszy, więc zamiast czekać na Freda i George'a, postanowiła się przejść. Starając się stawiać jak najcichsze kroki, zeszła na parter, ale wrota okazały się zamknięte. Wróciła więc do tajnego wyjścia, którego użyli w nocy. Zbiegła po stromych stopniach, modląc się, by po drodze nie natknąć się na Filcha.
           Odetchnęła głęboko, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Rześkie poranne powietrze wydawało się cudownie lekkie w porównaniu z gęstą atmosferą Nocy Duchów, a zamiast srebrzystego księżyca przez chmury przeświecały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Swobodnym spacerem dotarła na skraj błoni, do chatki gajowego. Hagrid krzątał się przed drzwiami, usiłując namówić Kła na przechadzkę. Kiedy zauważył dziewczynkę, pomachał do niej ogromną dłonią. Podeszła, starając się trzymać na dystans od psa, pamiętając ich poprzednie spotkanie. Jednak tym razem brytan przyjaźnie zamachał ociężałym ogonem, wywołując na jej twarzy cień uśmiechu
 - Co tu robisz tak wcześnie, Erica? Wrota powinny być jeszcze zamknięte.
 - Ee... nie mogłam spać i poszłam się przejść. - bąknęła wymijająco, uciekając spojrzeniem.
 - I tak przypadkiem wyniosło cię akurat przed moją chatę, hm?
No tak, z tego nie zdoła się wyłgać.
 - Hagridzie... Profesor Dumbledore powiedział ci o mnie wszystko, tak? - zerknęła niepewnie, a gdy wielkolud potwierdził, podjęła, wyłamując sobie palce. - Bo... w nocy... tak wyszło, że tam byłam, to znaczy w lesie, i coś nas, znaczy mnie, napadło, i zraniłam to coś... chyba dość mocno... Ale żyło i... - urwała, nieco przerażona chmurną miną gajowego.
 - Jak wyglądał ten stwór?
Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów.
 - Wielki potwór, miał siwe futro, chyba był stary. Przypominał niedźwiedzia, i miał taki dziwny pysk, jakby pomiędzy niedźwiedziem a wilkiem.
 - Behemot.Te bestie znowu musiały przywlec się do Zakazanego Lasu. Pląta się to tu i tam i zżera, co tylko uda im się złapać. Ohydne stwory. I strasznie głupie, cholibka, wybijają się nawzajem i jest ich coraz mniej. Będę musiał iść to opatrzyć. Ech, miałem kapkę inne plany na dzisiaj... - wymownie spojrzał na beczkę pełną wody i posklejane, brudne futro kła.
        Wszedł do domu i zaczął upychać w przepastnych kieszeniach płaszcza rzeczy, potrzebne na tę wyprawę: skrawki materiału i fiolki z tajemniczymi wywarami. Nagle wystawił zza framugi kudłatą głowę.
 - Erica! Następnym razem trzymaj Weasleyów z daleka od lasu! I ciebie też to dotyczy!
Stała z uchylonymi ustami, mimo rozbawienia, wywołanego zbulwersowaniem gajowego, nie mogąc wyjść z szoku, że wszystkiego się domyślił. Ale ostatecznie nie była szczególnie tajemnicza, a z bliźniakami miał do czynienia od dwóch lat i wiedział, czego można się po nich podziewać.
        Kiedy Hagrid miał już wszystko, czego potrzebował, zatrzasnął ogromne drewniane drzwi, zamknął je na klucz, pożegnał się z gryfonką, zagwizdał na psa, po czym z kuszą na ramieniu i latarnią w dłoni ruszył do linii drzew. Dziewczynka poszła w swoją stronę, ale nagle stado ptaków, które spłoszone poderwały się do lotu z głębi lasu, przypomniała sobie o dziwnym przeczuciu, które towarzyszyło jej przez całą nocną eskapadę, i o zapomnianym, agonalnym rżeniu jakiegoś zwierzęcia.
 - Hagridzie, w tym lesie jest coś złego, co nie powinno... - zawołała, ale mężczyzna zniknął już pośród drzew.

*

        Na szkolnym korytarzu stukały samotne kroki. Wbrew swemu zwyczajowi, po porannym zwiedzaniu Erine wracała do pokoju wspólnego, zamiast udać się od razu na śniadanie. Rozmowa z Hagridem, w której nie zdążyła mu powiedzieć o złu, czającym się w Zakazanym Lesie, nadal nie dawała jej spokoju.
 Nic mu nie będzie - usiłowała się przekonać, wlokąc się pod portret Grubej Damy. Malowana kobieta przecierała oczy, przeglądając się w niewielkim, ręcznym lusterku. Zauważyła gryfonkę dopiero wtedy, gdy ta zatrzymała się krok przed obrazem.
 - Podaj hasło. - zażądała Gruba Dama, ziewając umiarkowanie dystyngowanie.
 - Galopujące gargulce. - wymamrotała Rin z rezygnacją.
 - Coś ty taka wesoła i pełna życia z samego rana? - spytała z przekąsem Dama, zanim portret odchylił się, umożliwiając wejście do środka.
         Tuż za przejściem dziewczynka wyminęła dwóch postawnych siódmoroczniaków o podkrążonych oczach, którzy określali Snape'a wyjątkowo soczystymi epitetami. Eseje - postawiła diagnozę, oglądając się za nimi. Pewna, ze nikogo innego nie ma w salonie, udała się do swojej sypialni i zabrała torbę z książkami. Uśmiechnęła się do zaspanej Hermiony i w miarę rześkiej Parvati, która stała po środku pokoju i zastanawiała się, czy już budzić Lavender. Zostawiając ją z tą decyzją, Rinnie opuściła pokój na palcach, cichutko zamykając drzwi.
         Zbiegła po schodach, zatrzymując się u ich stóp. W fotelach na przeciwko siedzieli bliźniacy. Czekała na to spotkanie odkąd się obudziła, ale nie była przygotowana na ucisk w żołądku, który teraz czuła.
 - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha, Rinusiu. - oznajmił Fred, podnosząc się i mierzwiąc jej włosy nad czołem. George spojrzał krytycznie na dzieło brata i "poprawił" je z lewej strony.
 - Zaraz zobaczę dwa wyjątkowo piegowate, jeśli nie przestaniecie tak robić... - odpowiedziała groźnym szeptem, jednak w jej oczach tańczyły wesołe iskierki. Ogromna ulga, spowodowana swobodnym zachowaniem przyjaciół odmieniło jej samopoczucie o 180º i wyparło z myśli troskę o gajowego.
 - Czy ona nam grozi, Fred? - spytał George z udawanym przerażeniem.
 - Przypuszczam, że nie sądzę - wyszczerzył się drugi bliźniak. - Właściwie możemy już iść, czekaliśmy tylko na ciebie. Lee jest nadal święcie obrażony o te dredy. - dorzucił w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie.
 - W dziennym świetle są jeszcze bardziej, hmm, urocze.


*

         Minęła połowa listopada. Na dworze z każdym dniem robiło się coraz chłodniej, o świcie pojawiał się szron, codziennie utrzymujący się dłużej. Ten ranek był wyjątkowo chłodny. Erine nie spała zbyt dobrze i obudziły ją dopiero piski spanikowanej Lavender, która wyskoczyła z łóżka, przerażona, że już tak późno, i dostała małego szoku termicznego. Erine szykowała się szybciej od koleżanki, więc ubierając się leniwie, wciąż jeszcze dochodząc do siebie, była gotowa w tym samym czasie. 
         Szła teraz, wtulając szyję w kołnierz skórzanej kurtki, na którą narzuciła szatę, i słuchała chaotycznej paplaniny dziewczyn. Te kilka tygodni dzielenie sekretu z bliźniakami dodały jej nieco pewności siebie. Pójście ze współlokatorkami do Wielkiej Sali przez ciemne korytarze już nie wywoływało w niej paniki. Poza tym ufała dziewczynom na tyle, że niezbyt obawiała się ich reakcji. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Dzięki Fredowi i George'owi przestawała się uważać za potwora. 
 - Z czego się cieszysz, Rin? - wyrwał ją z zamyślenia miły głos Parvati.
 - Ja? Z niczego. - uśmiechnęła się, tym razem do brunetki, a jej oczy zalśniły delikatnie w cieniu. - Po prostu mam dobry humor. - uzupełniła, patrząc przed siebie. Mimo wszystko, lepiej się za bardzo nie pokazywać.
 - Już niedługo. - wtrąciła posępnie Lav. - Snape pewnie planował przez cały weekend, jak nas wykończyć.
         Wszystkie trzy gryfonki jęknęły głośno. Poniedziałkowa lekcja eliksirów, trzecia lekcja tego dnia, była wyjątkowo znienawidzona, nawet przez faworyzowanych przez nauczyciela ślizgonów.
 - Nie musiałaś tego mówić... - pożaliła się Rin, przeczesując palcami bujne włosy i pozwalając im opaść na twarz. Mimo zaufania do znajomych, obcych bała się w dalszym ciągu.
 - Weasleyowie znowu cię nam porwą, prawda? - upewniła się Parvati, gdy przekraczały masywne wrota Wielkiej Sali.
 - Nie wiem. Tak. - poprawiła się, widząc rude czupryny bliźniaków, trzęsących się ze śmiechu, przez który ledwo dawali radę do niej pomachać. Tuż obok nich z ławy poderwało się właśnie kilku chłopców z ich klasy i z mniej lub bardziej głupimi minami zmierzali do wyjścia. Wśród nich był Lee Jordan, którego włosy odzyskały już naturalny, ciemny kolor, w związku z czym wspaniałomyślnie wybaczył dowcipnym przyjaciołom. W biegu przywitał się z Erine, która odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem, zanim zajęła miejsce obok rudzielców. Popatrzyła na nich pytająco, biorąc łyk gorącej herbaty.
 - Uwierzysz, że tylko my pamiętaliśmy o pracy domowej z transmutacji? - wykrztusi Fred pomiędzy salwami niekontrolowanego rechotu. Dziewczynka zachichotała i zaczęła żuć rogalika z czekoladą, czekając, aż przyjaciele wreszcie się uspokoją. Spojrzała w górę, na zaczarowane sklepienie. Dziś wyglądało jak ponure, jesienne niebo. Gęste chmury zwiastowały opady, jednak nie wiadomo było, czy spodziewać się deszczu, czy pierwszego w tym roku śniegu. 
         Zachmurzone niebo było szare. Ciemnoszare, jak oczy jej ojca. Opuściła wzrok, gorączkowo szukając czegoś, by zająć myśli.. Wtedy przypomniała sobie, o czym myślała poprzedniego wieczora.
 - Chłopaki... chciałabym was o coś poprosić. - powiedziała niepewnym półgłosem, uciekając spojrzeniem.
 - Spędzamy razem sporo czasu, a wy przyjaźnicie się z Lee Jordanem... Nie chcę, żebyście mieli przed nim jakieś tajemnice... - urwała, widząc jak oczy bliźniaków robią się większe i większe. Westchnęła. - Po prostu... powinien wiedzieć, i chciałam was poprosić, żebyście mu powiedzieli... o mnie. Nie wszystko. Tylko tyle, żeby wiedział, co jest grane. Tyle, ile trzeba. - spojrzała na nich i przez moment dostrzegli w jej oczach to zagubienie, którego w nich nie było od Nocy Duchów.
 - Nie ma sprawy, Rinnie.
 - Powiemy mu. Trochę.
 - Tyle, ile trzeba.
 - Tyle, żeby ogarnął...
 - On i tak nie ogarnie...
 - Stary, jak my ogarnęliśmy...
Erine nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, podczas, gdy bracia nadal się przekomarzali. Gdy udało jej się uspokoić, większość uczniów opuszczała salę i udawała się na lekcje. 
 - Na nas też pora, Fred, transmutacja czeka.
 - Więc zbierajmy się.
Dziewczynka miała na końcu języka uwagę, że nie zaczyna się zdania od więc, gdy nagle bliźniacy śmiertelnie pobledli i spojrzeli na siebie.
 - Wypracowania...
 - Dla McGonnagal...
 - Zostały...
 - W BIBLIOTECE!
Teraz to bliźniacy wybiegli z sali w szaleńczym tempie, zostawiając przy stole duszącą się ze śmiechu dziewczynkę. Rin rozejrzała się i przez łzy zauważyła Parvati i Lavender, przybite perspektywą tortur Snape'a. Wzięła swój niedokończony rogalik i poszła w ich stronę. Chyba wiedziała, jak je rozweselić.

*

 - Eliksir miał być pistacjowo zielony, a nie miętowy, Volf. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie jest?
Lavender miała rację. Eliksir dekoncentrujący (jakby ktokolwiek w tej szkole takiego potrzebował) miał piekielnie trudną recepturę, zwłaszcza na ich możliwości. Poza tym opary, unoszące się nad kociołkami skutecznie rozpraszały pracujące przy nich osoby, a profesor był jeszcze mniej przyjazny młodzieży niż zwykle. 
 - Może jest złe światło? Ja widzę pistacjowy - zaryzykowała. Nie zamierzała znowu dać Snape'owi okazji do pastwienia się nad sobą.
 - Och, ja wiem, że ty widzisz różne rzeczy, Volf. Co pana tak bawi, panie Malfoy? Może teraz przyjrzymy się pańskiej pracy.
 - Stronniczy gad... - wyszeptał Harry ledwo przebijając się przez peany na cześć co najwyżej miętowej brei uwarzonej przez ślizgona. Potter też został zmieszany z błotem. Standardowo. Ich męki przerwał dzwonek, który zmusił nauczyciela do przerwania subiektywnego oceniania uczniów i zadania pracy domowej.
 - W trzydziestu calach pergaminu wykażcie, jakie błędy popełniliście podczas ważenia eliksiru. Macie wyczerpać temat. - Snape cedził każde słowo osobno, co nadawało jego wypowiedzi szczególnie nieprzyjemny charakter. 
         Udręczeni pierwszoklasiści zebrali swoje rzeczy z prędkością światła i w pośpiechu wychodzili z lochu. Przybita Erine czekała przy drzwiach na koleżanki z pokoju. W takim nastroju nawet odludki potrzebują czyjegoś towarzystwa. Obejrzała się, by sprawdzić, czy koleżanki już idą, i coś strzepnęło jej na twarz starannie odgarnięte włosy. Zmarszczyła brwi. 
 - Tu jest za dużo ludzi. Chodźmy gdzieś, gdzie jest jaśniej. - usłyszała szept brunetki.
Zszokowana spojrzała jej pytająco w oczy, ale Parvati tylko wymownie kiwnęła głową i, łapiąc za rękaw, pociągnęła w kierunku schodów.

*

         Po obiedzie pierwszą popołudniową lekcją było zielarstwo. Pierwszoklasiści właśnie zaczęli opuszczać Wielką Salę, gdy zaczarowane sklepienie zachmurzyło się całkowicie, zwiastując śnieg.Wywołało to powszechne podekscytowanie, oznaczało jednak pilną potrzebę wydobycia zimowych okryć.
 - O rety, muszę lecieć po płaszcz! - Rin przerwała opowiadanie bliźniakom, ile mogła wiedzieć Parvati.
- Mam zielarstwo, zobaczymy się wieczorem! - uśmiechnęła się na koniec i szybkim krokiem skierowała się na wieżę. Wchodząc do pokoju wspólnego minęła Hermionę. Ciepło ubrana gryfonka uśmiechnęła się na powitanie.
 - Gdzie zgubiłaś chłopaków? - nie wiedziała, czemu właściwie zdecydowała się zagadać.
 - Zjadłam szybciej i poszłam do biblioteki. Spotkamy się przy szklarniach. Może pójdziemy razem?
 - Dzięki, ale muszę poszukać płaszcza. Chyba wsadziłam go na samo dno kufra.
 - O, wreszcie zaczniesz chodzić w płaszczu? to chyba cud, że jeszcze się nie przeziębiłaś, robiło mi się zimno, jak tylko na ciebie patrzyłam.
 - Mam jakieś norweskie korzenie, tam cały czas jest zimno. - Rin z uśmiechem wzruszyła ramionami. Podobała jej się ta rozmowa, była taka... normalna.- Ale jak już jest śnieg, to trzeba się ubrać. Lećmy już, bo się spóźnimy.
         Dziewczynki odwróciły się i każda ruszyła w swoją stronę. W dormitorium Rinnie zastała Lavender, która dla odmiany czekała na Parvati, dobierającą szalik do okrycia. Erine przyklęknęła przy łóżku i wyszarpnęła z pod niego kufer, którego wieko jęknęło żałośnie przy otwieraniu. Jego zawartość była, delikatnie mówiąc, w nieładzie. Naprawdę musiałaby w nim posprzątać.
 - Rinnie, czekać na ciebie? - spytała Lav, gdy brunetka wrzucała do swojej skrzyni odrzucony szalik.
 - Idźcie. To jeszcze potrwa. - Rin nawet nie wynurzyła głowy z kufra. Kiedy drzwi się zamknęły, zaczęła przeklinać swoją głupotę. Przecież w sypialni stała szafa. Jedna szafa dla czterech dziewczyn, akurat tyle miejsca, by powiesić płaszcze, peleryny i szaty. Mogła wypakować okrycie we wrześniu, teraz po prostu wyjęłaby je z szafy, zamiast przekopywać się przez cały swój dobytek.
         W końcu udało jej się wyszarpnąć płaszcz z kłębowiska ubrań. Jedyny płaszcz, na który wystarczyło jej pozostawionych przez ojca pieniędzy. Nadawał się na zimną jesień, a musiał wystarczyć również na całą mroźną zimę. Spojrzała na niego; nie wyglądał źle. Tylko czy nie zamarznie na kość, kiedy spadnie więcej śniegu? Trzymała płaszcz przed sobą, oceniając jego stan, aż jej wzrok padł na wszywkę z nazwiskiem. Erine E. Volf. Westchnęła.
 - Naprawdę mógłbyś już wrócić, tato...


         Kilka minut później szła korytarzem do Sali Wejściowej. Przez całą drogę szamotała się z klamrą płaszcza, która za nic nie chciała się zapiąć. Była już niedaleko wyjścia, kiedy usłyszała czyjeś kroki, dość blisko. Odruchowo się skuliła, nadal bała się obcych ludzi, a nie mógł to być żaden z jej przyjaciół. I na swoje nieszczęście miała rację.
 - No proszę, kogo my tu mamy... - rozległ się za nią zimny głos Dracona Malfoya. - Nawet nie umiesz się ubrać, co? Nawet tego twój żałosny ojciec cię nie nauczył? - wysyczał, stając tuż przed dziewczynką. Nie musiała unosić wzroku z czubków jego drogich butów, żeby wyobrazić sobie drwiący uśmiech na twarzy ślizgona.
 - Nic nie wiesz o moim...
 - A ty wiesz, skoro trzymał cię zamkniętą w domu przez cały czas?! Co nawet nie umiesz spojrzeć mi w oczy, ty tchórzu? Patrz na mnie! - wrzasnął i uniósł rękę, ale zanim zdążył ją tknąć, powstrzymał go inny krzyk.
 - Zostaw ją, Malfoy!
Dziewczynka była tak samo zdziwiona, jak jej agresor. To był głos Rona.
 - Co, Weasley, ciągnie biedę do biedy? - zadrwił, pogardliwie szarpiąc połę wyświechtanego płaszcza Erine.
 - Mówiłem ci, zostaw ją! - warknął rudzielec zbliżając się tak bardzo, że bez mógł problemu uderzyć Malfoya w bladą twarz.
 - Jest nas tu troje. Dwa słowa przeciw twojemu, w razie czego, więc radzę ci, zabieraj się stąd.
 - Zapłacisz mi za to. Oboje mi zapłacicie. - wysyczał blondyn, oddalając się z grymasem wściekłości.
 - Zrobił ci coś? - zapytał Ron, kiedy kroki ślizgona ucichły.
 - Nie, w porządku. Ale czemu, Ron? Przecież... ty mnie nie cierpisz... - szepnęła, zerkając na niego niepewnie spod grzywki.
 - Ja po prostu nie wiem kim, czy czym ty tam jesteś. Ale przyjaźnisz się z moimi braćmi. I jesteś w Gryfindorze, a gryfoni trzymają się razem.
 - Dziękuję, Ron. - uśmiechnęła się do niego, trochę niepewnie, ale za to patrząc mu prosto w oczy, podczas gdy zbłąkany promień słońca tworzył nieludzkie srebrne refleksy w jej własnych.
 - Idź na lekcję, ja szedłem jeszcze po rzeczy. - rzucił na odchodne.
Gryfoni trzymają się razem. Jeszcze nigdy aż tak się nie cieszyła, że jest gryfonką.

 - Hej. - przywitała się cicho kilka minut później, podchodząc do Harry'ego i swoich współlokatorek. Usiłowała się uśmiechnąć, ale nie całkiem jej się udało.
 - Ron zaraz przyjdzie. On... mijał mnie w Sali Wejściowej. - wyjaśniła, nie mogąc się zdobyć na opowiedzenie incydentu z Malfoyem.
 - Rin, coś się stało? - spytała Hermiona, zaniepokojona nagłą zmianą nastroju koleżanki.
 - Nie, nie, skąd. - odpowiedziała szybko dziewczynka, patrząc w bok. Gryfonkom wydało się to dziwne, przecież w dziennym świetle nikt nie mógł zauważyć w niej niczego dziwnego.
 - Rinnie...
 - Patrzcie, Ron idzie! - Erine podjęła ostateczną próbę odwrócenia od siebie uwagi. Posłała Weasleyowi spojrzenie mówiące "Nie mów im, proszę". Rudzielec, nawet, jeśli się zdziwił, nie dał nic po sobie poznać. Kiedy włączył się do rozmowy, zmieniając temat, spuściła głowę i skuliła się, zamykając w sobie.
Twój żałosny ojciec...
Zamknięta w domu przez cały czas...
Ty tchórzu...
Kim, czy czym ty tam jesteś...
Nie radziła sobie. Wchodząc do szklarni, podjęła decyzję.

########################

Witam was po skandalicznie długiej przerwie!
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko brak czasu i wyczerpanie intelektualne związane z końcem roku szkolnego. Mam nadzieję, że po tak długim oczekiwaniu ta skromna notka was nie rozczaruje. W wakacje postaram się pisać szybciej.
Przy okazji, zapraszam was na moją miniaturkę, opublikowaną na blogu mojej przyjaciółki.
Odnosi się do jej opowiadania, mam nadzieję, że znajdziecie czas by rzucić okiem, i wam się spodoba.
Życzę miłych wakacji, dziękuję za cierpliwość i proszę o dalszą :)
Wiecznie spóźniona Erica.