wtorek, 30 czerwca 2015

XI, cz I: Harry

        Erine siedziała po turecku na swoim łóżku, wpatrując się w blady sierp księżyca na granatowym, nocnym niebie. Chociaż nie było pełni, nie mogła spać. Martwiła się o przyjaciółkę.
Hermiona, Ron i Harry zawsze wtykali nosy w nie swoje sprawy, a teraz chodziło o coś dużego. Westchnęła. Nie chciała ich podsłuchiwać, naprawdę. Po prostu rozmawiali tak cicho, że nikt nie mógł ich usłyszeć. Oprócz niej. Ale poza Hermioną żadne z nich nie znało jej tajemnicy, więc nie wiedzieli, że powinni szeptać jeszcze ciszej. A teraz Rin wiedziała co knują. Ale nie wiedziała, jak wybić przyjaciółce z głowy poszukiwanie tego, czego pilnowało monstrum na trzecim piętrze.
Ani kim jest Nicolas Flamel. Nazwisko brzmiało dziwnie znajomo, jak gdyby już obiło jej się o uszy, i w innych okolicznościach starałaby się odkryć dlaczego, ale teraz jej to nie obchodziło. Myślała tylko, jak wyciągnąć Hermionę – nie, całą trójkę – ze sprawy, przed którą instynktownie drżała mocniej każdego dnia.
Ale nie mogła się przemóc, żeby z nią porozmawiać. Nie miała prawa mówić komuś, że to, co robi, jest niebezpieczne. Przyjaźń z nią była niebezpieczna.
 „Po prostu zaczekam na dobrą okazję.” – postanowiła, kładąc się i zaciągając zasłonki.

            Dobra okazja nadarzyła się następnego dnia. Rin szukała w kufrze podręcznika do transmutacji, kiedy do dormitorium wbiegła podekscytowana Hermiona.
 - Rinnie, widziałaś tę książkę z biblioteki, którą czytałam?
 - Książkę? Którą? – zmarszczyła brwi. Dziewczyna ciągle coś czytała.
  - Tą... troszkę grubszą.
 -A, mówisz o tej cegle. Koło twojego kufra, pod łóżkiem. Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, po czym na dobre wynurzyła się spod wieka, ciskając zdobycz na swój materac. – Ale po co ci ona teraz? – coś tu nie grało. I to bardzo.
 - Ee... po prostu przypomniałam sobie, że natknęłam się tam na coś ciekawego. I chciałam to przeczytać chłopakom. – Hermiona uśmiechnęła się i, z opasłym woluminem pod pachą, ruszyła w stronę drzwi.
 - Coś ciekawego o Flamelu? – chociaż głos Erine był niewiele głośniejszy od szeptu, Hermiona zatrzymała się nagle, jakby natrafiła na opór. Odwróciła się na pięcie, napotykając jasnoszare oczy patrzące na nią dziwnie.
 - Skąd...
 - Co wy robicie, Hermiono? – Rin zacisnęła dłoń na nadgarstku koleżanki. – Co wy chcecie zrobić?
 - Rinnie – Gryfonka spróbowała uwolnić rękę z uścisku, który jednak okazał się o wiele silniejszy, niż mógłby się wydawać. – nie zdradziłam chłopakom twojej tajemnicy. Nie mogę tobie zdradzić naszej.
 - To się źle skończy, Mia... – twarz Hermiony rozluźniła się na zdrobnienie, którego Rin używała jako jedyna.
 - Damy radę, Rin. – uśmiechnęła się, a chwyt na jej ręce zelżał, ale jeszcze się nie odwróciła, by odejść. – To co robimy... szkoła może być zagrożona. I nie tylko. Ktoś zły może ukraść... – Hermiona urwała, niepewna, czy nie zdradza za wiele.
 - Coś strzeżonego przez wielkiego śmierdzącego psa. Rozumiem. – Rin kiwnęła głową i przyjaciółki wyszczerzyły do siebie zęby, zanim znów opanowało je nieznośne napięcie towarzyszące całej sytuacji. – A ten Flamel? Co on ma do tego?
 - Z tego, co mi się wydaje, całkiem sporo. Muszę już iść, Rinnie. – Gryfonka uśmiechnęła się, usuwając nadgarstek z uścisku.
 - Uważajcie. – szepnęła jeszcze Rin, ściskając dłoń przyjaciółki, zanim całkiem ją puściła.
            Stała tak jeszcze przez chwilę, patrząc na zamykające się drzwi i próbując poskładać  fakty.
Na trzecim piętrze, w zamkniętym korytarzu, wielki pies pilnuje czegoś, co według Hermiony może zostać skradzione. I z czym ma coś wspólnego jakiś Flamel.
A w lesie jest coś, co sprawia, że włoski na karku stają jej dęba, gdy tylko zbliży się do linii drzew.
Coś, co zabija jednorożce.
Coś, co rzuciło się na Harry’ego w czasie szlabanu.
Nagle bardzo, bardzo źle się poczuła. Skuliła się na łóżku, obejmując się ramionami i wciskając głowę w kolana, za wszelką cenę próbując się ukryć przed złym przeczuciem, silnym, jak jeszcze nigdy w życiu.

*

Nie mogła wytrzymać. Nie mogła słuchać jego głosu, jakby miliard szpilek przebijało jej się przez uszy do mózgu, a część z nich opadała niżej, tworząc gulę w gardle i kłując w serce. Kuliła się w ławce, wbijając tępe spojrzenie w turban profesora obrony przed czarną magią, ignorując zaniepokojone szepty siedzącej obok Parvati. Chociaż Erine bezpośrednio to nie dotyczyło, czuła, jak od wczorajszej rozmowy cała ta sprawa ją niszczy. Wyprostowała się nieco, podnosząc rękę do góry.
 - Czy mogę wyjść, panie profesorze? – spytała cicho, przerywając wywód nauczyciela. – Źle się czuję.
 - O-oczywiście, idź d-do S-skrzydła Szpitalnego. – wyjąkał Quirrel. Zgarnęła do torby swoje rzeczy i opuściła klasę, ale tuż za rogiem zmieniła kierunek i ruszyła w kierunku gabinetu dyrektora.
Wiedziała, dokąd iść, odkąd była świadkiem, jak wyjątkowo wściekły Filch ciągnął tam za uszy bliźniaków. Nie przewidziała jednak jednego, drobnego szczegółu. Mianowicie tego, że strzegący wejścia kamienny gargulec zażąda od niej hasła. Zrobiła zbolałą minę.
 - Ale ja naprawdę muszę tam wejść... – jęknęła, patrząc błagalnie na granitowe oblicze. Rzeźba prychnęła.
 - Nie myśl sobie, że weźmiesz mnie na litość.
Westchnęła i odwróciła się by odejść, gdy nagle stanęła twarzą w twarz z profesorem Dumbledorem.
 - Zgaduję, że chciałaś mnie widzieć, Erico. Czy zdarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć?
 - Nic. Znaczy, jeszcze nie. To znaczy... Uch. -  przejechała dłonią po twarzy, po czym spojrzała staremu nauczycielowi w oczy. Jej tęczówki zalśniły w półmroku. – Muszę panu coś powiedzieć, musi pan obiecać, że dochowa tajemnicy. – jej pewność siebie drastycznie malała pod jego nieodgadnionym wzrokiem. – Proszę, panie profesorze. To ważne.
            Dyrektor kiwnął głową w spiczastym kapeluszu i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego. Nie zaprzątając sobie głowy czemu idą tam, podczas gdy stoją tuż pod jego gabinetem, Rin ruszyła za nim. Kilkanaście metrów od celu napotkali łopoczącą, czarną pelerynę.
Dzień dobry, Severusie. Erine źle się poczuła na lekcji, wolę ją odprowadzić do pani Pomfrey. – dyrektor uśmiechnął się uprzejmie do mistrza eliksirów, Erine, zawsze blada, a od wczoraj zmagająca się z przytłaczającym złym przeczuciem, przez co zbladła jeszcze bardziej, mogła śmiało stanowić potwierdzenie słów starca.
Kiedy Snape ustąpił im z drogi, ruszyła znów za dyrektorem, nawet nie zawracając sobie głowy, czemu niektórzy używają jej dwóch imion dość dowolnie.
            Zanim jeszcze kroki nauczyciela ucichły do końca, Dumbledore otworzył drzwi, zajrzał do środka, a następnie wpuścił dziewczynkę do środka. Wskazał jej jeden z foteli i sam zasiadł w sąsiednim.
 - Co się dzieje?
 - Panie profesorze, część tego, co panu powiem, zostało mi powiedziane w sekrecie, mimo, że ta osoba też miała zachować to w tajemnicy. Więc jeżeli pan się czegoś domyśli, proszę nic nie mówić, ani nie robić, jeśli nie będzie trzeba. – Nauczyciel kiwnął głową, zgadzając się. Wzięła głęboki oddech.
 - Więc, ktoś uważa, że ktoś... – urwała i jęknęła. – Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale nie mogę... Tak czy inaczej, ktoś uważa, że ktoś zły chce wykraść to coś, czego strzeże ten wielki pies. Niech pan tak na mnie nie patrzy, czuję jego smród nawet piętro niżej. – usprawiedliwiła się, błyskawicznie reagując na zdumienie w oczach czarodzieja, który w odpowiedzi ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął.
 - Ale skąd wiesz, że czegoś pilnuje? – Oj.
 - Przecież stoi na klapie. To znaczy... – zacisnęła oczy i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Uch. – Proszę udać, ze pan tego nie słyszał. Nie mogę powiedzieć, skąd to wiem.
Dyrektor z namysłem skinął głową, mierząc ją surowym spojrzeniem. – Nie byłaś tam, Erico?
 - Nie. Psy mnie nie lubią. – wzruszyła ramionami. Tymczasem profesor przeniósł uwagę na inną sprawę.
 - Dlaczego ten ktoś miałby być zły?
 - Nie wiem, tak mi powiedziała... ee... osoba, która tak myśli. Ale w lesie jest coś złego. Bardzo złego, wydaje mi się, że to to, co zabija jednorożce i zaatakowało Harry’ego. Zaczęłam to wyczuwać, gdy byłam w Zakazanym Lesie, ale teraz jest... silniejsze. – niepewnie zerknęła na rozmówcę, który patrzyła na nią dziwnie.
 - Jak? – zapytał tylko.
 - Przez eksperyment ojca mam instynkt. Jak zwierzę, jak wilk. Wiem, a raczej czuję, (co nie jest naturalne), że coś się stanie, albo, że coś – czy ktoś – jest niebezpieczny. Nie zawsze działało tak samo, ale od kiedy jestem w szkole, cały czas mam przeczucia.
 - Opanowujesz magię, więc twoje moce są silniejsze, i te czarodziejskie, i te wynikające z mutacji. I nie mam na myśli niczego złego. Domyślam się, że skoro chciałaś mi o tym powiedzieć, masz wyjątkowo złe przeczucia. – spojrzał na nią wyczekująco.
 - Oni tam zejdą. Pan już wie, kto. – mimo powagi sytuacji dyrektor puścił jej oczko. Oczywiście, że wiedział. – Nie mam pojęcia, co tam jest, ani kto miałby to wziąć, ale oni chcą go powstrzymać. Nie powinni. Nie oni, bo coś się stanie. I to złe coś z lasu ma z tym jakiś związek. Nie wiem jaki, ale skrzywdzi Harry’ego.
 - On wie?
 - Nie. Nie wie, jaka jestem, więc nie mogłam mu nic powiedzieć, a Hermiona nie dała sobie wybić z głowy mieszania się w tę sprawę.
 - Jak silne jest to przeczucie, Erico?
 - Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Czuję się tak, jakby ktoś ściskał mi coś w środku. I nie mogę znieść obecności profesora Quirella.
 - Quirella, mówisz?
Przytaknęła. Stary czarodziej wstał i podszedł do okna.
 - Erico – odezwał się po chwili. – To zło, które wyczułaś w lesie. Jesteś pewna, że wciąż tam jest?
 - Tak. To znaczy, nie... - poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Ale niby gdzie miałoby być?! – Wiem, że jest blisko, ale nie potrafię powiedzieć, gdzie dokładnie.
 - Dobrze. Jeżeli dowiesz się, albo przeczujesz, kiedy twoi koledzy będą chcieli się tam dostać, natychmiast daj mi znać. Nie ważne, czy to będzie za dnia, gwarantuję, że nie zostaniesz ukarana. Dziś wieczorem  może mnie nie być, ale zostawię w sowiarni mojego feniksa, na wszelki wypadek. – Erine kiwnęła głową. Zrozumiała. – Dziękuję ci. A teraz spróbuj o tym nie myśleć. Uciekaj, zanim zacznie się przerwa.
Rin zerwała się z miejsca i ruszyła do wyjścia, zatrzymując się na chwilę w drzwiach. Odwróciła się do wiekowego czarodzieja z uśmiechem. Chciała mu przekazać, że dziękuje za to, ze może mu ufać. Ale on już na nią nie patrzył.

*

Siedziała w Wielkiej Sali, uchylając się z linii wzroku nauczycieli za plecy kilku rosłych Gryfonów. Oparła czoło o brzeg stołu, starając się myśleć o czymś miłym. A w każdym razie nie myśleć o tarapatach w które pakowali się jej znajomi. Więc czekała na bliźniaków.
Plask!
Poderwała głowę, przerażona nagłym odgłosem tuż obok uszu.
 - Masz to zjeść. – oznajmił Lee Jordan, wskazując sporą górkę ziemniaczanego puree., które wylądowało na jej talerzu. Rin odgarnęła z oczu kosmyk włosów, nadal gapiąc się na niego dosyć bezmyślnie. Nawet nie usłyszała, jak podchodził.
 - No, już. Chłopaki mówili, że rano nic nie zjadłaś. Przypuszczam, że sprawdzą, czy coś w ciebie wcisnąłem, jak już się wyrwą ze spotkania drużyny.
Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale tym razem to Lee popisał się niebywałym refleksem i wsadził jej do buzi łyżkę pełną ziemniaków.
 - To jeft okhopnie gohące! – wyartykułowała, patrząc na niego z wyrzutem, ale chłopak zupełnie się nią nie przejął, nakładając na swój talerz porcję parujących klusek
            Po tym doświadczeniu Rin wolała nie zaczynać rozmowy, dopóki nie upora się z obiadem, ale nie do końca rozumiała nieobecność przyjaciół.
 - Spotkanie drużyny? – spytała, kiedy przełknęła, przezornie szykując następną łyżkę.
 - Przed wieczornym treningiem. Wood nie chce marnować ani chwili przed finałem.
No tak. Finał Pucharu Domów. Jak mogła zapomnieć. Bliźniaki nawijały o tym na okrągło od paru dni, żeby nie wspomnieć o Oliverze Woodzie, kapitanie zespołu, który nie mówił o niczym innym od jakichś dwóch tygodni. Musiało z nią być naprawdę kiepsko.

 - Ten człowiek ma obsesję. – jęknął Fred, opadając na ławkę koło nich kilka minut później.
 - Taa... mógłbym wyrecytować tę jego taktykę obudzony w środku nocy.
 - Nie drzyj się tak, bo jeszcze przeciwnicy spróbują szczęścia. – Rin uśmiechnęła się kpiąco znad swojego talerza.
 - Nie żebym miał coś przeciwko, te Krukonki są naprawdę ładne... Au! No co?! – pochylił się, by rozmasować kopnięty piszczel. – W każdym razie, zaczynam mieć serio dość Wooda.
 - Wierz mi, nie ty jeden. Jego przemowy... zaczyna mi przypominać Percy’ego. – Fred z namysłem machnął różdżką, lewitując pieprzniczkę w kierunku talerza brata i pozbawiając jej zawartości. – Dałbym mu coś, po czym dostanie czyraków, ale bez niego nie damy rady. Bez Wooda, oczywiście. Nie bez Percy’ego.

*

            Reszta dnia upłynęła spokojnie, jeśli nie liczyć pogoni wściekłego Percy’ego po niemal całej wieży za Fredem, który spytał, czy odpowiednio przyprawił mu obiad.
Erine udało się zasnąć po dłuższej chwili. Teraz śniło jej się coś bardzo dziwnego.

Matka, cała owinięta czarną peleryną, trzyma ją za rękę. Nie widać jej twarzy, ale Rin wie, że to ona. Zagłębiają się coraz głębiej w ciemności Zakazanego Lasu. - Tu już jest bezpiecznie. – szepcze głos, którego nie może pamiętać. – Już bezpiecznie.

Nagle Catherine zatrzymuje się i boleśnie ściska córkę za nadgarstek. Odwraca się przodem i Erine rozpoznaje rysy kobiety ze zdjęcia, ale coś się nie zgadza. Jej oczy nie są czarne, tylko jasnoszare i błyszczą w ciemności.
 - Obudź się!

Erine gwałtownie usiadła, a serce łomotało jej w piersi, jakby miało wyskoczyć.
 - Co do... – urwała, przerażona o wiele bardziej niż przed chwilą. W dormitorium słyszała dwa oddechy.
Dwa. Nie trzy.
Gwałtownie odciągnęła zasłonkę, zrywając kilka żabek utrzymujących ją na karniszu. Kotara w łóżku Hermiony była odsłonięta, a po niej samej nie było nawet śladu.
            Rin wyskoczyła z łóżka, naciągnęła botki i zarzuciła kurtkę, wsuwając różdżkę do kieszeni. Zbiegła po schodach, przeskakując na raz po trzy stopnie i modląc się, żeby to nie było to, co myśli, żeby Hermiona po prostu wyszła do łazienki...
Ledwo zarejestrowała stłumiony rechot ropuchy, który przebił się do jej świadomości przez natłok myśli.
 - Teodora? Co... – na podłodze leżał Neville, wyciągnięty jak długi i całkiem nieruchomy. Jedynie jego gałki oczne poruszyły się w jej kierunku w niemym błaganiu o pomoc.
Mrugnęła kilka razy, zmuszając źrenice do rozszerzenia się do normalnych w tym oświetleniu (dogasający kominek) rozmiarów, żeby wyglądały chociaż troszeczkę zwyczajniej i uklękła obok spetryfikowanego kolegi, machając różdżką, by odczynić zaklęcie.
 - Co się stało, Neville? – spytała, kiedy chłopiec znów mógł się poruszać.
 - Harry, Ron i Hermiona znowu gdzieś poszli! Chciałem ich zatrzymać, żebyśmy nie stracili kolejnych punktów, ale oni mnie unieruchomili i wyszli! Nie, gdzie ty idziesz, Rin?! – krzyknął, gdy przeskoczyła nad jego wyciągniętymi nogami i pobiegła do dziury pod portretem.
 - Spokojnie, Neville. Ja się nie dam złapać.

*

- Dziękujemy za przybycie, profesorze. – powitał Dumbledore’a jeden z urzędników ministerstwa, który wyszedł mu na przeciw. – Minister jest bardzo wdzięczny, że zgodził się pan przybyć. Jeśli pan pozwoli... – zanim skończył, dyrektorem Hogwartu błysnął płomień, w którego miejsce pojawił się piękny feniks.
Ptak usiadł na ramieniu profesora i podał mu przyniesiony w dziobie skrawek pergaminu. Było na nim tylko jedno słowo, napisane drobnym, prostym pismem.

Teraz.

 - Bardzo przepraszam, ale musi pan przekazać ministrowi, że musiałem pilnie wrócić do szkoły. Tam jestem bardziej potrzebny.
Zostawiając zszokowanego urzędnika, Dumbledore opuścił gmach ministerstwa.
 - Dziękuję, Erico... – wyszeptał w przestrzeń.

*

            Harry wyglądał naprawdę okropnie. Był blady jak ściana, a jego skóra miejscami dziwnie błyszczała, jakby leczyła się po oparzeniach. Poza tym był podrapany i posiniaczony, i leżał bez ruchu. Już od dość dawna.
Ron nie wyglądał wiele lepiej. Niemal równie blady, jeszcze bardzie podrapany i posiniaczony, miał na głowie zawój z bandaża, który pokrył całe jego płomienno rude włosy. Teraz spał, ale wcześniej był przytomny i odwiedzili go bracia.
Hermiona miała tylko kilka zadrapań na policzkach, oprócz tego była nieco bledsza niż zwykle.
Zamrugała podkrążonymi oczami. I uśmiechnęła się.
 - Cześć, Rinnie. Jest rano?
 - Jasne, przecież w nocy bym tu nie trafiła. – Rin puściła oczko do przyjaciółki i, nagle poważniejąc, siadła na skraju jej łóżka. – À propos chodzenie po nocy... – Hermiona z ociąganiem spojrzała jej w oczy. – Mówiłam ci, że to się źle skończy. Prosiłam cię...
 - Ale przecież wszystko się dobrze skończyło! Profesor Dumbledore...
 - Powinniście byli iść do niego od razu, gdy coś odkryliście, a nie samemu ryzykować!
 - A ty byś tak zrobiła? Poszłabyś do niego tak od razu, z samymi podejrzeniami?
 - Jak tak zrobiłam, Hermiono. Dlatego zdążył tu wrócić i mu pomóc. – wskazała brodą w kierunku czarnowłosego chłopca.
 - Powiedziałaś...
 - Nie wszystko. Nie mówiłam, że chodzi o was, profesor sam się domyślił. Mia, ja... po prostu się bałam, że coś wam się stanie. – niepewnie zerknęła w oczy przyjaciółki, z ulgą zauważając, że Hermiona patrzy na nią bez złości.
 - Zastanawiałam się, skąd wiedział... Spotkaliśmy go z Ronem na korytarzu, zapytał tylko, czy Harry już tam jest.... O matko. – nagle zbladła. – On by nie zdążył. Gdybyśmy dopiero wtedy wysłali mu wiadomość, mógłby nie zdążyć.
 - Spokojnie. – szepnęła Rinnie, odgarniając przyjaciółce kosmyk niesfornych włosów za ucho.
 - Miałaś to swoje przeczucie, tak? – Rin skinęła głową. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
 - Mówiłam. Nie chciałaś słuchać. – dziewczynki zamilkły na chwilę. Temat był zamknięty. Erine wstała. – Nie mów im jeszcze, dobrze? – wskazała na chłopców.
 - Nie muszą wiedzieć wszystkiego. – tym razem to Hermiona puściła jej oczko.
 - Hermiono... jeżeli nie będę czuła, że coś wam zagraża, nigdy nie zdradzę żadnej twojej tajemnicy. Obiecuję.
Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową, dziękując bez słów.
 - A teraz spróbuj się jeszcze przespać. Muszę znikać, zanim pani Pomfrey mnie tu nakryje.
 - Ale mówiłaś, że już jest rano... – szatynka była wyraźnie zdezorientowana, ale posłusznie opadła na poduszki.
 -  Jest piąta rano, Mia. – Erine zachichotała, zatrzymała się w drzwiach, żeby pomachać na pożegnanie i wyszła.
Starając się stąpać bezgłośnie, przeszła kawałek po korytarzu, mając nadzieję, że na nikogo się nie natknie, aż poczuła za plecami czyjąś obecność. Profesor Dumbledore stał przy drzwiach Skrzydła Szpitalnego i śmiał się cicho z jej miny.
 - Ja też mam kilka tajemnic, Erico. – powiedział, podchodząc do dziewczynki. – Chodź ze mną, chciałbym z tobą porozmawiać.
Rin posłusznie ruszyła za nim, zachodząc w głowę o czym nauczyciel może chcieć z nią rozmawiać przed świtem, kiedy cała szkoła jeszcze śpi, a Harry, Ron i Hermiona leżą w szpitalu.
            W milczeniu dotarli do kamiennego gargulca, który przepuścił ich bez jednego słowa, podejrzliwie łupiąc na Rinnie. Kręte schodki poruszyły się, gdy tylko na nich stanęli, transportując ich na samą górę. Gdy weszli do obszernego pomieszczenia, dyrektor poprowadził ją do masywnego biurka, mijając po drodze stoliki z kruchą, srebrzystą aparaturą, nieprzyjemnie kojarzącą jej się ze sprzętem w laboratorium ojca, w którym warzył mikstury, płynące teraz w jej krwi. Wzdrygnęła się i spojrzała na feniksa, siedzącego na złoconej żerdzi. Przyglądał jej się, przekrzywiając łepek.
            Profesor Dumbledore odsunął dla niej krzesło, poczym zasiadł w fotelu po drugiej stronie mebla. Za jego plecami całą ścianę zajmowały portrety byłych dyrektorów Hogwartu, którzy teraz smacznie chrapali, a niektórzy zasypiali z powrotem po obrzuceniu jej badawczym spojrzeniem. Widocznie nie uznali jej za interesujące zjawisko.
 - Na pewno zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem. – wyrwał ją z zamyślenia głos nauczyciela. – Po pierwsze, chciałbym ci podziękować. Gdyby nie ty, Harry mógłby już nie żyć. Obawy panny Granger były słuszne. Gdybym został wezwany dopiero wtedy, kiedy spotkałem ją z panem Weasleyem, byłoby już dla niego za późno.
 - Nie ma mi za co dziękować, panie profesorze. To pan go uratował.
 - Ale ty dałaś mi możliwość. – stary czarodziej się uśmiechnął. – Poza tym, wydaje mi się, że jestem ci winien trochę wyjaśnień. Trochę, bo ty też zdradziłaś mi jedynie część prawdy, a i Harry, gdy się obudzi, nie dowie się o twoim udziale w tej historii. – Dyrektor mrugnął do niej, a ona skinęła głową. To był uczciwy układ.
 - Czy wiesz, jak Harry stracił rodziców? – Dumbledore znienacka przeszedł do konkretów.
 - Wiem, że zamordował ich Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A kiedy chciał zabić Harry’ego, stracił moc, i prawie życie, a Harry’emu została ta blizna. – przejechała palcem po czole, kreśląc kształt błyskawicy.
 - Tak. To właśnie on, Voldemort, był tym złem, którego obecność wyczuwałaś. Opętał profesora Quirella, dlatego tak źle się przy nim czułaś. – profesor przerwał na chwilę i spojrzał na nią przenikliwie. – Przypuszczam, ze się domyślasz, jaki jest teraz główny cel Voldemorta.
 Dziewczynka milczała przez chwilę, patrząc przed siebie szeroko otwartymi oczami. Stary mędrzec zastanowił się przez chwilę, czy nie przesadził. Chłopiec musi wiedzieć, będzie mu musiał powiedzieć, ale czy ma prawą ją też tym obarczać?
Oni mają tylko po jedenaście lat...Ale zanim zdążył zwątpić w słuszność swoich poczynać, Erine spojrzała znowu na niego.
 - Zabić Harry’ego. Odzyskać moc.
 - Nie możemy mu na to pozwolić. Dlatego mam prośbę. Słyszałem, co obiecałaś swojej przyjaciółce i nie mam zamiaru nakłaniać cię do zdradzania sekretów przyjaciół. Ale chciałbym, żebyś informowała mnie o twoich przeczuciach. Wszystkich tak silnych, jak to, które cię do mnie przyprowadziło i wszystkich dotyczących Harry’ego. Dobrze?
Zauważył, jak się wzdrygnęła, gdy wspomniał o wilczej zdolności, której miałaby świadomie i regularnie używać.
 - Wolałabym... To znaczy, nie lubię używać tych zdolności – skrzywiła się, jakby rozmawiali o czymś wyjątkowo obrzydliwym. – ale jeżeli miałoby to komuś pomóc...

 - Nie jestem przekonany, czy patrzysz na to tak, jak powinnaś, Erico. Jest coś, o czym nie wiesz.

########
W końcu wróciłam!!
Mam nadzieję, ze jeszcze nie straciliście do mnie cierpliwości i ktoś
jeszcze czeka na zaginione w czasoprzestrzeni notki.
Rozdział podzieliłam na dwie części, w związku z czym
wyjątkowo publikuję w terminie. Część drugapowinna się pojawić niedługo,
 kiedy tylko zdołam ją przepisać na komputer.
Strasznie, strasznie przepraszam za tę zwłokę.
Nawet nie wiecie, jak mi głupio.
Postaram się pisać częściej i nadrobić przez wakacje zaległości u Was.
Opinie i wytykanie błędów mile widziane ;)
Pozdrawiam,
Wasza Erica

czwartek, 25 czerwca 2015

Ogłoszenie

Uwaga, uwaga... skończyłam rozdział!!! Powinnam go opublikować do końca miesiąca, tym razem naprawdę. :) Mam nadzieję, że jeszcze nie straciliście do mnie cierpliwości. Pozdrawiam was serdecznie i wkrótce zapraszam na rozdział :) Wasza Erica