czwartek, 8 sierpnia 2013

I : Poszukiwanie

                Albus Dumbledore siedział przy biurku w swoim gabinecie. Łokcie oparł na blacie, a nieobecny wzrok wbijał w połączone czubki palców złożonych dłoni. Nieopodal drzemał na swojej żerdzi przepiękny feniks. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Dyrektor Hogwartu otrząsnął się i zawołał osobę czekającą pod drzwiami. Do gabinetu weszła profesor McGonnagal, nie była jednak tak sztywna jak zazwyczaj. Jej barki były leciutko zgarbione, jakby przygniatało ją jakieś zmartwienie. 
                -Co cię trapi, Minerwo? - zapytał dyrektor po powitaniu gościa. Kobieta spojrzała na niego, niespecjalnie zdziwiona, że odgadł od razu cl jej wizyty. Przenikliwym oczom Dumbledore'a niewiele umykało...
                -Ja... nie wiem jak to powiedzieć. Te wszystkie procesy Śmierciożerców... łapią ich, ale to nic nie zmienia. Zamknięcie Bellatrix Lestrange nie przywróci zmysłów Longbottomom, a...- urwała, patrząc na swojego pracodawcę.
                -Nie o tym chciałaś ze mną rozmawiać, prawda?
                -Prawda-westchnęła kobieta - chodzi o to, że.. skoro młodym Longbottomem zajęła się babcia, a Harry'ego oddałeś wujostwu... czy nie powinniśmy spróbować odnaleźć dziecka Catherine?
Dumbledore odetchnął głęboko, zanim odpowiedział.
                -Wiem, że Catherine Volf zawsze była jedną z twoich ulubionych uczennic. Wobec tego podzielę się z tobą pewną historią. Jak zapewne ci wiadomo, Catherine miała poważny powód, by odejść od męża. Jego szalona ambicja, połączona ze strachem o dopiero odkryte dziecko, sprawiła, że zwróciła się do mnie o pomoc. Zabrałem ją stamtąd i umieściłem w nowym domu. Byłem jej Strażnikiem Tajemnicy, czułem się za nią odpowiedzialny, jednak zaprzątnęła mnie całkowicie sprawa Potterów... Trzeba było ich ukryć, w końcu Vodemort właśnie ich szukał... Nie wpadłem na to że będzie chciał pozyskać go w swoje szeregi, i żę będzie go szukał akurat przez Catherine. Kiedy tylko doszła do mnie wieść o jej śmierci, zacząłem szukać dziecka. Znaleziono tylko jej ciało, nie miała przy sobie nic, żadnej nawet pieluszki, ale byłem pewny, że wzięła córkę ze sobą. Moje poszukiwania nie przyniosły jednak żadnych skutków... aż do dzisiaj. Ponieważ dzisiaj - ciągnął nie zważając na szok      słuchaczki - otrzymałem ten list. 
                Wziął pergamin do ręki i podał przejętej nauczycielce.
                -Od Friedricksena? Co to znaczy, Albusie?
                -To oznacza, że dziecko Catherine jest ze swoim ojcem... jednak wcale nie jestem przekonany, czy to dobrze...

*

                Na dworze padał deszcz. Nikt jednak go nie słyszał i nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy przypatrywali się przykutemu do krzesła złotymi łańcuchami mężczyźnie z jawną odrazą.
                -Rufus Heller zostaje uznany winnym zarzucanych mu czynów. Zostaje skazany za Śmierciożerstwo, wielokrotne użycie Zaklęć Niewybaczalnych i bestialskie torturowanie Catherine Volf ze skutkiem śmiertelnym. Oskarżony zostanie osadzony w Azkabanie.
W tym momencie dwaj dementorzy ruszyli w stronę skazańca. Złote łańcuchy opadły, a potwory zaczęły prowadzić go do wyjścia. Mimo tego, przechodząc obok ławki dla widzów, Śmierciożerca zatrzymał się. Jego złe, płonące szaleństwem spojrzenie spoczęło na mężczyźnie o szarych oczach i nieprawdopodobnie gęstych, jasnobrązowych włosach. Niepokorna fryzura i pełna cierpienia twarz nadawały mu wygląd zranionego lwa. 
                Lodowatą ciszę sali sądowej przerwał lodowaty, psychiczny śmiech. Dwóch aurorów cudem powstrzymało szarookiego mężczyznę od rzucenia się na mordercę. 
                -Dosyć!- głos Albusa Dumbledore'a wyrwał wszystkich z osłupienia. -Wyprowadzić go!
                Dementorzy natychmiast wykonali polecenie. Po chwili Śmierciożerca opuścił salę. Już się nie śmiał...
                -Wydawało mi się, że wolisz unikać wydawania kogokolwiek tym potworom. - odezwał się Alastor Moody, tak cicho, by usłyszał go tylko dyrektor Hogwartu.
                -To on jest potworem...

*

                Minęło parę tygodni. Ostatnio wyłapywano coraz mniej Śmierciożerców, wobec tego Ministerstwo więcej wysiłku włożyło w pracę Tymczasowej Komisji Odnajdywania Zaginionych. Organizacja, mimo nieco dziwnej nazwy, działała prężnie.
                W niewielkiej sali zgromadziło się kilka osób - pracownicy komisji, kilku aurorów i delegacja Wizengamotu.
                Przewodniczący zajął miejsce za biurkiem, westchnął ciężko i zwrócił się do zgromadzenia.
                -Dzisiaj zajmiemy się zaginięciami dzieci do lat dwóch.
                "I wątpię, czy skończymy w tym miesiącu, a i tak pewnie wszystkie wymordowano...", dodał w myślach i westchnął po raz kolejny. Takie sprawy były zazwyczaj bardzo przygnębiające.
                -Rozumiem, że członkowie Komisji zapoznali się z listą spraw omawianych w dniu dzisiejszym i powołani przez nich świadkowie czekają pod salą - spojrzał na swoich kolegów i aurora pilnującego drzwi. Wszyscy tylko skinęli głowami. -Dobrze więc. Przejdźmy do pierwszej sprawy... Zaginięcie Briana Coxa, urodzonego 17 września 1979 roku, półkrwi, w chwili zniknięcia miał półtora roku.
                Obecny na sali Dumbledore skrzywił się nieznacznie. "Co ma status krwi do odnalezienia małego dziecka?", pomyślał z niesmakiem.
                -Porwano go z terenu wokół domu, przez chwilę nie dopilnowany przez matkę, mugolkę.
                Powstał jeden z aurorów. 
                -Kingsley Shacklebolt - przedstawił się. Standardowa procedura. - Nie mam żadnego świadka, tylko dokumentację z mojego śledztwa.
                Położył grubą teczkę na biurku przewodniczącego i kontynuował.
                -Chłopiec nie żyje, jest pochowany na mugolskim cmentarzu w Highcliff. Rzucono na niego niezidentyfikowaną czarnomagiczną klątwę. 
                Przewodniczący przejrzał dokumenty... tak, nie było wątpliwości, wszystko dokładnie sprawdzone...
                -Wobec tego należy zawiadomić rodzinę.
                -Jego rodzina też nie żyje, zamordowani w zeszłym tygodniu przez tego Śmierciożercę, zabitego przy próbie pojmania.
                -Cox... faktycznie Shacklebolt, pisali o tym w gazecie... wobec tego sprawa zamknięta.
                Członkowie komiski znów tylko kiwnęli głowami, zasmuceni. Klątwa, na półtorarocznym dziecku...
                -Wobec tego następna sprawa... Erica Friedricksen, córka Catherine Volf, urodzona w sierpniu 1980 roku, dokładna data nieznana, czystej krwi. 
                Przez salę przebiegła fala zdumienia. Nieczęsto znikały czystokrwiste dzieci.
                -Zniknęła w wieku niespełna czterech miesięcy, w dzień śmierci swojej matki. Catherine Volf opuściła dom z córką, jednak przy jej zwłokach nie znaleziono śladu dziecka.
                W całym pomieszczeniu dało się poczuć pewne poruszenie. Młoda kobieta była powszechnie lubiana, tak jak Potterowie, jej śmierć wywołała więc podobną falę smutku, a zaginięcie jej córeczki wiele kontrowersji.
                Nieoczekiwanie dla wszystkich powstał dyrektor Hogwartu. Nikt się nie spodziewał, że wielki mag osobiście zajął się tym przypadkiem.
                -Albus Dumbledore. Dziecko jest bezpieczne. Mam niezbity dowód i świadka który to potwierdzi.
                -Ależ profesorze, tego dziecka szukano od dawna, jak to możliwe, że...- zaczęła dość młoda czarownica, jednak Dumbledore szybko jej przerwał. -Dziecko ma zmienione nazwisko. Świadek powinien to wyjaśnić.
                Zwrócił się do aurora przy drzwiach - Wzywam na świadka Carla Friedricksena.

                Wiele osób drgnęło, kilka wręcz zesztywniało, wbijając osłupiałe spojrzenia w wybitnego czarodzieja. Nikt nie spodziewał się usłyszeć nazwiska geniusza eliksirów, męża Catherine, skatowanej za zatajenie miejsca jego pobytu, i z całą pewnością ojca jej córki. To było prawie nierealne, a jednocześnie tak proste... Ale co z dowodem, o którym mówił profesor? Jakby zgadując myśli obecnych, czarodziej nieznacznie się uśmiechnął i dał znak by wprowadzono świadka.
                Na sali pojawił się młody, wysoki mężczyzna z gęstą czupryną jasnych włosów i przystojną twarzą o szarych jak burzowe chmury, smutnych oczach. Gdy stanął w pełnym świetle, kilka kroków przed biurkiem szefa Komisji, niektóre twarze rozpłynęły się w uśmiechu. Młody czarodziej miał na rękach roczną dziewczynkę o krótkich i bardzo gęstych ciemnozłotych włosach, wyglądających, jakby miały z nich powstać co najmniej trzy czuprynki. To na pewno były włosy jej ojca, mimo, że były  o ton jaśniejsze i jeszcze bujniejsze od jego grzywy, sięgającej połowy szyi. Więcej podobieństw nie dało się stwierdzić, gdyż zawstydzone maleństwo zakryło buzię rączkami, kuląc się.
                -Zna pan procedury?- spytał przewodniczący Komisji.
                -Tak.-Mężczyzna odpowiedział ładnym, nieco ochrypłym, niepokojącym barytonem.
                -Wobec tego obiecuje pan odpowiadać zgodnie z prawdą?
                -Tak.- powtórzył zapytany. Usiadł na wskazanym mu krześle przed biurkiem.
                -Nazywa się pan Carl Friedricksen i mieszka w rodowej posiadłości kilka kilometrów od Londynu?
                -Tak.
                -To jest pańskie dziecko?
                -Tak, moje i Catherine Volf, mojej żony.
                W bardziej niż przedtem rozwiniętej odpowiedzi czuć było wielki ból, zwłaszcza przy nazwisku kobiety.
                -Zmienił jej pan nazwisko, jak więc ma na imię?
                -Erine.
                W tym momencie siedząca na kolanach świadka dziewczynka odsłoniła słodką jak u aniołka, nadąsaną twarzyczkę, zupełnie jakby chciała pokazać swoje niezadowolenie z noszonego imienia.
Teraz nie było już żadnych wątpliwości, że szukali właśnie tego dziecka. Jej buzia, chociaż dziecinnie urocza, miała już piękne rysy Catherine i jej kształt oczu, szarych jak u Carla.
                -Jak znalazła się pod pańską opieką?
                -Tamtego dnia, kiedy jej matka... kiedy ją zabito... miały przenieść się świstoklikiem do nowego domu. Przyjaciel, do którego miała przyjść, zawiadomił mnie, że się nie pojawiła. Teleportowałem się na jego osiedle. Usłyszałem krzyki, potem odgłos deportacji... Leżała umierająca, kazała mi uciekać, dała mi tylko dziecko... nawet nie wiedziałem, że była w ciąży...
                Przewodniczący widział ból w oczach mężczyzny, jego heroiczną walkę z łzami, jednak musiał zadać ostatnie pytanie, by potwierdzić zeznania i móc zamknąć protokół.
                -Ale jak to możliwe, że dziecko się nie obudziło i nie zaczęło płakać? Przy tych wrzaskach, zaklęciach, konwulsjach matki...

                -Nie mam pojęcia, czemu nie płakała - odpowiedział mężczyzna, a w jego oczach błyszczała szczerość i... zdziwienie - ale kiedy brałem ją na ręce, oczy miała otwarte...


###########################

Cześć! ;)
Pierwszy rozdział ma jeszcze wprowadzić Was w moje opowiadanie, mam nadzieję, że wyszedł dobrze. Bardzo proszę o komentarze i polecanie mojego bloga.

1 komentarz:

  1. Świetnie piszesz *-* czytałam Harrego parę razy i z przyjemnością poczytam jeszcze o jego świecie xd

    OdpowiedzUsuń